Strona korzysta z plików cookies

w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.

Przejdź do serwisu
Czytali temat:
Jacek Polański tomasz xxx Wieta Tomasz012 (8937 niezalogowanych)
549 Postów
Grzegorz K
(Grzes203)
Wyjadacz
Podział majątku

WSZELKA ZBIEŻNOŚĆ POSTACI I SYTUACJI PRZYPADKOWA.

Ludzie się pobierają. Zdarza się. Ludzie się rozwodzą. Też się zdarza. Przy rozwodzie dzielą się dorobkiem życia. I wtedy może się zdarzyć, że nie wszystkie zainteresowane osoby będą się czuły jednakowo usatysfakcjonowane...

Po siedemnastu latach małżeństwa pewien bardzo bogaty facet porzucił żonę dla młodej sekretarki. Życzeniem nowej oblubienicy było zamieszkać w dotychczasowej rezydencji małżeńskiej, a ponieważ mąż miał nieco lepszego adwokata, to i plan się powiódł. Była żona dostała trzy dni na wyprowadzkę.
Pierwszy dzień spędziła na pakowaniu wszystkich swoich rzeczy w pudła, kufry i walizki.
Drugiego dnia wynajęła ludzi, którzy przewieźli jej dobytek do nowego mieszkania.
Trzeciego dnia po raz ostatni usiadła do stołu w swojej pięknej jadalni. Zapaliła świece, włączyła nastrojową muzykę i zjadła kolację z krewetek, kawioru i białego wina.

A gdy posiłek miał się ku końcowi, obeszła wszystkie pomieszczenia w domu i w każdym wetknęła w karnisz skorupkę krewetki z odrobiną kawioru. Na koniec sprzątnęła ze stołu, wezwała taksówkę, zamknęła dom i odjechała.
Kiedy mąż wprowadził się z nową panią, przez pierwsze dni wszystko układało się wspaniale. A później w domu zaczęło śmierdzieć. Próbowali wszystkich sposobów: mycie, sprzątanie, szorowanie, wietrzenie... Wszystko na nic. Sprawdzili wentylację, czy nie zbłądziło i nie zakończyło w niej żywota jakieś zwierzątko, wyprali wszystkie dywany... Na nic. Wszędzie porozstawiali odświeżacze powietrza. Na nic! Wezwali firmę dezynsekcyjną. Młoda para musiała się wyprowadzić na kilka dni – zgodzili się, żeby tylko móc wrócić do czystego domu... Na nic!! Wreszcie zrozpaczeni właściciele zdecydowali się na wymianę drogich wełnianych wykładzin. Wszystko zupełnie na nic. Nic nie pomogło. Znajomi przestali składać wizyty. Robotnicy wynajęci do remontu odmówili dalszych prac. Pomoc domowa odeszła... W końcu też sami właściciele nie mogli dłużej znieść upiornego smrodu i postanowili się przeprowadzić. Dali ogłoszenie, że dom jest na sprzedaż. Miesiąc później, mimo obniżenia ceny o połowę, nadal nie było chętnych na smrodliwe lokum. Mało tego – wieści się rozeszły i żadna z lokalnych firm nie chciała podjąć się pośrednictwa w transakcji. Wreszcie pechowcy zostali zmuszeni kupić nowy dom na kredyt. Wtedy na horyzoncie pojawiła się była małżonka. Któregoś dnia zadzwoniła do eks-męża z pytaniem, co słychać. Znękany facet opowiedział historię gnijącego domu, żona jej wysłuchała i stwierdziła, że bardzo tęskni za swoim starym domem i że chętnie zrezygnuje z części przyznanych jej alimentów, jeśli tylko mąż pozwoli jej odzyskać dom. Korzystając z tego, że była żona nie miała pojęcia, jak strasznie dom śmierdzi, facet zgodził się odstąpić go za 1/100 wartości – pod warunkiem, że sfinalizują wszystko jeszcze tego samego dnia. Kobieta się zgodziła i już po dwóch godzinach mąż i jego nowa życiowa partnerka z chytrymi uśmiechami przyglądali się, jak panowie w kombinezonach pakują do samochodu z napisem „Przeprowadzki” cały ich dobytek... w tym również karnisze.

Odszkodowania

WSZELKA ZBIEŻNOŚĆ POSTACI I SYTUACJI PRZYPADKOWA.

Debilizm jest jedną z tych rzeczy, które nie mają kresu górnego...
Wyłudzanie odszkodowań - to jeden z amerykańskich sportów narodowych. Autorzy najgłupszych pozwów sądowych mają szanse na wyróżnienia Stella Awards przyznawane przez internautów. Nazwa nagrody upamiętnia wyczyn 81-letniej Stelli Liebeck, która wydusiła od McDonald'sa odszkodowanie w wysokości 2,9 mln dol. po tym, jak sama oblała się kawą. A oto niektóre kandydatury zgłoszone w tym roku:

1. Kathleen Robertson z Austin w Teksasie otrzymała 780 tys. dol. odszkodowania, bo złamała sobie nogę w kostce, gdy potknęła się w sklepie meblowym. Traf chciał, że akurat biegała po całym pomieszczeniu, chcąc złapać własnego niesfornego synka.

2. 19-letni Carl Truman z Los Angeles otrzymał odszkodowanie w wysokości 74 tys. dol. plus zwrot kosztów leczenia. Powód? Jego sąsiad przejechał mu po ręce, gdy odjeżdżał spod domu własną hondą accord. Sędziom nie przeszkadzało, że nieszczęśnik próbował wówczas ukraść felgi z samochodu.

3. Terrence Dickson z Bristolu w stanie Pensylwania otrzymał 500 tys. dol. odszkodowania od firmy ubezpieczeniowej, gdyż spędził osiem dni zamknięty we własnym garażu. Poszkodowany wszedł do niego z domu i zatrzasnął drzwi. Po niewczasie zorientował się, że nie będzie mógł wyjść, bo drugie drzwi są zepsute. Jego rodzina przebywała w tym czasie na wakacjach. Pechowiec przeżył pijąc pepsi i jedząc karmę dla psów.

