Mysle, ze powinny byc organizowane specjalne kursy dla Polakow, gdzie uczylo by sie tylko 1 rzeczy, a mianowicie jesli nie znam jezyka a ktos do mnie dzwoni to nalezy powiedziec (dla uproszczenia uczyc w formie fonetycznej): Beklegerjajsnakeikenoszkojajfosztorike. potem ten dzwoniacy zacznie mowic cos w jakims innym jezyku i wtedy nalezy powiedziec: ajmsoryajdontspikingliszendijdontandestend
Wielokrotnie widzimy Polakow, ktorzy bez wzgledu na to co sie do nich mowi usmiechaja sie szeroko i odpowiadaja: Yes, OK, no problem, yes, OK, no problem...
Jesli taka sytuacja ma miejsce w przypadku jakiejs rozmowy telefonicznej (a zdarza sie to naprawde bardzo czesto) to skutek jest latwy do przewidzenia. Najpierw przychodzi jakas faktura (ktora trafia do kosza bo w jakims dziwnym jest jezyku, zreszta nic nie kupowalismy, wiec to na pewno pomylkowe, do kosza z tym), potem jakies pisma tez dziwne i niezrozumiale (kosz) potem jakies inne pisma z jakiegos inkaso (o co chodzi? a zreszta, kosz), a potem nagle nie wiedziec czemu karta do bankomatu nie chce dzialac...
Niezgłębione są pokłady ludzkiej niekumacji, jak spiewa Kazik. Dodajmy do tego ze Polak zna sie na wszystkim, a slowa nie wiem, czy nie rozumiem przez polskie gardlo przecisnac sie nie potrafia...
Pomimo tego ze jakos tam sobie z tym jezykiem radze, naprawde nie mam oporow zeby na przyklad w rozmowie z norweskim prawnikiem, komornikiem, pracownikiem skatt'u czy jakimkolwiek innym urzednikiem poprosic o mowienie wolniej, powtorzenie czegos czy powtorzenie tego samego innymi slowami, gdyz po prostu nie rozumiem... I naprawde, nigdy mi sie nie zdarzylo zeby w takiej sytuacji rozmowca zaczal sie ze mnie smiac, wylal mi kawe na glowe czy pobil lub oplul... naprawde, ani razu.
Malo tego, rozmowca ma wtedy pewnosc, ze jesli cos do mnie mowi, to ja to doskonale rozumiem, a -jak czesto slysze od Norwegow- jest to olbrzymi komfort psychiczny, niestety rzadko majacy miejsce w kontaktach z Polakami.