Już w XVII wieku zaczęło się krótkookresowe wyjeżdżanie z miast ku naturze, ale wtedy dotyczyło to tylko najzamożniejszych, a więc naprawdę wąskiego grona osób.
stock.adobe.com/licencja standardowa
Wszyscy je znamy, jeśli nie od środka, to przynajmniej z widzenia. Jest ich bowiem w Norwegii 450 tys. Sporo jak na pięcioipółmilionowy naród. Hytty – nadmorskie, górskie lub leśne, drewniane domki wypoczynkowe, na których punkcie szaleją Norwegowie.
W 2019 roku w 45 gminach było nawet więcej hytt niż zwykłych domów, a w 26 – więcej hytt niż stałych mieszkańców. Pomimo podróżowania po świecie jeździ się i tam, do swoich hytt, i w zwykłe weekendy, i w święta (zwłaszcza wielkanocne). I zimą, na narty, i latem, by zażyć kąpieli słonecznych lub morskich.
Hytty to także jeden z typowych tematów popularyzatorskich ciekawostek o Norwegii. Tu zajrzymy nieco dalej w głąb domków, by dojrzeć coś więcej niż skórkę po pomarańczy i papierek po batoniku Kvikk Lunsj zjedzonych w påskeferie.
Narodowy boom
Hytta hytcie nierówna. Tradycja konkuruje z nowoczesnością. Niektóre hytty, nawet jeśli nie mają metrażu przekraczającego 100 metrów kwadratowych ani nowoczesnych, wielkich okien i z zewnątrz wyglądają na proste, małe, staroświeckie drewniane domki, w środku mogą zaskoczyć wygodami – designerskimi meblami, ogrzewaniem podłogowym czy superszybkim internetem.
Prawdziwy hyttowy boom nastąpił w latach 60., jednocześnie z poprawą warunków materialnych życia Norwegów oraz urbanizacją.Źródło: stock.adobe.com/licencja standardowa
Zwolennicy hytt „w dawnym stylu” – z surowym wystrojem, wygódką na zewnątrz, bez bieżącej wody, bez elektryczności, bez ogrzewania innego niż kominek, na potrzeby którego własnoręcznie rąbie się drewno – są obecnie w mniejszości, ale nie dają całkiem za wygraną. Hyttowa prostota mogła niegdyś bardziej odpowiadać mężczyznom, którzy zamieniali maszynę do pisania na siekierę i wędkę i nie musieli troszczyć się o zrobienie obiadu czy prania w takich spartańskich warunkach.
Między innymi dzięki tej różnorodności opcji, a co za tym idzie, atrakcyjności dla ludzi o zróżnicowanych gustach, nastąpił w ostatnich latach budowlano-sprzedażowy hyttowy boom (choć w dużo większym stopniu odpowiada za to pewne zjawisko, które zaczyna się na literę „p”, kończy „andemia” i o którym wolelibyśmy zapomnieć). Ten wzrost niektórych zmartwił, zwłaszcza jeśli hytty budowane były blisko obszarów szczególnie cennych przyrodniczo. W norweskiej debacie publicznej pojawiają się też głosy, że intensywna budowa hytt może zagrozić allemannsretten – prawom ogółu do kontaktu z przyrodą. Szerokim echem odbiły się wypowiedzi prasowe Georga Fredrika Rieber-Mohna, byłego sędziego norweskiego Sądu Najwyższego, na przykład dobitne hasło „posiadanie hytty nie jest prawem człowieka”.
Należy pamiętać, że ten niedawny boom budowlany nie był wcale pierwszy, Norwegowie żyją okołohyttowymi dylematami od dekad. Jak rzecz miała się w przeszłości? W mniej lub bardziej mroczne, ale zawsze ciekawe zakamarki historii hytt można dotrzeć dzięki lekturze książki reporterskiej Magnusa Helgeruda Knytta til hytta. På sporet av den norske lykken (Przywiązani do hytty. Na tropie norweskiego szczęścia). To ona będzie głównym źródłem zawartych tu refleksji o tym, dlaczego Norwegowie są tacy s(c)h(w)yttani w sidła tej formy spędzania wolnego czasu.