4. Właściciel pewnej restauracji w Filadelfii musiał wypłacić 113 500 dol. pannie Amber Carson, która poślizgnęła się na rozlanym napoju gazowanym i złamała kość ogonową. Sędziowie nie uwzględnili faktu, że dziewczyna sama wylała płyn, gdy w czasie kłótni chlusnęła nim w swojego przyjaciela.

5. Klara Walton z Claymont w stanie Delaware otrzymała od właściciela nocnego lokalu odszkodowanie w wysokości 12 tys. dol. oraz zwrot kosztów zabiegu dentystycznego. Klientka wybiła sobie dwa zęby, próbując uciec przez okno z toalety, aby uniknąć opłaty za wstęp.

6. Merv Grazinski z Oklahoma City kupił wóz kempingowy. Wracając do domu postanowił zaparzyć sobie kawę, wypuścił więc z rąk kierownicę i ruszył do wnętrza pojazdu. Pędzący z prędkością 110 km/h camper wypadł z drogi. Pan Grazinski otrzymał od producenta odszkodowanie w wysokości 1,75 mln dolarów oraz nowy samochód. Uzasadnienie? W instrukcji obsługi nie napisano, że w czasie jazdy nie należy zdejmować rąk z kierownicy.
Zgłoś wpis
Oceń wpis:-4  
Odpowiedz   Cytuj
549 Postów
Grzegorz K
(Grzes203)
Wyjadacz
Masz już swój e-mail?

Pewien bezrobotny stara się o stanowisko sprzątacza w Microsofcie. Dyrektor personelu przyjmuje go i każe zaliczyć test (zamiatanie podłogi), po czym stwierdza :"Jesteś przyjęty, daj mi twój e-mail, wyślę Ci formularz do wypełnienia, oraz datę i godzinę, na którą masz się stawić w pracy". Zrozpaczony człowiek odpowiada : "Nie mam komputera, ani tym bardziej e-mail'a". Wtedy personalny mówi mu, że jest mu przykro, ale ponieważ nie ma e-mail'a, wiec wirtualnie nie istnieje, a ponieważ nie istnieje, więc nie może dostać tej pracy.

Człowiek wychodzi przybity; w kieszeni ma tylko 10$ i nie wie co ma zrobić. Przechodzi koło supermarketu. Postanawia kupić dzisięciokilową skrzynkę pomidorów. Potem chodząc od drzwi do drzwi sprzedaje cały towar po kilogramie i w ciągu dwóch godzin podwaja swój kapitał. Powtarza tę transakcję jeszcze trzy razy i wraca do domu z 60 $ w kieszeni. Uświadamia sobie, że w ten sposób może z powodzeniem przeżyć. Wychodzi z domu coraz wcześniej, wraca coraz później i tak każdego dnie pomnaża swój kapitał. Wkrótce kupuje wóz, później ciężarówkę, a po jakimś czasie posiada całą kolumnę samochodów dostawczych.

Po pięciu latach mężczyzna jest właścicielem jednej z największej sieci dystrybucyjnej w Stanach. Postanawia zabezpieczyć przyszłość swojej rodziny i wykupuje polisę ubezpieczeniową. Wzywa agenta ubezpieczeniowego, wybiera polisę i wtedy agent prosi go o adres e-mail, aby mógł wysłać mu propozycje kontraktu. Nasz bohater odpowiada, że nie ma e-mail'a. "Ciekawe - mówi agent - nie ma pan e-mail'a, a zbudował pan to imperium? Niech pan sobie wyobrazi, czego dokonałby gdyby go pan miał !!!" Mężczyzna zamyślił się i odpowiada : "Byłbym zamiataczem w Microsofcie..."



Morał nr 1 tej historii: - internet nie jest rozwiązaniem dla problemów twojego życia.
Morał nr 2 tej historii: - nawet jeśli nie masz e-mail'a, a pracujesz wytrwale, możesz zostać milionerem.
Morał nr 3 tej historii: - jeśli dostałeś to opowiadanie przez e-mail'a, to znaczy, ze jesteś bliżej sprzątacza, niż milionera....

P.S. Nie odpowiadaj na tego mail'a. Poszedłem sprzedawać pomidory...
Zgłoś wpis
Oceń wpis:-3  
Odpowiedz   Cytuj
2387 Postów
Sethur Asher
(Sethur)
Maniak
549 Postów
Grzegorz K
(Grzes203)
Wyjadacz
Katolicyzm po polsku

Parę dni temu dostałem list od Babci.

Oto fragment: " Któregoś dnia poszłam do miejscowej księgarni katolickiej i ujrzałam naklejkę na zderzak z napisem: " ZATRĄB, JEŚLI KOCHASZ JEZUSA".
Akurat byłam w szczególnym nastroju, ponieważ właśnie wróciłam
ze wstrząsającego występu chóru, po którym odbyły się gromkie, wspólne modlitwy - więc kupiłam naklejkę i założyłam na zderzak.
Jak dobrze, że to zrobiłam!!!
Co za podniosłe doświadczenie nastąpiło później! Zatrzymałam się
na czerwonych światłach na zatłoczonym skrzyżowaniu i pogrążyłam się w myślach o Bogu i o tym, jaki jest dobry... Nie zauważyłam,
że światła się zmieniły.
Jak to dobrze, ze ktoś również kocha Jezusa, bo gdyby nie zatrąbił, nie zauważyłabym... a tak odkryłam, ze MNÓSTWO ludzi kocha Jezusa! Więc, gdy tam siedziałam, gość za mną zaczął trąbić,
jak oszalały, potem otworzył okno i krzyknął: " Na miłość boska! Naprzód! Naprzód! Jezu Chryste, naprzód!"

Jakimże oddanym chwalcą Jezusa był ten człowiek! Potem każdy zaczął trąbić!
Wychyliłam się przez okno i zaczęłam machać i uśmiechać się do tych
wszystkich, pełnych miłości ludzi. Sama tez kilkakrotnie nacisnęłam klakson, by dzielić z nimi te miłość! Gdzieś z tyłu musiał być ktoś
z Florydy, bo usłyszałam, jak krzyczał coś o "sunny beach".

