Strona korzysta z plików cookies

w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.

Przejdź do serwisu

Rozlicz podatek za 2023

Polacy w Norwegii

Polak grał na światowych scenach, w Norwegii zaczął od zera: „Nie jest tak, że człowiek ma dyplom, ląduje tutaj, a wszyscy czekają na niego i klaszczą”

Natalia Szitenhelm

21 marca 2019 08:00

Udostępnij
na Facebooku
4
Polak grał na światowych scenach, w Norwegii zaczął od zera: „Nie jest tak, że człowiek ma dyplom, ląduje tutaj, a wszyscy czekają na niego i klaszczą”

– Jaka jest tajemnica Loud Jazz Bandu? Taka, że mam wspaniałych muzyków. A właściwie, że oni chcą być ze mną, a ja się cieszę, że jesteśmy razem. To muzycy, którzy mają swoje indywidualne kariery, nie grają tylko u mnie w zespole. Nauczyłem się to respektować fot. Henryk Malesa

W Norwegii mieszka ponad 25 lat, przyjechał tu za miłością. Choć brzmi romantycznie, łatwo nie było. W Polsce miał przyjaciół, znane nazwisko, na które ciężko zapracował, dobrą passę zawodową i wielką karierę na wyciągnięcie ręki. W Norwegii musiał zacząć od zera. O początkach życia na emigracji, samotności w obcym kraju i odnalezieniu siebie w nowej codzienności opowiada nam Mirosław „Carlos” Kaczmarczyk, założyciel zespołu Loud Jazz Band.

Początki

Pierwszy raz przybył tu w 1992 roku, jak sam mówi, żeby trochę się rozejrzeć. Czuł i przygotowywał się, że zostanie na dłużej. Jego żona – wtedy jeszcze narzeczona – którą poznał w warszawskiej szkole muzycznej (on sam urodził się w Warszawie), studiowała w Norwegii, to dla niej postanowił wyjechać do kraju fiordów. – Przyznaję, bałem się takiej poważnej decyzji. Przed wyjazdem do Norwegii, żona nie może mi tego wybaczyć, uciekłem na Florydę [śmiech – przyp. red.]. Wyjechałem na pół roku, żeby zebrać siły.

W Polsce zawodowo układało mu się świetnie, jako muzyk odnosił sukcesy. Założył Loud Jazz Band, grał w orkiestrze w musicalu Metro, wydał płytę 4Ever 2U, za którą w 1995 otrzymał nominację do nagrody Fryderyka. Wyrobił sobie już nazwisko, grał na największych polskich i międzynarodowych scenach, m.in. na nowojorskim Broadwayu.

W końcu w 1994 roku przyjechał do Norwegii na stałe.

– Niektórzy pukali się w głowę: „Co robisz?”. Wszystko dobrze się toczyło, a ja nagle czmychnąłem do Oslo. A z kolei ci, których poznałem już w Norwegii, myśleli, że z dnia na dzień będę kontynuował karierę. Podczas gdy ja siedziałem w domu, grając na fortepianie i gitarze, zastanawiając się: „co dalej?”.

W Norwegii był anonimowy, rozpoczął od nowa. Z tego okresu wyraźnie pamięta jedno wspomnienie – pierwszy wieczór w Oslo. – Grand Hotel, Karl Johans gate. Podszedłem do okna, zauważyłem, że gra tam jakiś zespół jazzowy. Dla mnie to było jak marzenie. Zastanawiałem się, co zrobić, by stać po drugiej stronie tej szyby.

Dzień za dniem

Długo oswajał się z Norwegią. Małymi kroczkami, powoli. Potrzebował czasu, by wdrożyć się w tutejszą codzienność. Każdego dnia starał się robić choćby minimalne postępy, iść do przodu, by nie popadać w marazm. Codziennie poznawał Oslo, rozpoczął też kurs języka norweskiego.

Wychodziłem z domu na spacery, po jakimś czasie zauważyłem, że wydłużam trasę. Najpierw pięć, dziesięć minut, później piętnaście. Potem zorientowałem się, że dotarłem aż do Ratusza.

