Strona korzysta z plików cookies

w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.

Przejdź do serwisu

Pozostało jeszcze:

3
DNI

do zakończenia rozliczeń podatkowych w Norwegii

Rozlicz podatek

Polacy w Norwegii

Praca to jego pasja. Polak trenuje młodych pływaków: „Chciałbym pozostawić ten świat lepszym, niż na niego przyszedłem”

Natalia Szitenhelm

06 października 2019 08:00

Udostępnij
na Facebooku
Praca to jego pasja. Polak trenuje młodych pływaków: „Chciałbym pozostawić ten świat lepszym, niż na niego przyszedłem”

Tomek ze swoim synem. archiwum prywatne

Podczas rozmowy ani razu sam z siebie nie wspomina o sukcesach, które odniósł w pływaniu. – To nie o to przecież chodzi – mówi, choć na koncie ma m.in. złote medale z mistrzostw Polski, a także pobyt w Stanach na stypendium. Nie rozwodzi się też na temat życiowych zakrętów. Tomasz Sobek chętnie opowiada za to o pozytywnym nastawieniu i o swojej pasji – trenowaniu młodych pływaków w Asker svømmeklubb, gdzie od roku pełni funkcję trenera.
Tomek o swoich początkach w Norwegii mówi w wielkim skrócie. W 2011 roku wrócił do Polski ze stypendium w UConn (Uniwersytet Connecticut). Po powrocie ze Stanów otrzymał ofertę pracy jako trener pływania w Rudzie Śląskiej, gdzie pracował przez trzy lata, by po tym czasie wyjechać do Norwegii. I tak się zaczęło. 

Najpierw malował domki, zatrzymał się na campingu w Drammen, poznał innych Polaków. Jak mówi, w siedem osób założyli małą wspólnotę, bo raz, że w grupie raźniej, a dwa, że mieli przewagę nad innymi w szukaniu zleceń – było ich więcej, więc każdą fuchę mogli wykonać szybciej. Jego pierwszą poważną pracą w Norwegii było mycie okien w wieżowcach, choć sam miał lęk wysokości. – Coś trzeba było robić – wspomina.

W pierwszy wolny weekend w Drammen poszedłem na basen, zobaczyłem, że tam jest grupa treningowa. Podszedłem do trenera, zapytałem, czy kogoś nie szukają. On przekazał mi kontakt do trenera głównego i tak w październiku 2015 zaczęła się tu moja przygoda z trenowaniem.

Zaczęło się od dwóch godzin w tygodniu. Jednak szybko, bo w ciągu pół roku, Tomek trenował już własną grupę, by po siedmiu kolejnych miesiącach trenować dwie i oficjalnie otrzymać tytuł trenera. W międzyczasie dorabiał przy różnych zleceniach – sprzątaniu, myciu okien, jednak po dwóch latach pensja trenerska całkowicie pozwoliła mu na utrzymanie.

Poniżej: Tomek od czterech lat trenuje w Norwegii młodych adeptów pływania. Najpierw przez trzy lata w Dramen, obecnie w Asker svømmeklubb.
archiwum prywatne

Bo zaufanie trzeba zdobyć

Tomek mówi, że do pracy z dziećmi potrzebne są odpowiednie umiejętności, ale także – co podkreśla – zdobycie zaufania norweskich rodziców. To akurat nie zajęło mu aż tak dużo czasu. – Od zawsze miałem podejście do dzieci. Poza tym moim konikiem jest praca jako trener w rozwoju zawodnika w okresie od dwunastego do szesnastego roku życia – mówi. – Bardzo interesuje mnie psychologia dziecięca, rozwojowa. Sam przez pięć lat studiowałem w Stanach politologię, socjologię i prawa człowieka, a pozytywną psychologią i NLP [programowaniem neurtolingwistycznym – przyp. red] interesuję się od czasu studiów, ten fakt ułatwił mi kontakt z samymi rodzicami i zdobycie ich zaufania – dodaje.   

Wiele ułatwiło mu też to, że w stu procentach otworzył się na Norwegów, nie alienował się od nich.

Jakby na to nie patrzeć, nie miałem po prostu innej opcji ani nawet czasu. Dopiero teraz, po trzech, czterech latach pobytu tutaj mam okazję i przyjemność poznawać Polonię.

Bo z Norwegami spędzał mnóstwo czasu, z rodzicami jego podopiecznych spotykał się np. na zawodach. – My jako trenerzy spędzamy z dziećmi 2,5 godziny rano, 2,5 godziny po południu, daje to 5 godzin dziennie. Czasem jest to nawet więcej, niż niejeden rodzic ma okazję. Jako trener ma się inną więź z dziećmi niż nauczyciel. Jesteś w stanie porozmawiać z nimi na więcej tematów – wyjaśnia. Dodaje, że norwescy rodzice doceniają to, ile czasu poświęca ich dzieciom, jakie ma do nich podejście, a także, że zwraca uwagę na to, co dzieci przeżywają.

Multimedalista

U Tomka najpierw była koszykówka. Śmieje się, że pobyt w Stanach to dla niego już pływacka emerytura. – Od około czternastego roku życia wyczynowo grałem w koszykówkę. Później okazało się, że w mojej szkole nie będzie klasy koszykarskiej, mimo że wszystko dobrze rokowało. Moja mama stwierdziła więc, że pójdę do klasy pływackiej, bo tam idą wszystkie najmądrzejsze dzieci [śmiech – przyp. red] – wspomina Tomek. 

Na początku nie podobało mu się ani trochę, jednak złapał bakcyla. W pierwszych mistrzostwach Polski w pływaniu wziął udział, gdy miał 14 lat. Jako szesnastolatek zdobył pierwsze medale: mistrza Polski seniorów i mistrza Polski juniorów. 