Ujrzałam innego człowieka, który w zabawny sposób wymachiwał dłonią, ze środkowym palcem uniesionym do góry. Gdy zapytałam nastoletniego wnuka, siedzącego z tylu, co to może znaczyć, odpowiedział, że to chyba jest jakiś hawajski znak na szczęście,
czy coś takiego. No cóż, nigdy nie spotkałam nikogo z Hawajów,
więc wychyliłam się z okna i tez pokazałam mu hawajski znak na szczęście.

Wnuk wybuchnął śmiechem ... Nawet jemu podobało się to religijne
doświadczenie! Paru ludzi było tak ujętych radością tej chwili,
że wysiedli z samochodów i zaczęli iść w moim kierunku. Z pewnością chcieli się wspólnie pomodlić, lub może zapytać, do jakiego Kościoła należę, ale właśnie zobaczyłam, ze mam zielone światła. Pomachałam więc do wszystkich sióstr i braci z miłym uśmiechem, po czym przejechałam przez skrzyżowanie.

Zauważyłam, że tylko mój samochód zdążył to zrobić, bo znowu zmieniły się światła - i poczułam smutek, że muszę już opuścić tych ludzi, po okazaniu sobie nawzajem tak pięknej miłości; otworzyłam więc okno i po raz ostatni pokazałam im wszystkim hawajski znak
na szczęście, a potem odjechałam. Niech Bogu będzie chwała za tych cudownych ludzi!!!

Kup pan misia

WSZELKA ZBIEŻNOŚĆ POSTACI I SYTUACJI PRZYPADKOWA.

Dziecko idzie z mamą przez miasto. Nagle na wystawie widzi pięknego, puchatego misia.
Mamo, kup mi misia - kwiczy. Matka patrzy na cenę (50 zł) i odciąga dziecko od wystawy. Idą dalej, a tu na innej wystawie jeszcze piękniejszy, wielki, pluszowy misio. Dziecko w krzyk:
- Mamo! Ja chce misia!
Mama popatrzyła na cenę i załamała ręce, bo tam było 100 zł.

Po powrocie do domu synek przestał jeść. Przestał się bawić. W ogóle zrobił się marudny. W końcu mama zmiękła.
- Masz - rzekła dając dziecku stówkę w rękę - kup sobie misia, ale tego za 50 zł. Nie mam drobnych i musze ci dać całe 100 zł.

Dziecko uradowane pobiegło do sklepu i już miało kupić właściwego misia, kiedy wróciło urocze wspomnienie drugiej wystawy z zabawkami. Chłopiec bezzwłocznie zmienił sklep i już po chwili raźno maszerował do domu z ogromnym misiem w małych ramionkach. I byłby tak pewnie domaszerował, gdyby sobie nie uświadomił, że musi oddać matce pół papierka. Zmienił wiec kierunek, układając w głowie śmiały plan wysępienia od ukochanej ciotuni 50 złotych. Po chwili wpadł do domu cioci i ruszył w kierunku jej pokoju. Zawsze wchodził bez pukania. Kiedy przekroczył próg jej sypialni jego zdziwione oczy zobaczyły wystającą spod kołdry drugą parę nóg. I to nie były nogi wujka. Zmieszana ciotka wdziała szlafrok i poszła zamknąć drzwi domu na zamek. Kiedy wracała, by jakoś dogadać się z małym, od strony drzwi dobiegł glos wujka bezradnie próbującego je otworzyć za pomocą klamki.
- Już biegnę, kochanie! - Krzyknęła ciotka, pakując siostrzeńca i kochanka do szafy.
Wujek, jak to wujek, na długo nie wszedł. Zjadł obiad, skorzystał z tego, że ciocia była w szlafroku, po czym wrócił do robienia pieniędzy na pobliskim bazarze. W międzyczasie siedzący w szafie maluch nie próżnował:
- Panie, kup pan misia - rzekł do nieznajomego.
- Cos ty, głupi?
- Kup pan, bo powiem wujkowi. Za 50 zł.
Na taki argument facet nie miał riposty. Wysupłał z kieszeni spodni, które trzymał w ręku, 50 zł, dał szczeniakowi i wziął pluszaka.
- Panie, oddaj pan misia.
Zrezygnowany kochanek nie miał wyjścia. 50 zł za milczenie to nie była wygórowana cena. Ale maluch był bardziej cwany.
- Panie, kup pan misia. Bo powiem wujkowi.
I tak kilka razy. Kiedy chłopiec usłyszał, że wujek wyszedł, wypadł z szafy i popędził na ulice. Nagi gość nawet nie próbował go gonić. Mały wpadł do domu, gdzie siedziała zmartwiona rodzicielka. Z uśmiechem na ustach pokazał mamie misia za bańkę i rzucił na stół stosik banknotów. Nie wiedzieć czemu matka zwyzywała go od złodziei, w czym pomagał jej ojciec, i młody musiał w tempie odrzutowego nocnika podreptać do kościoła. Tam, klęknąwszy przed konfesjonałem, postanowił uczciwie wyznać prawdę i dowiedzieć się, jaka właściwie jest jego wina.
- Proszę księdza, ja w sprawie misia - zaczął niepewnie.
- Oooo, nie, gówniarzu! Siódmy raz nie kupię!
Zgłoś wpis
Oceń wpis:-2  
Odpowiedz   Cytuj
549 Postów
Grzegorz K
(Grzes203)
Wyjadacz
ZMIANA CZASU

WSZELKA ZBIEŻNOŚĆ POSTACI I SYTUACJI PRZYPADKOWA.