W wielu wywiadach wspomina, że przełom nastąpił, gdy poszedł do sklepu kupić... banany.

– To sens tej historii. Nie jest tak, że człowiek ma dyplomy, osiągnięcia, ląduje tutaj, a wszyscy czekają na niego i klaszczą. Zostaje się samemu w domu i trzeba sobie z tym radzić. Taki był początek. Niby spełnienie marzeń: przyjechałem, gdzie chciałem, do mojej żony, było pięknie, a jednocześnie jako muzyk bez sieci znajomych i kontaktów zawodowych czułem się bardzo samotny – opowiada.

Gdy pierwszy raz przybył do Norwegii, jak dziecko reagował na zieleń, naturę. Choć teraz przyznaje, że kiedy mieszka się tu już 25 lat, wszystko wydaje się normalne, krajobraz powszednieje, a zachwyt zmniejsza się, stonowany przez doświadczenia i różnego rodzaju przeżycia.

– Jak wyglądał mój proces adaptacji w Norwegii? Można powiedzieć, że on wcale się nie zakończył [śmiech – przyp.red.]. I może w tym tkwi cały sens. Adaptacja w Norwegii trwa, ma różne etapy. Ktoś mógłby powiedzieć, że u mnie dobiegła końca, bo przecież z Loud Jazz Bandem realizuję swoje marzenia, komponuję, prowadzę zespół składający się ze wspaniałych polskich i norweskich muzyków. Gdyby więc na to spojrzeć z boku, faktycznie, wydaje się, że się tu zaadaptowałem. A ja mam poczucie, że jutro może być jeszcze lepiej, że mam kierunek, w którym chcę podążać. To są, mówiąc wprost, marzenia.
fot. Henryk Malesa
Taką ma naturę, że ciągle zaczyna nowe projekty, szuka nowego kierunku. Nigdy nie chodziło mu o to, żeby dojść do konkretnego punktu, cały czas dąży do kolejnego celu. – Proces adaptacji trwa, ale zauważyłem, że opanowałem norweski do takiego stopnia, że czuję się tu naturalnie.

Bo brak płynnej znajomości języka był wielką słabością „Carlosa”, choć używał go od pierwszego dnia pobytu w Norwegii. Od razu po przyjeździe zaczął pracę w szkole muzycznej, więc porozumiewanie się po norwesku było de facto wymogiem, który musiał spełnić. – Ale dla artysty potrzeba wypowiedzi na temat wrażeń, uczuć, doznań jest przeciez niezbędna. To trwało bardzo długo, do tego jest potrzebny bardziej wyrafinowany język.

– Nie szło mi to. To był swego rodzaju dramat dla dorosłego człowieka, że nie możesz opowiedzieć żadnego dowcipu, podzielić się swoimi odczuciami. Nie masz narzędzia, by to zrobić. Teraz z kolei, kiedy ten język już opanowałem, mam tendencję, by wręcz za dużo mówić. Muszę się kontrolować, bo wydaje mi się, że nadrobię wszystko i opowiem to, czego wcześniej nie umiałem. Mam ogromną potrzebę, by rozmawiać z ludźmi, wcześniej kilkanaście lat żyłem w „podziemiu”, nie mogąc dzielić się swoimi uczuciami i wrażeniami.

Iść, chcieć, szukać

Mirosław na co dzień pracuje w dwóch szkołach muzycznych, zresztą od początku pobytu w Norwegii był aktywny zawodowo. Jak mówi, pomogło mu to odnaleźć się w obcym kraju. – Warto uczestniczyć, iść, chcieć, szukać jakichś powiązań – mówi o życiu na emigracji. – Dla mnie powiązania z Norwegią to odnalezienie sposobu na codzienność. Codziennie mam zadania, które muszę wypełnić – wyjaśnia. – To dzieje się każdego dnia, minuta po minucie. Najlepszy sposób na codzienność to: nie siedzieć i nie czekać, tylko być aktywnym – podsumowuje.

