Pewnie jak napiszę -wow- to zdaniem co niektórych wyjdę na przemądrzałego buca, ale...napiszę nawet -wow- do kwadratu. Dziękując tym, którzy nawet jeśli negatywnie, ale jednak odpowiedzieli na temat, równocześnie panom: Imperatorowi oraz Mareckiemu (z całym oczywiście dla nich szacunkiem) chciałbym odpowiedzieć parafrazą słów pewnego wielbiciela cygar - Już dawno nie widziałem by tak wiele słów znaczyło tak mało.
Panowie, litości
Przychylam się do prośby jednego z przedmówców - znajdźcie sobie inny wątek.
Naprawdę zależy mi na wypowiedziach nieco bardziej ad vocem.
Poniżej zaś pozwolicie że odniosę się do tych kilku wypowiedzi merytorycznych, ok?
Anno82 - dziękuję. Na pewno będziemy szlifować język wikingów
Elise - jestem za, a nawet przeciw

Bo oczywiście przepisy są na pewno różne, ale pewne podstawy na pewno są takie same, a liczę nieco na doświadczenie jakie nabędę w jednym z centrów BPO w Polsce (bo mam zamiar tam się załapać nad Wisłą na ten roczek

No i z doświadczenia wiem, że jednak nie zawsze i nie każdy pracodawca zawsze i wszędzie preferuje krajan. To nie przypadek, że jednak tak wielu naszych rodaków znakomicie sobie radzi w londyńskim City chociażby...
Marecki-szczerze? W Polsce nam naprawdę nie jest źle (naprawdę bym zgrzeszył, gdybym w naszej sytuacji narzekał słysząc ile osób utrzymuje się z pensji minimalnej), ale nie oszukujmy się: co z tego, że kocham Polskę, skoro to co nad Wisłą jest drogą przez mękę na Zachodzie przychodzi praktycznie samo?
Skąd wniosek, że bez tytułu/wykształcenia zawodowego? Tyle że dzisiaj dyplomem magistra administracji Uniwersytetu Łódzkiego (Tytuł magisterki: Przygotowanie Polski do absorpcji funduszy unijnych na podstawie analizy wybranych gmin województwa łódzkiego) to można sobie tyłek co najwyżej podetrzeć za granicą. Chyba że masz dla mnie jakąś pracę w zawodzie, to chętnie posłucham. Studiowałem jeszcze tourism marketing na DIT w Dublinie, ale stety czy nie, tego nie ukończyłem. Że o 2 latach zrobionych w rok (również na UŁ) mojej ukochanej historii nie wspomnę

I nie, nie piszę tego, żeby się chwalić (no, może trochę

ale tak naprawdę tylko po to, żeby pokazać, iż papierki to można mieć, a nie zmienia to faktu, że i tak w nowym kraju zaczyna się raczej od zera...
Chyba że skończyłbym Harvard czy Yale.
Acha - i jeszcze jedno: faktycznie, tyłków lizać nie umiem.
A tu stwierdzałem fakt - bo dziewczyny tu na zdjęciach które wczoraj były w czołówce, śliczne macie.
Trollico - dziękuję