Dawno, dawno temu…
Już w XVII wieku zaczęło się krótkookresowe wyjeżdżanie z miast ku naturze, ale wtedy dotyczyło to tylko najzamożniejszych, a więc naprawdę wąskiego grona osób. Ponadto w gruncie rzeczy przeciwstawne, lecz współfunkcjonujące wizje „ucieczki do natury” i wartości dramatycznego zmagania się z jej siłami rozwinęły się później, w romantyzmie. Mocniejszych, pewniej wczepiających się w grunt historii korzeni hytt należy więc szukać w wieku XIX, a jedną z ważnych symbolicznych dat byłby rok 1868 i powstanie krajowej organizacji turystycznej Den Norske Turistforenning. Nawiasem mówiąc, instytucja ta ma się świetnie i dziś; szukając tanich opcji wakacyjnych, poza odwiedzeniem strony Statskog, czyli lasów państwowych, warto zainteresować się setkami hytt pod zarządem DNT.
DNT mocno – również wśród mniej zamożnych mieszkańców – promowało ideę „friluftsliv”, aktywnego spędzania czasu na wolnym powietrzu (terminu tego po raz pierwszy użył najprawdopodobniej w jednym z wierszy Henrik Ibsen). Bliski związek z naturą jest do dziś w norweskiej kulturze wartością zdecydowanie docenianą. By móc cieszyć się spędzaniem wolnego czasu w położonej w bliskości natury hytcie trzeba jednak mieć nie tylko hyttę, ale i ów wolny czas. Stąd historia rozwoju hytt jest mocno związana z dziejami walk o prawa pracownicze, wprowadzeniem urlopów i stopniowym wydłużaniem ich trwania. Proces ten zachodził w końcówce wieku XIX i przez większość XX.
W międzywojniu większość pracowników już miała prawo do jakiegoś urlopu i choć wciąż Norwegia pozostawała biednym krajem, gdzie wielu robotników nie stać było na taki wydatek, to mimo to w tym okresie w pobliżu Oslo zbudowano setki hytt (niegdyś były to dość mizerne budyneczki, współcześnie za domek letniskowy w tym miejscu płaci się bajońskie sumy). Dlaczego władze sprzyjały idei friluftsliv i hyttom? Jaka stała za tym logika? Cóż, nie tylko altruistyczna. Obywatele państwa opiekuńczego mieli być dzięki aktywności fizycznej zdrowi i silni nie tylko z korzyścią dla siebie, lecz i dla dobra ogółu. Wedle założeń władz obywatele aktywni fizycznie, wypoczęci i zdrowo zmęczeni to obywatele niesięgający z nudów po używki i hazard, nieobciążający nadmiernie ochrony zdrowia oraz mający siłę solidnie pracować, a co za tym idzie – płacić wysokie podatki tak potrzebne państwu dobrobytu. Tego typu inżynierię społeczną z powodzeniem stosowano także po II wojnie światowej.
Gdy hytty rosły jak na drożdżach
Prawdziwy hyttowy boom nastąpił w latach 60., jednocześnie z poprawą warunków materialnych życia Norwegów oraz urbanizacją. Ponadto ta dekada to nad fiordami rozkwit motoryzacji indywidualnej (na przykład w okresie 1960-1964, a więc w zaledwie cztery lata, liczba aut w Norwegii uległa podwojeniu). Norweg wyposażony we własny samochód potencjalnie miał czym dojechać do hytty. Pod koniec tej dekady budowano 15 tys. hytt rocznie. Dla porównania: w 2022 roku, w ostatnich latach roku rekordowym, zbudowano zaledwie 6690 różnego typu domów letniskowych.
Hytty rosły więc jak grzyby po deszczu, ale nie w sposób niekontrolowany. Dość szybko zaczęto wprowadzać różnorakie regulacje, na przykład w 1971 wprowadzono prawo, wedle którego na znacznym obszarze kraju nie można stawiać nowych budynków w odległości mniejszej niż 100 metrów od brzegu morza (dozwolone jest jednak na przykład budowanie nowych, również większych, konstrukcji na starych fundamentach). Uważano bowiem, że prawo do swobodnego przebywania na wybrzeżu powinno być dostępne każdemu, a nie ograniczane przez własność prywatną.