Jak sam mówi, przyszedł taki moment, że na chwilę „oderwał się” od Polski. – Oczywiście, jestem Polakiem i mam Polskę w sercu, we krwi, w całym ciele, ale przez lata nie oglądałem polskiej telewizji, nie śledziłem stamtąd wiadomości, tylko odwrotnie – próbowałem znaleźć kontakt z norweską ziemią. Robiłem wszystko, by znaleźć się w tutejszej codzienności. I polecam takie działanie, choć to niełatwe. Było mi przykro, czasem czułem, jakbym zdradzał Polskę, zastanawiałem się, że może robię coś złego. Też myślę, że może właśnie przez uczuciowy stosunek do Polski tak długo mówiłem kiepsko po norwesku, że „nie chciałem” tak naprawdę – choć chodziłem na kurs, uczyłem się – nauczyć się nowego języka.

Warto na spokojnie przyjmować różne rzeczy. Choć nie jest to proste w tych pierwszych latach. Jednak należy o to walczyć. Polskość i tak zostaje w nas.

Tak jak w muzyce

Nowy kraj, nowi ludzie, nowe doświadczenia. Nietrudno o zbyt pochopne oceny, fałszywe osądy, wiarę w zwodnicze schematy. Przed poddaniem się stereotypom Carlosa uratował jego charakter. Zauważył, że może zacząć budować swoje życie od początku, że – dzięki zdobytym już doświadczeniom – pewne rzeczy może zrobić inaczej niż w Polsce. Nauczył się przyznawać przed sobą do swoich słabości. – Kiedy człowiek jest w stanie dogadać się sam ze sobą, sam ze sobą się rozliczyć, nie musi zauważać stereotypów, nie musi kogoś krytykować, budować swojej rzeczywistości na słabościach. Stereotypy powstają na bazie lęku, że człowiek nie potrafi odnaleźć się w rzeczywistości. Boi się iść do sklepu, coś kupić, bo nie zna języka. Głupie, codzienne rzeczy tworzą poważne bariery.

Trzeba spojrzeć na siebie i przyznać się przed sobą, że „ja też mam słabości, też powinienem bardziej się postarać”. Mnie dwadzieścia pięć lat zajęło, żeby zacząć się wypowiadać w Norwegii w sposób, że jestem „tu”, w swoim domu. Uważam, że przez dwadzieścia pięć lat zrobiłem swoje, że to jest mój dom, ale wcześniej nauczyłem się, że muszę pracować bardziej, żeby się dopasować do tej rzeczywistości, niż oczekiwać, że Norweg będzie zachowywał tak samo, patrzył, czy uśmiechał się do mnie tak samo jak w Polsce.

Mówi, żeby nie bać się na chwilę poświęcić tylko norweskiej codzienności, przyzwyczaić się do niej. Żeby nie reagować ocenianiem na różnice między Polakami a Norwegami. – To nie jest tego warte. Często jest tak, że wybieramy najgorszą sytuację z Norwegii, najlepszą z Polski – nie ma szans, żeby to było właściwie porównanie. Nieraz źle rozumiemy sytuacje, które nas codziennie spotykają. Mieszkam tu dwadzieścia pięć lat, sam miewam sytuacje, kiedy wydaje mi się, że ktoś jest źle do mnie nastawiony, a potem spotykam go w zupełnie innej sytuacji i wiem, że się pomyliłem w swojej ocenie.

Mówi, że Norwegowie mają inne kody porozumiewania, inaczej się zachowują – tak jak muzycy. – Każdy muzyk przecież inaczej gra. Dla mnie ta inność to jest wzbogacenie, a nie stworzenie stereotypu, że są gorsi, poważni, sztywni. Oni mają inną naturę. Np. w Loud Jazz Bandzie ta inność powoduje jakość. Polecam, by odbierać norweską rzeczywistość, która jest dla nas trochę inna, dziwna, nieraz może kłopotliwa i niewygodna czy trudna jako coś, co może wzbogacić nasze życie. Bo, wyobraźmy sobie, że ktoś po kilku latach wraca jednak do Polski z tymi wszystkimi przeżyciami, z tą walką o codzienność. Będzie umiał podejmować decyzje, wyznaczać kierunki – tłumaczy Mirosław.

