no dobrze
to Pan Generał Jaruzelski po raz pierwszy w dziejach istnienia ograniczył, a wręcz zastopował starodawny zwyczaj opijania się głównie oficerów na co dzień i od święta
i tak polski szlachcic unicestwił najstarszą polską tradycję
Powszechnym zwyczajem było picie na umór. Do legendy przeszły rozmaite biesiadne konkurencje, popularne zwłaszcza w czasach saskich. "Bywały formalne wyścigi pucharowe - pisał Jan Stanisław Bystroń - kto prędzej wypije, były zakłady o wypicie duszkiem ogromnych garnców; na dworze Augusta II nagradzać miano zwycięzców starostwami, pensjami, orderami Białego Orła. Wymyślano też rozmaite reguły, jak pić należy; kto ich ściśle nie zachował, musiał pić dalej".
Za ludzi o najmocniejszych głowach uchodzili członkowie korpusu oficerskiego. Z alkoholowej fantazji słynął zwłaszcza adiutant Piłsudskiego, pułkownik Bolesław Wieniawa-Długoszowski, o którym opowiadano, że będąc na dużym rauszu wjechał konno do ekskluzywnej restauracji Adria w Warszawie. "Mocna głowa" uchodziła za ważniejszą z żołnierskich cnót. Od picia, podobnie jak od walki z nieprzyjacielem, nie wolno się było uchylać. "Alkoholowe męstwo" należało okazywać zwłaszcza wobec kolegów z innych rodzajów broni. Sportretowany we wspomnieniach pułkownika Łowczarskiego pewien rotmistrz ułanów uważał umiejętność picia za nieodłączny składnik wojskowego wyszkolenia. "Słabe głowy! Panie! Co za młodzież - narzekał na podkomendnych. - Co z tego wyrośnie? Chodzić to nie umie, chwieje się, a potem leżą jak barany. I to mają być żołnierze?".