Hytte w kulturze, kultura w hytcie
Współcześnie, nawet jeśli nie jest się właścicielem hytty, to jakąś gdzieś jednak w pobliżu się ma. Czy to w rodzinie, czy wśród znajomych, lub może na horyzoncie majaczą wspomnienia związane z którąś z chatek należących do DNT… Nic dziwnego, że motyw hytty zadomowił się w norweskiej kulturze.
Z humorem do sprawy podszedł w satyrycznym utworze The Cabin złożony z dwóch braci-komików norweski zespół Ylvis. Utwór opiera się na napięciu pomiędzy usiłowaniem przedstawienia hytty jako idealnego miejsca na randkę a, no cóż, nieco tylko poddanymi humorystycznej hiperbolizacji, realiami tradycyjnej chatki, takimi jak ciągnąca się godzinami droga do niej, ziąb przed napaleniem w kominku oraz drewniana wygódka.
Ylvis - The Cabin [Official music video HD]
Gdzie król piechotą chodzi
Rzeczywistość bywa zabawna nawet bez krytycznego spojrzenia satyryków. „Gdzie król piechotą chodzi”, mówimy niekiedy umownie na miejsce załatwiania potrzeb fizjologicznych. Tymczasem w norweskich toaletach zewnętrznych faktycznie można było spotkać króla… na zdjęciu. Lub królową. Lub którąś z księżniczek. Najczęściej ów fakt tłumaczy się tym, że niegdyś nierzadko w roli papieru toaletowego używano gazet. W gazetach zaś często znajdowały się portrety rodziny królewskiej. No i jakoś tak głupio by było akurat tego użyć…
Można powiedzieć, że wraz z przemijaniem wychodków odchodzi więc w pewnym sensie również całkiem szlachetne (a nawet monarchiczne!) dziedzictwo.
W piosence Ylvis znajdziemy też wersy głoszące: „Pewnego dnia to miejsce będzie moje/ tylko na spółkę z moim bratem, siostrą, ojcem, wujem i jego kochanką”. No właśnie. Kwestia dziedziczenia. Hytty – choć i na co dzień można łatwo pokłócić się o sposób ich użytkowania przez poszczególnych członków rodziny – w momencie przechodzenia z pokolenia na pokolenie często stają się przestrzenią konfliktu. Wedle badania z 2015 roku 10 proc. sporów spadkowych dotyczyło hytt. W różne problemy rodzinne z nimi związane zaangażowani bywają zarówno prawnicy, jak i psychologowie. Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że hytty mają ogromną wartość sentymentalną. Dla wielu Norwegów symbolizują minione idylliczne dzieciństwo o wiele mocniej niż „całoroczny” dom rodzinny. Po drugie potrafią kosztować grube miliony, a w takiej sytuacji trudno kogoś spłacić, wykupić cudze części spadku.
Hytte to wobec tego doskonała scena dla rodzinnego dramatu. Wykorzystują to artyści, na przykład pisarka Vigdis Hjorth, autorka wydanej w 2016 roku powieści Arv og miljø. Książka ukazała się po polsku pod tytułem Spadek. I od spadku – a konkretnie od wieloletniego sporu czwórki dorosłego rodzeństwa wokół tego, co się stanie z dwiema rodzinnymi hyttami po śmierci rodziców – wszystko się tam zaczyna. Jednak wojna o domki, spadek materialny, to tylko wierzchołek góry lodowej. Tak naprawdę liczy się spadek emocjonalny, który jest nie do przyjęcia i który wszyscy w tej rodzinie, i spadkobiercy, i spadkodawcy, odrzucają – każdy na inny sposób.
Szukając tanich opcji wakacyjnych, poza odwiedzeniem strony Statskog warto zainteresować się setkami hytt pod zarządem DNT. Na zdjęciu Rabothytta.Ukjent/DNT / Nasjonal turbase/https://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/no/
Krytyk literacki Jarosław Czechowicz podsumowuje w recenzji: „Bogate społeczeństwo okazuje się nie toczyć walki o domki letniskowe z obniżoną ceną rynkową. W tym rodzinnym mikrospołeczeństwie rozpaczliwie walczy się o zainteresowanie i miłość. To towary deficytowe, choć wszystkie inne są w zasięgu ręki”. Książka była inspirowana autobiograficznie, a rodzina autorki próbowała uniemożliwić jej publikację. Gdy to się nie udało, siostra Vigdis, Helga Hjorth, wydała książkę przedstawiającą jej wersję wydarzeń.