Radzi, by nie szukać dziury w całym, nie szufladkować ludzi, nie dzielić na „tych” czy „tamtych”. – Wiem, że to niełatwe. Nie mówię, że sam nigdy tego nie robiłem i nie ulegałem stereotypom. Jednak wiem z własnego doświadczenia, że warto w inny sposób spojrzeć na te inności.
fot. Marcin Witkowski

Samotność w wielkim mieście

Samotność to nieodłączna towarzyszka emigracji. Na początku nie chce opuścić choćby na krok, później pozostaje w tyle, od czasu do czasu dając o sobie znać. Człowiek z nią walczy albo uczy się z nią żyć, aż w końcu ją okiełzna. – Potrafiłem tę samotność przekształcić w muzykę – utwór, który nazywa się Ensomhet [pol. samotność – przyp. red.]. Inny utwór nazywa się Lengsel, czyli tęsknota. Zauważałem to, że jestem samotny. Pamiętam, jak na koncertach mówiłem o norweskiej samotności – że to nie jest destrukcyjna samotność dla mnie. Kiedy ktoś wyjeżdża do Norwegii, powinien zaakceptować fakt, że tam jest się samotnym. Pamiętam filmy Bergmana [szwedzki reżyser – przyp. red.] z tą ciszą i spokojem, więc kiedy już „zaprogramowałem się” na Skandynawię, ten rodzaj samotności nie był rzeczą przykrą czy kłopotliwą, tylko formą, która mnie zainspirowała.

Jednak, jak sam mówi, to tylko jedna strona medalu. Bo też czuł się samotny, bywało mu ciężko. – Pamiętam wizytę u znajomych, w telewizji zobaczyłem jakiś program, w którym występowali moi koledzy, muzycy. A ja tu siedzę, nic nie robię, wszyscy myślą, że gram w jakichś orkiestrach, podczas gdy ja nie miałem jeszcze żadnych punktów zaczepienia. Za to moi koledzy z Polski, z którymi studiowałem w Katowicach, grali na trasach koncertowych, festiwalach.  

On sam, z perspektywy kogoś, kto w Norwegii żyje już ćwierć wieku, radzi, by na początku zaakceptować samotność. Odnaleźć się w niej. – Pamiętam, że wstydzilem się mówić o tym, że nie mam kolegów, przyjaciół w Norwegii. Teraz to już przeszłość, jestem wśród przyjaznych mi ludzi i, o dziwo, nawet z małą garstka norweskich i polskich przyjaciół. – Ważne, aby złapać kontakt ze sobą. NIe znajdzie się go wśród tłumu, krzyku. W moim przypadku ta norweska samotność, przestrzeń i cisza zadziałały pozytywnie. Z czasem można to docenić – podsumowuje.

Na wszystko przyjdzie czas

Po przyjeździe do Norwegii nie zawiesił kariery muzycznej. Z wiadomych względów – nowy kraj, ludzie, praca, doświadczenia – ona nie rozwijała się tym samym torem, co jego kolegów w Polsce, ale nigdy nie przestał realizować się na tym polu.

– Cały czas działałem, tylko zajęło mi wiele lat, żeby powrócić do tego, co już w Polsce było. Pewnego razu odważyłem się zadzwonić do znanego tutaj muzyka, zaprosiłem go na kawę, wziąłem swoje nagrania z Polski. Spotkaliśmy się w lobby hotelowym, puściłem mu swoje utwory. Od razu staliśmy się kumplami, dał mi wszystkie swoje kontakty, coś się ruszyło. Tyle że ta sytuacja też nie oznacza, że to przyszło tak łatwo. Zbudowanie czegoś wymaga sporo czasu.

W międzyczasie Carlos grał w Norwegii w różnych składach, próbował różnych form, m.in. muzyki brazylijskiej, afrykańskiej, big bandowej, musicalowej. Po pięciu latach prób z młodymi muzykami norweskimi osiągnął razem z nimi poziom podobny do tego, jaki był w składzie Loud Jazz Bandu w Polsce, zanim wyemigrował do Norwegii. – Pomyślałem sobie wtedy, że coś zaczyna kiełkować. Pamiętam ten moment, w którym zaproponowałem im zmianę nazwy z norweskiej na Loud Jazz Band, zgodzili się.