Bardzo
LaToszko - również chylę czoła
Makaryno - celowo tak się rozpisałem w odpowiedzi dla kolegi Mareckiego, bo nie ukrywam, że zabolało mnie tak publiczne nazwanie mnie kłamcą.
Mam nadzieję, że tak samo jak łatwo rzucasz oskarżenia i zarzucasz komuś pisanie nieprawdy, tak samo łatwo będziesz potrafiła powiedzieć przepraszam. Errate humanum est i jestem z całego serca przekonany, że to po prostu pomyłka, a nie takie przypisywane pewnej części Polonii zwierzopolactwo.
Bo nie sądzę, by ktoś o tak uroczym nicku chciał celowo kogoś obrazić od razu na samym początku.
*
Tak się zastanawiam - tak trudno uwierzyć w to co napisałem?
Policzmy sobie - jeśli mam 36 lat i pierwsze wyjazdy na saksy do Niemiec zacząłem w okresie wakacyjnym jeszcze w liceum, potem w trakcie studiów wyjechałem do UK, wracałem do Polski na studia, brałem dziekanki, pisałem pisma do rektorów o powrót na studia (wybacz, nie pamiętam już specjalnej nazwy jaką ma pismo o ponowne przyjęcia na studia, gdy wraca się na nie po kilku latach), potem byłem sobie w Irlandii, wróciłem z niej do kraju uwierzywszy że może jakiś czas po po wejściu do UE coś się rzeczywiście nad Wisłą polepszyło, bazując na swoim doświadczeniu zacząłem prowadzić zajęcia na uczelni (ba, powiem więcej, właśnie ze względu na swoje zagraniczne doświadczenie - uczestniczyłem w pracach zespołów opracowujących projekty ustaw dotyczących zmian w nauce i szkolnictwie wyższym-weszły w życie), a w końcu ze względu na niż demograficzny oraz faktyczne wyschnięcie funduszy UE (czekamy chyba wszyscy na nową Perspektywę Budżetową i związane z nią transfery nowych środków pieniężnych) wyjechałem do Holandii, to chyba mogłem zaliczyć praktycznie tuzin lat poza krajem?
Chodzi o to że niemożliwe bym wykładał na uczelniach? Ależ moja droga - powiem nawet więcej: na jednej z nich, Uniwersytecie Jana Kochanowskiego w Kielcach (wówczas gdy jeszcze z nim współpracowałem, był to jeszcze uniwersytet przymiotnikowy - mam nadzieję, że wiesz o co chodzi?) byłem jednym z najlepiej ocenianych przez studentów uczących.
Ba, miałem studentów (studentki właściwie, ale cicho sza - po co małżonkę denerwować

którzy przychodzili na te same zajęcia w kolejnym semestrze i to nie nie dla mej urody (bo naprawdę, wbrew mesko-szowinistyczno-egoistycznemu spojrzeniu na siebie nie jestem Bradem Pitem

, ale ze względu na to, że u mnie nie było nigdy takich samych zajęć.
Tylko co poradzić - jeśli byłaś kiedyś związana z jakąś uczelnią, że raz że niż, a dwa za godzinę pracy fizycznej poza Polską dostaje się tyle co za prawie 10 godzin zajęć ze studentami w starym kraju...
A może to te 30 zawodów jest nie do uwierzenia?
Cóż, wg badań MOPu (Międzynarodowej Organizacji Pracy) średnio w swoim życiu zmieniamy pracę 7 razy. Pracując w jednym kraju

Tak się złożyło, że ja pracowałem w kilku powyżej roku, być może stąd tak duża liczba.
Ale weźmy samą Polskę: pierwsza praca - ogrodnictwo, potem handel (na koronie byłego Stadionu X-lecia, ale w CV już handlarza mogę sobie chyba wpisać, prawda?

potem stacja benzynowa (jako prosty placowy-bo ja prosty chłopak jestem

i DJ w klubie studenckim na Lumumbach w Łodzi. To już ile? Cztery?
Potem długa przerwa, bo zagranica, a jak wracałem na studia to nie pracowałem w kraju, a po powrocie najpierw specjalista ds. funduszy unijnych w prywatnej firmie (praktycznie za darmo, ale to celowy wybór, bo chciałem się nauczyć tworzenia i rozliczania wniosków), potem referent administracyjny (też fundusze unijne), zajęcia na uczelni, w międzyczasie dumne prezesisko fundacji (choć tego jako zawodu nie liczę

oraz kierownik-koordynator projektów unijnych (w tym - największego w Polsce z zakresu współpracy nauki z biznesem) To ile już mamy? Siedem?
Że o doradztwie dla samorządów czy utrzymującej się współpracy z byłymi pracodawcami z Eire i wykonywaniu dla nich różnych zleceń nie wspomnę...
I to tylko w jednym kraju...
A to nie nie w nim pracowałem najdłużej.
Więc proszę, moja droga, naprawdę można sobie świetnie radzić w wielu, wielu zawodach, mieć z tego frajdę, pieniądze, a nawet jeśli one są kiepskie, to co najmniej satysfakcję
Acha - i na privie służę danymi kontaktowymi do siebie (czy też ewentualnych pracodawców)
Bo i ten tekst to pewnie również farmazon bez ładu i składu, ale moje chciejstwo chciałoby usłyszeć takie schludne słowo jak Przepraszam.
Bardzo.
Wybacz tępemu prostakowi. Głupcy tak mają...
I to tyle - gdyby jednak ktoś chciał w kwestii meritum nadal wypowiedzieć - zobowiązany będę niezwykle