W polskim tłumaczeniu dostępne są również inne norweskie powieści obyczajowe poruszające temat bolesnego życia rodzinnego z hyttą w tle, Dorośli Marie Aubert i Kurwa, kurwa, kurwa Linn Strømsborg.
Hytta a polityka
Jednym ze znanych amatorów hytt był wieloletni norweski premier Einar Gerhardsen. Powiedział niegdyś: „Wedle mojego doświadczenia, kiedy opuszczasz miasto i biuro i udajesz się na górę do hytty, następuje pewnego rodzaju zmiana perspektywy: problemy, którymi zamartwiałeś się przy biurku na dole w mieście, okazują się w hytcie wcale nie tak ogromne ani ważne”. To świetna definicja hyttowego relaksu. Gorzej, że sam premier aż tak desperacko potrzebował odrobiny odpoczynku, że… zignorował Winstona Churchilla.
Był maj 1948 roku. W zamku królewskim w Oslo trwała kolacja pożegnalna wydana na cześć brytyjskiego premiera. Do zgromadzonych uroczyście przemawiał sam król Haakon VII. Ale kogoś brakowało. Zachodzono w głowę, gdzie podział się premier Gerhardsen.
Był, oczywiście, w hytcie. Zaszył się w skromnej chatce odziedziczonej po ojcu. Miał nad czym rozmyślać. W Norwegii wahano się, czy stać się częścią mającego niebawem powstać Sojuszu Północnoatlantyckiego, czy próbować budować mniejszą, czysto nordycką, międzynarodową organizację obronną, a dzięki temu być może zachować neutralność w czasie zimnej wojny. Gerhardsen – w odróżnieniu od większości swoich kolegów z Partii Pracy – był zwolennikiem tego drugiego rozwiązania. Nie przepadał za ZSRR, lecz bał się ochłodzenia relacji ze Szwecją oraz nadmiernych wpływów Wielkiej Brytanii i USA. Obawiał się, że anglosaskie mocarstwa wykorzystają jego ojczyznę do własnych celów. Podobno przesiadywał w hytcie bezsennie, z opuszczonymi zasłonami i myślał, myślał, myślał... Myślał nawet o rezygnacji ze stanowiska. I to tam, w hytcie, odwiedzający go koledzy przekonali go do swojego punktu widzenia. Wreszcie zdecydowano: Norwegia znajdzie się wśród państw-założycieli NATO.
Nie był to zresztą jedyny tego rodzaju wyskok premiera Gerhardsena. W 1962 roku, w czasie kryzysu kubańskiego, również schronił się przed światem w hytcie i Ministerstwo Spraw Zagranicznych musiało wysłać do niego helikopter. Dopiero po tym wydarzeniu polityk zdecydował się na zainstalowanie w swojej wiejskiej arkadii telefonu, lecz tłumaczył to głównie reakcją… krów na pastwisku. Zwierzęta przestraszyły się bowiem rzeczonego helikoptera. Wygląda na to, że być może one bardziej bały się śmigłowca niż on wojny jądrowej…
Hyttebok, książka i Księga
Lot helikopterem wspomniany jest też w satyrycznej powieści Ole-Pettera Arneberga Hyttebok. Jej tytuł brzmi tak samo, jak leżące w wielu hyttach, duże, eleganckie notatniki, księgi pamiątkowe, w których właściciele i goście hytt sporządzają wpisy upamiętniające pobyt, często żartobliwe, czasem wierszowane. W świecie przedstawionym tej książki hyttebok staje się przestrzenią spowiedzi narratora, którym jest… sztuczna inteligencja. A konkretnie wyposażony w samoświadomość robot Tusse opisujący wydarzenia rozgrywające się w 2026 roku. Zadaniem Tussego była opieka nad zamieszkującą hyttę starszą panią. Robot w ramach przygotowań do tej roli posiadł wszelkie informacje na temat zbudowanej pod koniec wieku XIX hytty. Żadna informacja wpisana do hyttebok nie stanowiła dlań tajemnicy. Zwykły, porządny research, mogłoby się wydawać.