Trzej mafioso siedza przy stoliku. Jeden z nich przestawia zegarek.
- Jak wiosna baranie bylo do przodu, to teraz do tylu...
- No, z trzeciej na druga i dodajemy godzine.
- Nie, jak przestawiamy to juz nie dodajemy.
- Ale spimy o godzine dluzej.
- A ja juz przestawilem.
- To Ty bedziesz spac tyle samo.
- Ale uwazaj, bo jak przestawisz odwrotnie i dodasz niepotrzebnie godzine to bedziesz spac 2 godziny krócej a wstaniesz i tak o tej samej porze.
- Ale wtedy poloze sie wczesniej.
- To nie zasniesz.
- Czekaj czekaj, jezeli rano lece do Kalifornii, na granicy jestem godzine do tylu, spie dwie godziny dluzej, na granicy cofam o trzy, bo to inna strefa a samolot przyleci o czasie, to jestem o godzine wczesniej, niz pilot, który przestawi czas planowo.
- A jezeli on przestawi teraz?
- Proste. Wyleci wczesniej, bo bedzie do przodu a przylecimy razem, chyba, ze ja nie przestawie zegarka przed granica.
- Wtedy na granicy wyskoczysz?
- Nie, spóznie sie na samolot, chyba, ze pilot nie przestawi zegarka przed trzecia.
- No to przestaw teraz od razu o 3 godziny, zeby zdazyc na samolot a nad granica bedziesz mial czas wolny.
- O. K. ale wtedy ladowanie wypadnie mi przed startem.
- Starego czy nowego czasu?
- To zalezy od pilota.
- Chwilunia, o której jest start?
- To zalezy od tego, kiedy przestawie czas.
- I w która strone.
- Sluchajcie, nie komplikujcie. Jezeli po naszej zmianie starego czasu sa jeszcze dwie godziny czasu do zmiany czasu na nowy czas w Kaliforni, to my przestawiajac czas o godzine do tylu na dwie godziny do przodu wzgledem ich starego czasu, mamy jeszcze godzine czasu zeby w razie braku czasu na przestawienie czasu na czas nowy przed granica, miec dwie godziny czasu za granica na wyrównanie czasu przelotu a to jest kupa czasu.
Zgłoś wpis
Oceń wpis:-5  
Odpowiedz   Cytuj
549 Postów
Grzegorz K
(Grzes203)
Wyjadacz
KUPOWANIE ROWERU W HIPERMARKECIE

Na samym początku muszę przyznać, że dałem się omamić specom od marketingu i szukałem ideału roweru zupełnie nie tam gdzie powinienem. Łamałem sobie głowę skąd wziąć straszną ilość gotówki na wymarzonego GT XCR'a 1000. Ogłupiony technikami manipulacji świadomością imałem się różnych upadlających zajęć. Moje życie spełzłoby na bezustannym poszukiwaniu źródeł finansowania mojej chorej pasji, gdyby nie pewne wydarzenie, które wyrwało mnie z tego zaklętego kręgu. Właśnie wracałem przygnębiony do domu mijając znajomy "Makrokesz". Moją uwagę przykuła gigantyczna plansza reklamująca promocyjną sprzedaż rowerów górskich. Postanowiłem wyciszyć swój żal dokonując pierwszego rowerowego zakupu tej wiosny. Wtedy coś we mnie pękło. Stwierdziłem, że pójdę na całość. Wysupłałem oszałamiającą kwotę 454 zł i nabyłem nowiutki i lśniący rower rodem z zaprzyjaźnionego kraju azjatyckiego. Nawet nie przypuszczałem, że to początek wielkiej przygody, a może nawet przyjaźni. A było to tak...

* * * *

Po przedarciu się przez kolejkę do kasy, niosąc na jednym ramieniu duszę, a na drugim swój nowy nabytek, udałem się do strefy testów. Chwilę wcześniej z hukiem odpadł tylny błotnik. Nic to, przecież i tak jeżdżę bez "ochlapników", a istotne zmniejszenie masy jest nie bez znaczenia. Nie zrażając się tym drobnym niepowodzeniem, wyregulowałem wysokość siodełka i przystąpiłem do gruntownych testów.

Maszyna sprawia wrażenie solidnej. Poczucie bezpieczeństwa zapewnia niebagatelna masa 21 kg. Ładny kolor tzw. "śliwka o poranku" świetnie komponuje się z napisem "Grand Hill Rider 500". Delikatna linia ramy i smukła sylwetka amortyzatora kontrastują z agresywną kwadraturą obręczy. Plastiki użyte do wykończenia korby, przerzutek i szczęk hamulcowych są w wysokiej jakości. Nowatorstwem stylistycznym można nazwać przykręcenie rogów pod kątem 90 stopni. Natomiast skomplikowany kształt tylnego widelca przywołuje nostalgiczne wspomnienia epoki kamienia łupanego.

Pierwszy test - układ jezdny. Niewątpliwym sukcesem konstruktorów, jest fakt, że ten rower może się przemieszczać. Trzeba przyznać, że robi to z gracja. Jazdę umila jednostajny zgrzyt tylnej przerzutki, która wspaniale współpracuje z dwoma zębatkami z dostępnych siedmiu. Dzięki temu pozostałe pięć się nie zużywa i będzie służyć latami. Korba ma dobrany uniwersalny zestaw zębatek: 84 - 36 - 16. Zapewnia to niespotykane spektrum zastosowań. Na najmniejszej zębatce można wspinać się nawet na najbardziej strome zbocza, a przy odrobinie wprawy największy blat można wykorzystać jako
superwydajną piłę tarczową. Nie najlepsza przyczepność opon doskonale niweluje się przy użyciu obuwia jako stabilizatorów. Pewne wątpliwości wzbudzał wyciek jakiejś lepkiej substancji z okolic wkładu suportowego, ale to może być wadą tylko tego jednego egzemplarza.

Amortyzacja jest co najmniej bardzo dobra. Elastyczne spawy świetnie tłumią drgania boczne. Przy szybszej jeździe rower zapewnia miłe dla ciała kołysanie. Przedni amortyzator to system sprężynowo-przeciwlotniczy. Podczas najazdu na muldę, rower zostaje wyrzucony w górę co umożliwia podziwianie widoków z zupełnie innej perspektywy. Konstruktorzy zupełnie zrezygnowali z jakiegokolwiek systemu tłumienia, co znacznie obniżyło masę amortyzatora do 3,5 kg. Praktyczny sposób montowania widelca do ramy umożliwia wykorzystanie również amortyzatorów ze starszych modeli wywrotek typu "Kamaz".