Koledzy pytali mnie po roku pobytu w Norwegii: „W jakiej orkiestrze grasz? Czy masz norweskie obywatelstwo?” A ja do tej pory go nie mam.

Jednocześnie pracował w szkołach muzycznych. – Wierzyłem, że wysiłek po latach się opłaci, marzyłem o tym. I tak się stało. W końcu w 2004 powstała pierwsza płyta, już norweska. Połączyłem polski i norweski skład muzyków.

Mirosław Loud Jazz Band założył w Warszawie w 1989. Zespół gra nowoczesną muzykę jazzową, która łączy skandynawskie pejzaże dźwiękowe i elementy world music, free jazz i energię rocka, ujęte w duże formy muzyczne. Grają w nim muzycy z Polski, Norwegii i Belgii: Carlos – gitara, Øyvind Brække – puzon, Wojciech Staroniewicz – saksofon, Paweł Kaczmarczyk – fortepian, Kristian Edvardsen – gitara basowa, Ivan Makedonov – perkusja, Maciej Ostromecki – instrumenty perkusyjne, Jonas Cambien – syntezatory. Loud Jazz Band ma bogatą dyskografię. Za płytę 4Ever 2U (1994), którą jako pierwsi i jedyni w Polsce wydali w legendarnej Mercury Records, otrzymali w 1995 nominację do Fryderyka. Ich ostatni album to The Giant Against The Girl z 2017 wydany przez Agencje Polskiego Radia.

Muzycy występowali na prestiżowych scenach i festiwalach polskich, jak i zagranicznych: Studio im. W. Lutosławskiego ( 2017), Jazz Jamboree (2010), Jazz nad Odra (2008), Oslo konserthus (2012) , Studio im.Agnieszki Osieckiej Trojka (2014), Jazz na Starówce (2001), Krokus Jazz Festiwal (2016), Jazzmeile Thuringen Weimar (2015), Jazz Standards Festival Siedlce (2015), TR Warszawa (2013), Spirit of Burgas (2010), Guitar City Festival (2002), Warsaw Summer Jazz Days w latach 90.

Mirosław Kaczmarczyk jest też szefem artystycznym norweskiej edycji Thanks Jimi Festival – corocznego festiwalu upamiętniającego muzykę i sylwetkę Jimiego Hendrixa. Festiwal, organizowany od 2003 roku we Wrocławiu przez wybitnego gitarzystę Leszka Cichońskiego, upamiętnia muzykę i sylwetkę Jimiego Hendrixa. Co roku jego uczestnicy próbują pobić także rekord Guinnessa we wspólnej grze na gitarach – grają na żywo utwór Hey Joe. Ciekawostką norweskiej wersji festiwalu jest to, że młodzież norweska śpiewa polskie utwory po polsku.

Poniżej: W tym roku w Kolbotn odbędzie się dziesiąta edycja Thanks Jimi Festival
Thanks Jimi Festival 10th Anniversary. Kolbotn, Norway.

Sukces

– Jaka jest tajemnica Loud Jazz Bandu? Taka, że mam wspaniałych muzyków. A właściwie, że oni chcą być ze mną, a ja się cieszę, że jesteśmy razem. To muzycy, którzy mają swoje indywidualne kariery, nie grają tylko u mnie w zespole. Nauczyłem się to respektować. Wiem, że nie mogą zostawić swoich projektów. Trzeba im dać wolność, sprawić, by chcieli przyjść. A kiedy przychodzą, oddają całych siebie. Ten zespół także dlatego jest coraz lepszy, bo i ja nauczyłem się nie być zachłanny. Pozwalam muzykom się odsuwać i być sobą, wtedy wszystko dzieje się w sposób naturalny.