W 2022 roku zbudowano w Norwegii 6690 różnego typu domów letniskowych.Źródło: stock.adobe.com/licencja standardowa
Tyle że sprawy poszły za daleko, ponieważ robot w pewnym sensie utożsamił się z hyttą, a hyttebok stała się dla niego niemal świętością, Księgą. Tusse zaczął bardzo restrykcyjnie podchodzić do obrony tradycyjnych, norweskich wartości, które, jak diagnozował, były w zaniku. Wedle jego przemyśleń historiozoficznych, pod koniec lat 80. zaczęła zwyciężać niszcząca je globalizacja. Nastała wtedy nowa, niebezpieczna epoka, nastawiona przede wszystkim na wartości materialne i nieograniczoną konsumpcję. Tusse wyciąga coraz dalej idące wnioski, obserwując rodzinę swojej podopiecznej. Kolejne pokolenia w jej rodzinie grzeszą przeciwko norweskim tradycjom, oglądowi świata zakorzenionemu w społecznej wrażliwości i protestantyzmie. Już nie jest cicho, już nie jest skromnie, już nie ma zachwycania się naturą. Przedstawiciele średniego i młodszego pokolenia wycierają sobie gębę sformułowaniem „przyjazny środowisku”, a nawet nie segregują śmieci. Zużywają mnóstwo prądu, korzystając z co chwila podłączanych do gniazdek, licznych urządzeń elektronicznych typu smartfony, tablety czy gogle VR. Żyją de facto w internecie (synowa podopiecznej Tussego jest influencerką, a syn dorobił się na handlu kryptowalutami), nie w naturze. Przyjechali na Wielkanoc do hytty, a nie palą się do przebywania na dworze, a już na pewno nie mają zamiaru jeździć na nartach. Przestali upamiętniać pobyty wpisami do hyttebok. Zainstalowali w domku jacuzzi i więcej niż raz przylecieli na miejsce helikopterem. Tusse traktuje to wszystko jako zbrodnię przeciwko norweskości. Konstatuje gorzko: „Folk vil ikke ha en hytte, de vil ha prinsessen og halve kongeriket” – „Ludzie nie chcą mieć hytty. Chcą księżniczki i połowy królestwa”. Co w tej powieści czeka Norwegów, których życie – co ujawnia sposób spędzania przez nich czasu w domku letniskowym – zaprzecza dawnym wartościom ojczyzny?
Czeka ich śmierć.
Kryminał o morderczej chacie, w którym czas akcji to ferie wielkanocne… nic, tylko wziąć do hytty i czytać tam tę wariację na temat påskekrim.
Ale jeśli ktoś naprawdę chciałby się bać, może warto sięgnąć jednak po Spadek Vigdis Hjorth, po piekło zwyrodniałych relacji rodzinnych. Tam nawet postać epizodyczna wypowiada kwestię prostą, a mimo to tak naładowaną bólem. Narratorka relacjonuje poświęcone hytcie słowa przyjaciółki: „Tak w ogóle to zaczęła się zastanawiać nad dziedziczeniem, powiedziała, kiedy jej brat dostał w spadku rodzinny letni domek, ponieważ był ukochanym dzieckiem, a powinna go dostać ona jako rekompensatę za brak ciepła i troski”.
Czy na pewno nie ma jak w domu (nie ma jak w hytcie)? Obserwujmy hytty i ich literackie reprezentacje. Wiele mówią o Norwegii.
Źródła: Książki: „Knytta til hytta. På sporet av den norske lykken”; „Den norske folkesjela. Ordene som forteller hvem vi er”, „Hyttebok”, NRK, Stavanger Aftenblad, Aftenposten, KK.no, MojaNorwegia.pl, SSB, Store Norske Leksikon, Szkice Nordyckie, Krytycznym Okiem
Oczywiście, zgodnie z ich dbałością o ochronę środowiska z każdej hytty odprowadzone sa ścieki do kanalizacji. Widziałem juz takie cudo, jak rura "wchodziła" dosłownie w skałę, a gdzie dalej to nie wiem. Hipokryci!!!
Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.
17-02-2024 20:33
4
0
Zgłoś
17-02-2024 18:25
7
0
Zgłoś