Klamki hamulców zrobione z gustownego, szarego plastiku dawały poczucie bezpieczeństwa. Przynajmniej przez pierwsze 15 minut. Potem lewa się złamała. No i dobrze, bo ja wole klamki dwupalcowe. Test hamulców przeprowadziłem w warunkach ekstremalnych, praktycznie nieosiągalnych przy normalnym użytkowaniu roweru. Rozpędziłem maszynę do 20 km/h i zacząłem gwałtowne hamowanie. Przedni hamulec typu V-break przepięknie wystrzelił do przodu wyrywając piwoty z widelca. Towarzyszący temu dźwięk zadowoli nawet najwybredniejszego melomana. Tylny hamulec, zanim urwała się linka, skutecznie pomógł wytracić prędkość do 18 km/h. Te drobne usterki nie mają jednak wpływu na pozytywną ocenę całego układu spowalniającego. Producent zapewnia, że do następnych modeli będzie dodawał wyrzucaną spod siodełka kotwicę okrętową, która zdecydowanie skróci drogę hamowania. Brzmi to obiecująco.

Ciekawe rozwiązania zastosowano w podzespołach elektronicznych. Jeśli chodzi o oświetlenie roweru to widać wyraźny wpływ technologii 'stealth'. Intensywność światła emitowanego przez lampki, zapewnia tej maszynie pozostawanie nie wykrytą nawet w najciemniejszą noc. Lakier pochłaniający refleksy świetlne skutecznie chroni przed przypadkowym oświetleniem silnym strumieniem z reflektora samochodowego. Komputer pokładowy wyświetla całe multum przydatnych rowerzyście funkcji. Są to: aktualna data, godzina i prędkość z dokładnością do 10 km/h. Naprawdę imponujące możliwości.

Rower jest doskonale zabezpieczony przed kradzieżą. Wszystkie podzespoły są na trwale związane z ramą i wszelkie próby ich odkręcenia kończą się nieodwracalnym zniszczeniem danej części. Gwinty, rozmiary śrub i zastosowane części są zupełnie niestandardowe. Wszystko to uniemożliwia kradzież i sprzedaż roweru "na części". Duża masa i ostre krawędzie spawów grożą poważnym uszkodzeniem ciała złodzieja, który próbowałby ukraść cały rower. Dodatkowo klamki hamulców są przykręcone po przeciwnych stronach kierownicy (przedni z prawej) co na pewno wprowadzi chaos w poczynaniach złodzieja i ułatwi jego schwytanie. W tej kategorii maksymalna ilość punktów.

Na koniec należy wspomnieć o dbałości producenta roweru o jego użytkownika. Mamy możliwość serwisowania sprzętu we wszystkich dwóch autoryzowanych warsztatach na terenie RP. Producent zaleca przegląd w serwisie po przejechaniu każdych 100 km. Roczna gwarancja obejmuje wszystkie podzespoły oprócz ramy, kół, układu napędowego, hamulców, oświetlenia, części metalowych i części niemetalowych. Do instrukcji obsługi roweru dostajemy gratis podręczniki "Nauka spawania w weekend" oraz "Życie po utracie kończyny". Dodatkową atrakcją jest możliwość wyboru koloru dzwonka z trzech dostępnych oraz zestaw wszystkich 164 kluczy potrzebnych do obsługi roweru, w tym także prasy hydraulicznej i dźwigu ułatwiającego np. zakładanie roweru na bagażnik samochodowy. Wszystko to za symboliczną opłatą dodatkową.

Reasumując:
"Grand Hill Rider 500" to świetny zakup, który za przyzwoitą cenę zapewni nam co najmniej dwa dni zabawy w prawdziwe kolarstwo górskie

* * * *

Autor składa serdeczne podziękowania całemu personelowi ambulatorium chirurgicznego szpitala klinicznego, ekipie ratownictwa specjalnego straży pożarnej, szkole przetrwania 'Rambo' oraz anonimowym dawcom krwi i organów za pomoc w doprowadzeniu testu do szczęśliwego końca.

Oświadczenie:
Cały powyższy tekst jest tylko fikcją literacką wyolbrzymiającą (czasami) wady rowerów popularnie zwanych "makrokeszami". Opisany powyżej rower, jak i zdarzenia nigdy nie miały miejsca.

Refleksja:
Ale mogą się wydarzyć...


XIONC

TEKST NIE MA ZA ZADANIE NIKOGO OŚMIESZYĆ.

TEKSTU NIE NALEŻY BRAĆ NA SERIO. JEST ON TYLKO FIKCJĄ.

Nowy ksiądz byl spięty jak prowadził swoją pierwszą mszę w parafii, więc prosił koscielnego żeby mógł do swiętej wody dołożyć kilka kropelek wódki, aby się rozluźnić. I tak się stało. Na drugiej mszy zrobił tak samo i czuł się t= ak dobrze (a nawet lepiej) jak na pierwszej mszy, ale gdy wrócił do p= okoju znalazł list:

DROGI BRACIE:

-Następnym razem dołóż kropelki wódki do wody, a nie kropelki wody do wódki

-Na początku mówi się "Niech będzie pochwalony", a nie "kurwa mac"

-Po drugie, Jezusa ukrzyżowali Żydzi, a nie Indianie,

-Po trzecie Kain nie ciągnął kabla, tylko zabił Abla,

-Po czwarte po zakończeniu kazania schodzi sie z ambony po schodach, a nie zjeżdża po poręczy.