W Norwegii nauczyłem się, moja żona też ma zresztą w tym swój udział [śmiech – przyp.red.], że sukces trwa najwyżej jeden dzień. Ten wieczór, jak się wraca z koncertu – potem nawet szampan się pojawi, kolacja. Ale rano już nie ma sukcesu. Jest następny dzień. Nie ma się co zachwycać sobą, trzeba iść dalej.

Według Carlosa sukces to zdolność do odradzania się. – Mam chęć doceniania codzienności, patrzenia w przyszłość, ale nie można zatrzymać się w miejscu. Trzeba zauważyć, gdzie się jest, ale też trzeba wiedzieć, dokąd się idzie. Też widzę to w nauczaniu. To małe sukcesy, z których potem tworzą się wielkie. Tłumaczę moim uczniom, że kiedy ktoś gra i ma talent, musi wiedzieć, co gra i kierować wzrok w kierunku następnego dźwięku.
Przyznaje, że kiedy przybył do Norwegii, zderzył się z faktem, że może tak naprawdę nic nie wie i nic nie potrafi. Szczerze stwierdza: „niby były dyplomy i osiągnięcia, ale tutaj zaczynałem od zera”.

Pamiętam jedną rozmowę na początku mojego pobytu. Mieszkaliśmy wtedy w Oslo, przyszedłem szczęśliwy, że dostałem pierwszą pracę w szkole muzycznej, a na to mój kolega: „Co ty? Zwariowałeś? Wróciłeś z Broadwayu i idziesz do pracy do szkoły muzycznej?” On to oceniał jako błąd, a ja się cieszyłem, że obrałem jakiś kierunek. Także z zewnątrz może to wyglądać tak, że popełniam mnóstwo błędów.

Z Loud Jazz Bandem będzie w tym roku świętował 30-lecie istnienia zespołu.
Z Loud Jazz Bandem będzie w tym roku świętował 30-lecie istnienia zespołu.
fot. Stanisław M. Rochowicz
Muzycy występowali na prestiżowych scenach i festiwalach polskich, jak i zagranicznych.
Muzycy występowali na prestiżowych scenach i festiwalach polskich, jak i zagranicznych.
fot. Jakub Krzeszowski
„Tłumaczę moim uczniom, że kiedy ktoś gra i ma talent, musi wiedzieć, co gra i kierować wzrok w kierunku następnego dźwięku
„Tłumaczę moim uczniom, że kiedy ktoś gra i ma talent, musi wiedzieć, co gra i kierować wzrok w kierunku następnego dźwięku
fot. Paweł Gołębiowski
Między codziennością a życiem muzyka, graniem koncertów istnieje duży kontrast. Jego niektórzy znajomi, także muzycy, którzy uczą w szkołach, czasem zastanawiają się, dlaczego to robią. On sam mówi, że w pewnym sensie nie miał wyjścia. To właśnie bardzo mu pomoglo. Byłem zdesperowany. Jak tu przyjechałem, chciałem, żeby mi się udało. Musiałem mieć zapas cierpliwości. Nauczyłem się też przyjmowania i tolerowania krytyki. I tej werbalnej, którą ktoś mi zaserwował bezpośrednio, ale i też tej, którą ja sam zarejestrowalem i, chcąc nie chcąc, musiałem się przed sobą przyznać. Przez te przymusy zacząłem być bardziej zdyscyplinowany. Z boku to może tak wyglądać, że jestem bardzo strukturalny, że zarządzam, organizuję. Ja czuję, że mam w sobie chaos. Formowanie tego chaosu daje wyjątkową energię. Nieraz myślę, że jest mi łatwiej niż typowemu Norwegowi. Wiedziałem, że nie mam wyjścia i muszęwziąć się do roboty”. Norweg jest u siebie, nie odbiera tego tak stanowczo. Ja czułem przez wiele, wiele lat, że muszę się bardziej starać, bo jeszcze tak naprawdę nie jestem u siebie, ale chciałbym kiedyś czuć się normalnie, jak w domu.

