Jezu, dziewczyny, nie demonizujcie 
Wszystkim chyba wiadomo, jak krzywdzące jest uogólnianie. Przecież nie wszyscy Polacy to złodzieje i pijaczki, nie wszystkie blondynki maja IQ zbliżone do numeru jednej z pozycji w seksie i nie wszyscy motocykliści to zapierdalacze, rekompensujący sobie fajnymi sprzętami brak innego sprzęta w portkach lub powodzenia wśród dupeczek robiących sobie słitaśne focie na NK.
Dawcy, srawcy i inne barany - wiele określeń już słyszałam. W zeszłym sezonie byłam również na 7 pogrzebach motocyklistów, tylko dlatego, ze w jakiś sposób tych ludzi mniej lub bardziej znałam. Nie wspominam ile takowych pogrzebów było ogólnie, bo i po co.
Z ręka na sercu powiem jednak, ze byli to ludzie młodzi, niedoświadczeni, często chcący się popisać lub przeceniający swoje umiejętności czy, o zgrozo, nie posiadający żadnych, dosiadający sprzętów, które mnie, po ładnych paru tysiącach wyjeżdżonych kilometrów przyprawiają prawie o zawał.
Tak, zdarza się, czarne owce są w każdej grupie społecznej, w każdej subkulturze, nawet w przyparafialnych kółkach różańcowych.
Ich liczba jest jednak znikoma w porównaniu z innymi motocyklistami których znam, których z kolei liczba idzie w tysiące bez mała. Motocyklistami dojrzałymi, pewnymi swoich umiejętności, mającymi respekt do dwóch kółek, których dosiadają, dobierającymi motocykl do umiejętności, a nie odwrotnie, wiedzącymi kto kogo w tym związku przy jakich prędkościach prowadzi...
Krzywdząca jest opinia, że odbyta, wyczekiwana wiele długich miesięcy z utęsknieniem i drżeniem kolan, śniąca się przejażdżka jest przejawem głupoty. I chuj, że ślisko, co z tego że zimno? Jeśli jest się pewnym na tyle swoich umiejętności żeby w takich warunkach wyjechać - go on, enjoy! Czemu nie? Wiadomo przecież ze kości się zastały i na pierwszej przejażdżce nikt nie będzie zapinał ile fabryka dała by zamknąć budzik. Błąd skończy się co najwyżej niefajnym ślizgiem i pluciem sobie w ryj, kiedy już naprawdę będzie można jeździć, a moto w warsztacie.
Wierz mi, reiter1, gdybym miała tutaj swoją popierdółkę, już dawno widząc tylko schnący asfalt, okutana w szale, swetry, czy nawet futra z mysich picek, ale wyjechałabym przewietrzyć maszynę.
Masz rację, do tego trzeba dorosnąć. Dlatego właśnie my, którzy mamy o tym pojęcie nie nazywamy tego lansem, hobby czy innymi epitetami. Nazywamy to pasją, nią właśnie żyjemy i wierz mi - chcemy żyć jak najdłużej

Wszystkim chyba wiadomo, jak krzywdzące jest uogólnianie. Przecież nie wszyscy Polacy to złodzieje i pijaczki, nie wszystkie blondynki maja IQ zbliżone do numeru jednej z pozycji w seksie i nie wszyscy motocykliści to zapierdalacze, rekompensujący sobie fajnymi sprzętami brak innego sprzęta w portkach lub powodzenia wśród dupeczek robiących sobie słitaśne focie na NK.
Dawcy, srawcy i inne barany - wiele określeń już słyszałam. W zeszłym sezonie byłam również na 7 pogrzebach motocyklistów, tylko dlatego, ze w jakiś sposób tych ludzi mniej lub bardziej znałam. Nie wspominam ile takowych pogrzebów było ogólnie, bo i po co.
Z ręka na sercu powiem jednak, ze byli to ludzie młodzi, niedoświadczeni, często chcący się popisać lub przeceniający swoje umiejętności czy, o zgrozo, nie posiadający żadnych, dosiadający sprzętów, które mnie, po ładnych paru tysiącach wyjeżdżonych kilometrów przyprawiają prawie o zawał.
Tak, zdarza się, czarne owce są w każdej grupie społecznej, w każdej subkulturze, nawet w przyparafialnych kółkach różańcowych.
Ich liczba jest jednak znikoma w porównaniu z innymi motocyklistami których znam, których z kolei liczba idzie w tysiące bez mała. Motocyklistami dojrzałymi, pewnymi swoich umiejętności, mającymi respekt do dwóch kółek, których dosiadają, dobierającymi motocykl do umiejętności, a nie odwrotnie, wiedzącymi kto kogo w tym związku przy jakich prędkościach prowadzi...
Krzywdząca jest opinia, że odbyta, wyczekiwana wiele długich miesięcy z utęsknieniem i drżeniem kolan, śniąca się przejażdżka jest przejawem głupoty. I chuj, że ślisko, co z tego że zimno? Jeśli jest się pewnym na tyle swoich umiejętności żeby w takich warunkach wyjechać - go on, enjoy! Czemu nie? Wiadomo przecież ze kości się zastały i na pierwszej przejażdżce nikt nie będzie zapinał ile fabryka dała by zamknąć budzik. Błąd skończy się co najwyżej niefajnym ślizgiem i pluciem sobie w ryj, kiedy już naprawdę będzie można jeździć, a moto w warsztacie.
Wierz mi, reiter1, gdybym miała tutaj swoją popierdółkę, już dawno widząc tylko schnący asfalt, okutana w szale, swetry, czy nawet futra z mysich picek, ale wyjechałabym przewietrzyć maszynę.
Masz rację, do tego trzeba dorosnąć. Dlatego właśnie my, którzy mamy o tym pojęcie nie nazywamy tego lansem, hobby czy innymi epitetami. Nazywamy to pasją, nią właśnie żyjemy i wierz mi - chcemy żyć jak najdłużej