-A na koniec mówi się Bóg zapłać a nie Ciao

-Krzyż trzeba nazwać po imieniu a nie to "duże T"

-Nie wolno na Judasz mówić "ten skurwysyn"

-Na krzyżu jest Jezus a nie Che Guevara

-Jest 10 przekazań a nie 12;

-Jest 12 apostołów a nie 10;

-Ci co zgrzeszyli idą do piekła, a nie w pizdu;

-Inicjatywa aby ludzie klaskali była imponująca ale tańczyć makarene i ro= bić "pociąg" to przesada;

-Opłatki są dla wiernych a nie na deser do wina;

-Pamiętaj że msza trwa godzinę, a nie dwie polówki po 45 minut;

-Poza tym Maria Magdalena była jawnogrzesznicą a nie kurwą;

-Jezusa ukrzyżowali, a nie zajebali

-Ten obok w "czerwonej sukni" to nie był transwestyta, to byłem ja, Biskup.
Zgłoś wpis
Oceń wpis:-4  
Odpowiedz   Cytuj
549 Postów
Grzegorz K
(Grzes203)
Wyjadacz
Podczas eliminacji MS doszło do spotkania reprezentacji Barbadosu i Grenady. Reprezentacja Barbadosu musiała wygrać mecz 2 golami, by awansować do następnej rundy rozgrywek. Lokalne przepisy mówią, że w przypadku wygranej w rzutach karnych zwycięzcy zalicza się wynik 2:0. Na 5 minut przed końcem meczu Barbados prowadził 2:1, co nie dawało mu jeszcze szansy na awans. Wtedy piłkarze Barbadosu, którzy zrozumieli, że nie są w stanie przełamać zmasowanej obrony Grenady, odwrócili atak... i strzelili sobie gola samobójczego, by rozstrzygnąć mecz rzutami karnymi. Zawodnicy Grenady zorientowali się w sytuacji i... usiłowali strzelić gola samobójczego sobie! Doszło do kuriozalnej sytuacji, kiedy gracze Barbadosu zaczęli bronić bramki przeciwników i próbowali powstrzymać ich przed strzeleniem "samobója". W ostatnich minutach meczu widzowie byli świadkami dramatycznego widowiska, w którym obrońcy drużyn przeciwnych usiłowali powstrzymać napastników rywali przed trafieniami do własnych bramek!!! Ostatecznie mecz zakończył się rezultatem 2:2 i doszło do rzutów karnych, w których lepsi okazali się piłkarze Barbadosu i dzięki temu awansowali do następnych gier.

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Firma Whirlpool chciala zdobyc ukrainski rynek, a w zwiazku z tym, ze reklama to klucz do sukcesu, amerykanscy specjalisci od reklam zaprosili do siebie - aby pokazac jak sie robi reklame - ukrainskich filmowców i puscili film. Na pierwszym kadrze widac super nowoczesny wieżowiec dalej kamera zaglada do jakiegos pokoju - calego bialego w ktorym na srodku stoi piekna nowa pralka Whirpool.
Kolejna scena przedstawia jak do tego pokoju wchodzi wyluzowany amerykanin - pieknej budowy ciala - rozbiera sie do naga i ubrania wklada do pralki nastepnie do tegoz pokoju wchodzi piekna kobieta, ktora rownierz sie rozbiera - nastawiaja program prania i na tej pralce fiku miku sobie baraszkuja. Ostania klatka przedstawia napis "PRANIE Z WHIRLPOOL TO CZYSTA PRZYJEMNOSC".
Amerykanie zadowoleni z siebie ze taka fajna reklame mowia do Ukraincow teraz Wasza kolej zrobcie reklame na bazie tego ale z uwzglednieniem tradycji Waszego kraju. I tak tez sie stalo za kilka miesiecy przychodzi zaproszenie dla amerykanskich specjalistow na projekcje reklamy do Lwowa:
Pierwszy kadr przedstawia z lotu ptaka Dniestr i stepy wokól rzeki. Nastepnie kamera zbliza sie i u wód Dniestru pokazuje Masze - która nachylona z wypieta pupa - kijanka pierze koszule. Nastepny kadr pokazuje jadaca sotnie Kozaków brzegiem rzeki.
Nastepne ujecia pokazuja radosc Kozakow, którzy zobaczyli Masze z jej wypieta naga pupcia, nastepne kadry przedstawiaja jak kazdy po kolei, razem i na rózne sposoby "bierze" zaskoczona Masze. Ostani kadr filmu przedstawia ogromny napis JEBALI, JEBUT I BUDU JEBAT PAKU MASZA NIE KUPLIAT PRALNOJE MASZINU WHIRLPOOL"
Zgłoś wpis
Oceń wpis:-5  
Odpowiedz   Cytuj
1416 Postów

(Zuzu)
Maniak
Mam psa labradora i właśnie kupowałem worek Pedigree Pal w supermarkecie czekając w kolejce do kasy. Kobieta za mną zapytała czy mam psa (!). Bez zastanowienia odpowiedziałem, że nie i właśnie ponownie rozpoczynam dietę Pedigree Pal. Chociaż nie powinienem, bo ostatnio wylądowałem w szpitalu. Ale zdołałem zgubić ponad 20 kg zanim obudziłem się na oddziale intensywnej terapii z rurami w większości moich otworów i z igłami w obydwu ramionach. Powiedziałem jej, że jest to w sumie idealna dieta i należy mieć zawsze wyładowane kieszenie bryłkami Pedigree Pal i zjadać jedna lub dwie gdy poczujesz głód. Jest to żywność zawierająca wszystkie składniki niezbędne do życia i mam zamiar znowu ja zastosować. Muszę zaznaczyć, że teraz wszyscy w kolejce byli oczarowani moją opowieścią, zwłaszcza wysoki facet za tą kobietą. Zszokowana, zapytała, czy dlatego wylądowałem na intensywnej terapii, bo zatrułem się pożywieniem dla psów. Powiedziałem jej, że nie. Po prostu usiadłem na ulicy, by wylizać sobie jajka i samochód mnie uderzył