Małe rzeczy dają radość

Pytany o różnice między tzw. młodą a starszą Polonią odpowiada, że niektórzy mają bardzo stanowcze i stereotypowe podejście: mieszkam w Norwegii już tak długo, a ktoś tu jest tak krótko i już wszystko wie, już się wszędzie pcha”.  To odruch, cała sztuka polega na tym, żeby zauważyć swoje słabości i zatrzymać się w szybkich ocenach i szukaniu różnic, podziałów na młodą i starą emigrację. Lubię pracować z młodymi ludźmi, szukam nowych muzyków. Nie tworzę grup o ustabilizowanym światopoglądzie, lecz uczestniczę w zmieniającej się rzeczywistości, dając szansę młodym ludziom na wspólne kreowanie czasu teraźniejszego i przyszłości. Widać to w Loud Jazz Bandzie, gdzie są muzycy w różnym wieku. My z Wojtkiem Staroniewiczem gramy od początku powstania zespołu, a teraz są też studenci Norges musikhøghskole, to młodzi ludzie, którzy dopiero zaczynają swoją drogę muzyczną tłumaczy.

Mówi, że trzeba też zauważyć, że teraz młody Polak to zupełnie inna osoba niż dwadzieścia pięć lat temu. Obecnie w większości do Norwegii przybywają ludzie wykształceni, z bardzo dobrą znajomością języka angielskiego. Byłem w innej sytuacji: kiepski angielski, kiepski norweski. Może mnie to trochę deklasowało. Teraz ktoś, kto przyjeżdża, ma otwarte drzwi. Niech będzie to nową emigracją. Powinno się wyciągać najlepsze rzeczy z tej nowej fali, a my ta starsza emigracja powinniśmy umieć dopasować się do sytuacji, ze swoim bezcennym doświadczeniem i perspektywą.

Mirosław mówi, że praca od podstaw daje największy sens. Gdy ktoś czuje się samotny i tęskni, powinien szukać uzasadnienia codzienności w tych drobnych rzeczach. Duże rzeczy nas frustrują, zajmują również mnóstwo czasu, by do nich dojść. A małe rzeczy cieszą od razu. Zajmijmy się podstawami, tam znajdziemy kontakt z codziennością, przestaniemy krytykować, czy tworzyć sami sobie różne getta i stereotypy. Małe rzeczy dają nam radość.
Mirosław „Carlos” Kaczmarczyk gitarzysta, lider zespołu, kompozytor, producent,
szef artystyczny Thanks Jimi Festival i nauczyciel muzyki w klasie gitary elektrycznej.
W 2013 otrzymał wyróżnienie  w kategorii Kultura w konkursie na Wybitnego Polaka, w 2014 z rąk polskiego Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego otrzymał nagrodę z okazji 25 rocznicy powstania Loud Jazz Bandu, w tym samym roku odebrał także nagrodę od Stowarzyszenia Artystów Wykonawców Utworów Muzycznych i Słowno-Muzycznych.

W 2019 świętuje 30-lecie Loud Jazz Band, 25-lecie swojej pracy w szkołach muzycznych,
20-lecie promowania muzyków norweskich w Polsce i 10-lecie Thanks Jimi Festival.
Masz ciekawą pasję? Chcesz opowiedzieć swoją emigracyjną historię? Z powodzeniem prowadzisz swój biznes w Norwegii i chcesz o tym opowiedzieć? Napisz do nas na redakcja@mojanorwegia.pl!
Reklama
Gość
Wyślij
Komentarze:
Od najnowszych
Od najstarszych
Od najnowszych


Ppassopp

25-03-2019 16:49

Komentarz został usunięty ze względu na naruszenie regulaminu portalu
55555555 55555555

22-03-2019 18:26

Komentarz został usunięty ze względu na naruszenie regulaminu portalu
luiza stawowy

21-03-2019 19:09

Gratuluje sukcesu i trzymam kciuki za nastepne ! Serce rosnie i duma rozpiera jak czyta sie o sukcesach Polakow! Niewazne gdzie nasz los sie toczy, trzeba walczyc o swoje marzenia.

marcin kolonko

21-03-2019 18:53

Mógłby to ktoś streścić?

Reklama
Facebook Messenger YouTube Instagram TikTok