Choć on sam ani razu sam z siebie nie wspomina o tym, że jest multimedalistą. – To nie o to chodzi przecież. Pamięć sportowca musi być krótka i efektywna. Wychodzę z założenia, że nie ma się co chwalić swoimi medalami i osiągnięciami. – Z mojej perspektywy nie ma co za dużo o tym gadać. To przeszłość, to już było i nikt – poza nami, pływakami – nie będzie w stanie zrozumieć, co to znaczy mieć 11 treningów w tygodniu, po 3 godziny w wodzie plus trzy razy w tygodniu godzina siłowni, do tego szkoła, życie w internacie, zawody w weekendy, widzenie się z rodzicami raz na miesiąc czy na dwa. Skoro nikt nie jest w stanie sobie tego wyobrazić, to po co o tym wspominać. 

Dzięki zwycięstwom otworzyła się dla niego furtka do USA. – Stany to było wykorzystanie dziewięciu lat morderczej pracy i wyciągnięcie czegoś z tego pływania. Skoro już tyle poświęciliśmy temu sportowi, to nikt nie chciał być tylko nauczycielem wf-u. A tak się akurat złożyło, że i tak nim zostałem [śmiech – przyp. red] – wspomina.

Poniżej: Tomek ze swoimi podopiecznymi w klubie pływackim

W Norwegii dzieci boją się marzyć o wielkich rzeczach

Jako trener dostrzega dużą różnicę między trenowaniem pływania w Polsce a w Norwegii. – Jeśli chodzi o finansowanie tego sportu, możliwość jego uprawiania, w Polsce jest o wiele łatwiej, patrząc na to z perspektywy klubu pływackiego. Podopieczni mają tam profesjonalnych instruktorów już od najmłodszego wieku. W Norwegii bardzo często jest tak, że kluby angażują 15-,16-,17-letnich uczniów, którzy gdzieś tam liznęli pływania albo w ogóle nie mieli z tym sportem styczności, i to na nich opiera się budowanie fundamentów – tłumaczy Tomek. – To nie do końca się udaje, bo nastolatkowie nie mają zapału, by uczyć, a podopieczni nie do końca czują, że robią postępy, więc ciężko im złapać bakcyla do pływania. 

 – W Norwegii sport opiera się na rozwoju przez zabawę. W Polsce od początku panuje nastawienie na naukę pływania, która w okresie 4-5 lat przygotuje zawodnika do pływania na zawodach. Natomiast w Norwegii najpierw chodzi o przetrwanie w wodzie, a dopiero później, jeśli ktoś ma ochotę, o dalszy rozwój, więc nie jest to w żaden sposób połączone – wyjaśnia.
Tomek zauważa, że różnice wynikają też z podejścia, które cechuje Norwegów. – Istnieje też norweska maksyma, żeby się nie wybijać, prawo Jante. Według mnie z biegiem lat staje się to źle rozumiane. Nie chodzi o to, żeby się nie chwalić swoimi osiągnięciami, czy żeby nie wygrywać. Tylko żeby mieć świadomość, że jest się częścią grupy i drużyny. I trzeba to wytłumaczyć rodzicom i samym zawodnikom – że możesz być dobry, w czym tylko chcesz. Bo dzieci w Norwegii bardzo boją się marzyć o wielkich rzeczach.

Jeśli zapytamy dzieciaka z piątej klasy podstawówki w Polsce, czy chciałby zostać mistrzem świata, to odpowie, że tak. Natomiast dziecko w Norwegii nigdy tak nie odpowie, jego marzeniem jest np. dostać się na mistrzostwa w Norwegii i się zakwalifikować. Tak to wygląda przynajmniej z mojej perspektywy.

To ma być miła rozmowa

– Jeśli nie ma się czegoś miłego do powiedzenia, nie mówi się wcale, wychodzę z takiego założenia – ucina Tomek, gdy pada pytanie o trudniejsze momenty. W trakcie całej rozmowy skupia się przede wszystkim na pozytywach. – To, na czym się skupiamy, to do siebie przyciągamy. Prawda jest taka, że wytrwałemu i zdeterminowanemu człowiekowi łatwiej jest zdobyć cokolwiek w życiu niż komuś, kto skupia się tylko na negatywach i na tym, jak mu jest źle. Do momentu, w którym nie uświadomimy sobie, że nikt nas nie przytuli, kiedy nam coś nie wyjdzie, nie będziemy w stanie wziąć życia we własne ręce. Od szesnastego roku życia nie ma mnie w domu. Przez semestr mieszkałem w kampusie, bibliotekach, szatniach, domach znajomych i świetlicach. Kiedyś nawet przez dwa miesiące byłem bezdomnym w Londynie. Nauczyłem się czerpania jak najwięcej pozytywów z życia, bo wiem, że negatywy przyjdą prędzej czy później. 

Czy wróci w przyszłości do Polski?  – A do czego tu wracać, oczywiście poza rodziną. W planach mam jeszcze trochę podróży. Chciałbym też coś po sobie zostawić, mieć świadomość, że zostawiłem ten świat lepszym, niż na niego przyszedłem. Wierzę w miłość i w dobro. To uniwersalna rzecz, którą wszyscy mogą zrobić dla siebie. I o ile świat byłby łatwiejszy, gdyby wszyscy robili to na co dzień. Milion drobnych działań może wydrążyć kroplę w skale. Jeden drobny uczynek może sprawić, że innym też będzie lepiej – podsumowuje.
Masz ciekawą pasję? Chcesz opowiedzieć swoją emigracyjną historię? Z powodzeniem prowadzisz swój biznes w Norwegii i chcesz o tym opowiedzieć? Napisz do nas!
Reklama
Gość
Wyślij
Reklama
Facebook Messenger YouTube Instagram TikTok