jestem sobie w knajpie, w knajpianej toalecie, w kabinie knajpianej toalety. sikam. ludzka rzecz, nie? no.
zaraz za mną przyszły dwie panny, stuk stuk szpileczkami, poprawiają mejkap przy lustrze. rozmowa
jedna pyta drugą, czy może poszłyby do hawany (ot, taki klub).
a druga odpowiada, że nie, bo
(teraz uwaga)
"ty wiesz co mi się tam ostatnio stało?
tańczę sobie, tańczę, a tu widzę, jak mnie jakiś kolo spod baru obcina wzrokiem
no to podchodzę i mówię, że cześć, postaw mi drinka, bo mi się pić chce
a on mówi, że dobra, postawi mi drinka, jak z nim zatańczę
no to tańczymy, tańczymy, ale mi się nadal chciało pić, to mu mówię, że może by mi postawił tego drinka, bo mi się nadal chce pić
a on, że może się najpierw przejdziemy i wtedy mi postawi drinka
no to wyszliśmy, idziemy, idziemy, ja się pytam, czy moglibyśmy wracać, bo miał mi drinka postawić, bo mi się chce pić, a on mówi, że zaraz wrócimy tylko żebym mu najpierw zwaliła konia
no to ja go tam obrabiam, obrabiam
(w tym miejscu opuściłam toaletę, ale dziewczyna tylko rzuciła na mnie okiem i kontynuowała swoją historię)
(a ja jeszcze myłam ręce, więc pointa mnie nie ominęła i nie omieszkam jej przytoczyć)
...obrabiam, a on mi mówi, że zaraz dojdzie i że chce mi się spuścić w buzi. trochę się zdziwiłam, ale spoko, kucam przed nim, nawet taki dość wygolony był, więc spoko.
no i się spuścił, niedużo tego było, więc spoko połknęłam no i się pytam, czy już możemy wracać, bo chcę tego drinka.
a on mi mówi spierdalaj głupio kurwo
(teraz będzie najlepsze, uwaga)
TY WIESZ JAK JA SIĘ WTEDY POCZUŁAM??"
Zgłoś wpis
Oceń wpis:-2  
Odpowiedz   Cytuj
1 Post

(marlen)
Wiking
Posiadam. Wróć. Moja żona posiada kota, rasy kotka, rasy czarnej, rasy ze schroniska, rasy małe kocię. Guzik by mnie to obchodziło gdyby nie fakt, że jest małe, że chodzi to to bez przerwy za mną i trzeszczy - a to na ręce, a to żreć, a to trzeszczy dla samego trzeszczenia, zupełnie jak jej pani. Generalnie pogłaskać mogę, kopnąć jakąś rzecz, która leży na ziemi żeby kot za nią biegał też, niech chowa się zdrowo do czasu, aż raz zapomnę zamknąć terrarium i zajmie się nim mój wąż, reszta to nie mój problem. Ale do czasu. Staje się to moim problemem gdy moja współmałżonka udaje się w celach służbowych gdzieś tam na ileś tam. I spada na mnie karmienie, wyprowadzanie i sprzątanie po tym całym tałatajstwie. Jako że to zawsze lekko olewam i robię wszystko w ostatni dzień przed powrotem małżonki nie nastręcza mi to wiele problemów.

Kot jest od niedawna i od niedawna jest nowy zwyczaj - niezamykania łazienki, gdyż w niej znajduje się urządzenie zwane potocznie kuwetą, do którego kot robi to samo co ja w toalecie, czyli wchodzi i może spokojnie pomyśleć. Mnie jednak uczono całe życie zamykać te cholerne drzwi do łazienki za sobą, więc stale żona mi trzeszczała, że kot tam nie może wejść i „myśleć”. Ja jestem stary i się nie nauczę, poza tym mieszkam tu dłużej niż ten kot, sam dom stawiałem, moje drzwi, mój kibel, wypierdalać więc. I postawiłem na swoim. Od jakiegoś czasu kot chodzi do toalety razem ze mną. Jak nie ma małżonki to musi zazwyczaj czyhać na mnie albo miauczeć coby przypomnieć, że trzeba mu łazienkę otworzyć, bo jak jest żona to ona ma już w biosie zaprogramowane - ja wychodzę i zamykam, ona idzie i otwiera, żeby kot mógł wejść - taka technologia po prostu. Czasem kot skacze na klamkę, ale ma jeszcze zbyt małą wyporność i zwisa na niej bezradnie. Jednak jak moja żona będzie nadal go tak karmić- to w szybkim tempie będzie za każdym razem klamkę upierdalał - a wtedy wiadomo - wąż.

Dobrze więc, uporządkuję: żona - delegacja, ja - praca. Wracam, wchodzę do domu, kot przy drzwiach do łazienki skwierczy, bo jak wychodziłem to zamknąłem za sobą. Ok, kotku mnie się też chce. Idziemy razem - ja toaletka, okienko uchylam, papierosik (bo żona będzie za trzy dni - więc spokojnie wywietrzę) kotek swoje, ja przez okienko spoglądam, jest cudnie. Kotek wskakuje na kaloryfer, na parapecik i patrzymy razem przez okno. No cudnie. Kot skończył dawno, ja teraz, pet do muszli, spuszczam wodę, a ten mały skurwiel jak nie śmignie i sru za tym petem z tego parapetu i do kibla. Zakręciło nim dwa razy i kota nie ma. Nawet nie zdążył miauknąć. No ja pierdolę. Nie ni chuja to niemożliwe jest. Przecież nawet taki mały kot jest kurwa za duży, żeby przejść tym syfonem. Ale słyszę tylko pizdut - oż kurwa, no to nie mogło mi się zdawać - coś ciężkiego poszło w pion. Kurwa, wszyscy święci w trójcy jedyny Boże, ukazali mi się przed oczami. Kot kurwa popłynął wprost w odmęty prawego dopływu królowej polskich rzek.

Lecę kurwa na dół do piwnicy, choć może powinienem od razu do schroniska, zanim wróci moja żona - nie ma wafla, znajdę jakiegoś małego czarnego skurwiela z białą krawatką, nie było jej kilka dni, może się nie połapie. Ale chuj, najpierw do piwnicy - zbiegam po schodach, słucham - coś drapie w rurze, pion, kawałek płaskiej rury - miauczy - jest, kurwa, żyje i nie poleciał do sieci miejskiej. Nawet jak teraz zdechnie to chuj, przynajmniej będę miał jego truchło i powiem, że kojfnął z przyczyn naturalnych albo tylko lekko nienaturalnych, bo przecież mi baba nie uwierzy za chuja trefla, że kot sam wpadł do kibla. Ale na razie drapie i żyje.

