Dziękujemy

Adaś od wczoraj już z nami. Mam nadzieję wypuszczą nas dzisiaj do domku. Zabrali go na dobę do Barnakliniken bo miał niski cukier ale już wszystko dobrze.
Poród przyznam szczerze mnie zaskoczył, bo nie taki diabeł straszny jak go malują

Co prawda po tym jak brzuch mi się obniżył, a moja przyjaciółka w kalendarzu napisała sobie, że urodzę 4 września nie bardzo brałam to na poważnie ale torbę spakowałam i ciuszki maluszka wyprałam (przezorny zawsze ubezpieczony

). W poniedziałek koło 22.45 odkładając komputer poczułam coś jakby pęknięcie pęcherzyka. Póki się nie podniosłam nie zwróciłam na to większej uwagi, jednak w drodze do toalety już widziałam, że coś jest nie tak bo sączyło się ze mnie i nie mogłam tego powstrzymać. Przy trzeciej rundzie spojrzałam na moją drugą połowę z przerażeniem i stwierdziłam, że chyba wody mi odeszły

. Zadzwonił do szpitala, ja w tym czasie ogarnęłam się na tyle żeby podejść do telefonu i usłyszałam, że mam sprawdzać kolor wody, mierzyć temperaturę, zadzwonić po południu, żeby być w kontakcie i o 8 rano w środę (5.09) stawić się na wywoływanie porodu, bo nie miałam skurczy. Jednakże parę minut po północy zaczęły mnie dopadać ostre bóle pleców, które nie ustępowały ani na moment czy siedziałam, czy leżałam, czy stałam, więc koło 2.00 zadzwoniliśmy drugi raz do szpitala. Powiedzieli nam, żeby przyjechać na badania a jeśli nie będzie się nic działo to odeślą mnie do domu i wrócę koło południa. W drodze do szpitala miałam 4 skurcze (20min), jak podłączyli mnie do KTG były już praktycznie co 2 do 5 min, o 3.00 miałam 3 cm rozwarcia i zostałam. Bóle krzyżowe były straszne i to jedyne co źle wspominam, nie życzę nikomu. Na szczęście przy 5 cm, mogli mi podać na nie znieczulenie, także o 7 rano było już prawie jak w niebie

Znieczulenie dostałam tylko na plecy, co dla mnie było rewelacją, bo mogłam się skupić na tym co trzeba a nie na bólu, od którego zaczynał się każdy skurcz. Działało to tak, że normalnie czułam skurcze w podbrzuszu i parcie. Nawet zasnęłam na 2 godzinki. O 9 rano miałam już 7 cm, co prawda myśleli o podaniu oksytocyny bo po znieczuleniu zwalniają skurcze, ale akcja sama postępowała właściwie i o 11 było już pełne rozwarcie. Sam poród dla mnie w skali bólu 1-10, oceniam na 4. Nie wiem czego to zasługa ale te wstrętne bóle krzyżowe były tysiąc razy gorsze. o 11.47 mały był już z nami. Także całość trwała jakieś 12 godzin.

Opieka w szpitalu fantastyczna, wszyscy bardzo pomocni, mobilizujący i spełniający chyba wszystkie zachcianki

. Oczywiście dostaliśmy potem śniadanko, zabrali nas do pokoju familijnego, w którym jak się okazało tatuś może zostać dłużej niż jedną noc (o ile nie ma przepełnionych sal).
Adaś jak na 36 tydzień całkiem spory, bo 47 cm i 2980 g.