Znalazłem taki wziernik, gdzie można zaglądnąć do tej rury i wołam. Kici, kici! Ni chuja, nie przyjdzie, wołam, wołam, a ten kurwa głąb zamiast przyjść do mnie to kurwa chce iść tam skąd przyszedł, czyli do góry w pion. Ja go wołam, a on do góry drapie. I udrapie, udrapie kilkanaście centymetrów i zjazd w dół. No pojebało i mnie, że tu stoję i jego (kota) Tak przez pół godziny. Prosiłem, wołałem, błagałem, groziłem, wabiłem żarciem i ni chuja, uparł się i nic tylko rurą do góry z powrotem do kibla. Za daleko, żeby włożyć rękę, grabie czy cokolwiek. Jedyna metoda - fight fire with fire - ogień zwalczaj ogniem.

Zatkałem tę rurę przy wzierniku deszczułkami, których używam na podpałkę do kominka, żeby kot nie popłynął już nigdzie dalej i z buta na górę do kibla - geberit i woda w dół - bombs gone. I bieg do piwnicy. Po drodze słyszę jak się przewala po rurach - podziałało. Wbiegam do piwnicy i kurwa koniec świata. Nie ma moich deszczułek - no może z jedna, cała prowizoryczna tama poszła w chuj i kota też nie słychać już. Ja pierdolę. Kurwa, gdzie ta rura teraz idzie - coś mi świtnęło, że kanalizacja w ulicy, dom od ulicy ze 30 metrów - może nie wszystko stracone i gdzieś się zwierzak zatrzymał po drodze.

Biegnę na ulicę, jest studzienka - mam nadzieję, że to od mojego domu. Ni cholery jej nie podniosę. Ciężka jak szlag i nie ma za co chwycić. Powrót do domu i pogrzebacz od kominka, tym może uda się to podważyć. Ni cholery - najpierw ugiąłem, potem złamałem żelastwo. Myśl! Auto stoi na ulicy - mam pas do holowania, może uda się to szarpnąć. Hak, pas, wsteczny - poszło, aż zakurzyło. Po jaką cholerę takie te wieka robią ciężkie. Smród jak cholera, ale złażę tam - ciemno jak w dupie, rura jest, wygląda, że idzie od mojego domu. Latarka. Kurwa, mam w aucie, chujowa, ale może starczy. Włażę po raz drugi- smród mnie już nie zabije - przywykłem po chwili. Zaglądam i jest, oczyska mu się tylko świecą. I znów ta sama bajka. Kici, kici, kici, a ten mały skurczybyk spierdziela w drugą stronę. No ja pierdolę. Szlag mnie trafi. Długo tu nie wysiedzę, jest zimno, śmierdzi, a na dodatek ktoś mi zwali tę pokrywę na łeb i moje problemy się skończą jak nic. Nie chcesz po dobroci, to będzie po złości.

Do domu, po brezent. Wyłożyłem dno studzienki, tak by mi nie wpadł głębiej. Zużyłem wszystkie taśmy samoprzylepne, plastry, żeby nie wpadł do głównej nitki kanalizacyjnej. Zaglądam co chwilę do rury, ale słyszę tylko miauczenie i nic nie widzę. Poszedł gdzieś w pizdu. Jeszcze tylko trójkąt, żeby nikt się w tę otwartą studzienkę nie wpierdolił, bo na ulicy ciemno. Sąsiad, kurwa, ciekawski, widziałem żłoba jak patrzył przez okno, jak próbowałem pogrzebaczem podnieść wieko. Nie przyszedł pomóc, a teraz chuj złamany stoi i się dopytuje. Co mam mu kurwa powiedzieć? Że przepycham kotem kanalizację? Idźżesz w chuj, pacanie.
Powiedziałem mu w końcu, żeby poszedł do domu i pozatykał sobie też wszystkie otwory, bo na początku osiedla była awaria i wszystkie ścieki się wracają i wybijają w domach - a ten baran się przestraszył, poleciał i przed swoim domem siłuje się z pokrywą. Niech ma za swoje.

Wracając do kota - bo menda tam siedzi i nie chce wyjść. Mam wszystko gotowe, więc do domu, jedna wanna, druga wanna, koreczek i napuszczam wodę. Papierosik i czekam pod studzienką, bo nuż mu się zmieni i wyjdzie dobrowolnie. Kurwa, drugi sąsiad przyszedł - po pięciu minutach następny odmyka wieko, teoria samospełniającej się przepowiedni działa - kurwa, ludzie to są barany. Idę do domu, obie wanny pełne, ognia - spuszczam wodę z wanien i dokładam dwa spusty z dwóch spłuczek z domu. Nie ma chuja, to go musi wygonić albo utopić.

Lecę na ulicę, woda wali na brezent aż huczy, a tego skurwiela dalej nie wylało z kąpielą. Kurwa mać, urwało się wszystko w pizdu i popłynęło, bo ileż to utrzyma tej wody. Brezent, taśmy, plastry, sznurki - w chuj - jak się to gdzieś przytka, to będę miał przejebane. Znowu do domu po drugi pogrzebacz, bo trzeba zamknąć ten pierdolony dekiel. Wchodzę - a ten skurwiel kot tarza się w sypialni po łóżku. No ja pierdolę! Jak on kurwa wyszedł, którędy? Ano kurwa wziernikiem w piwnicy - zostawiłem otwarty. Ja kurwa stoję i marznę a ten gnój tarza się w mojej pościeli. Zajebię. Przerobię na pasztet. I jeszcze z radości włazi na mnie. Kurwa mać. Przynajmniej kuleje.

Straty: zajebane łazienki, w obu przelała się woda z wanien, zajebana piwnica, bo zostawiłem otwarty wziernik i duża część wody poleciała na piwnicę. Pościel w sypialni do wyjebania, brezent z reklamą firmy - poszedł w chuj, latarka - w chuj, pogrzebacz w chuj. Afera na ulicy jak chuj.
Zgłoś wpis
Oceń wpis:-2  
Odpowiedz   Cytuj
1 Post

(DVD)
Wiking
marlen napisał:
"Posiadam. Wróć. Moja żona posiada kota..."...itd...

Ladne to, Marlen
Zgłoś wpis
Oceń wpis:1  
Odpowiedz   Cytuj


Facebook Messenger YouTube Instagram TikTok