Wywiad
#PolakPotrafi: Koncertował z Violettą Villas i Grzegorzem Markowskim. Dziś polski artysta szkoli Norwegów
Maciej Karpiński nie mógł wrócić do kraju przez blisko dekadę. fot. archiwum prywatne
Koncertował z całą śmietanką polskiej estrady: Violettą Villas, Grzegorzem Markowskim, Ireną Jarocką. Odnosił sukcesy, a polski świat muzyczny stał dla niego otworem. I nagle wszystko się skończyło. Zadziwiający splot zdarzeń sprawił, że Maciej Karpiński nie mógł wrócić do kraju przez blisko dekadę. Czasu na obczyźnie nie zmarnował i w Norwegii zbudował życie na nowo.
Do Norwegii przyjechał latem 1981 roku na – jak początkowo myślał – czteromiesięczny kontrakt. Wraz z zespołem muzycznym mieli intensywnie koncertować, a potem wrócić do Polski. Nawet bilety powrotne były już kupione – na 14 grudnia. Pech chciał, że dzień wcześniej w Polsce wybuchł stan wojenny i powrót do kraju okazał się niemożliwy.
– Jakby tego było mało, w międzyczasie wszystko poplątało się do tego stopnia, że powrót mógłby skończyć się dla mnie fatalnie – opowiada Maciej, lecz szczegółów zdradzać nie chce.
Przez dziewięć lat nie mógł nie tylko wrócić na stałe, ale nawet odwiedzić rodziny w Polsce. Kontakt z bliskimi, którzy zostali w kraju, podlegał cenzurze, więc trudno było utrzymać normalny dialog z rodzinami w kraju. Na szczęście wraz z Maciejem w Norwegii „uwięzieni” zostali żona i syn. Byli razem, lecz musieli zbudować życie od nowa.
– Jakby tego było mało, w międzyczasie wszystko poplątało się do tego stopnia, że powrót mógłby skończyć się dla mnie fatalnie – opowiada Maciej, lecz szczegółów zdradzać nie chce.
Przez dziewięć lat nie mógł nie tylko wrócić na stałe, ale nawet odwiedzić rodziny w Polsce. Kontakt z bliskimi, którzy zostali w kraju, podlegał cenzurze, więc trudno było utrzymać normalny dialog z rodzinami w kraju. Na szczęście wraz z Maciejem w Norwegii „uwięzieni” zostali żona i syn. Byli razem, lecz musieli zbudować życie od nowa.
Norweskie początki
– Można powiedzieć, że na stałe wylądowałem w Norwegii przez przypadek. Początkowo bardzo chciałem wrócić do kraju, rozwijać karierę. Niestety ze względu na okoliczności ten plan całkowicie się rozpadł – mówi.
Maciej zaczynał na obczyźnie, kompletnie nie znając ani norweskiego, ani angielskiego. Nie lubił siedzieć z książką, więc uczył się w praktyce, rozmawiając z ludźmi. Szło nieźle, bo wkrótce zaczął pracować w zawodzie – koncertując z norweskimi orkiestrami. Udało mu się uniknąć fizycznych prac.
Któregoś razu, podczas występu, zobaczyła go dyrektorka jednej z muzycznych szkół i zaproponowała posadę u siebie. Po uzyskaniu odpowiednich zaświadczeń i pozwoleń, Maciej rozpoczął pracę w szkole, gdzie w roli nauczyciela muzyki spędził kolejne osiem lat. W tym czasie jego syn zdążył stać się nastolatkiem i zadomowić w Norwegii. Ne było rady, wraz żoną stwierdzili więc, że zostają.
Kolejne wyzwanie zawodowe rzuciło Polaka na maleńką wyspę Froya. Objął tam stanowisko szefa kultury, dzięki czemu miał nawet okazję poznać osobiście parę królewską, kiedy odwiedzała wszystkie norweskie gminy. W ramach swojej funkcji, Maciej odpowiadał za organizację części kulturalnej ich przyjęcia na wyspie.
– Miałem przyjemność porozmawiać z parą w czasie lunchu na regacie królewskiej. To ludzie mający niesamowicie dobre rozeznanie, jeśli chodzi o sprawy lokalne, jak i międzynarodowe. Mądrzy, z ogromną wiedzą i świetnie wykształceni. Kilka lat później spotkaliśmy się znowu na imprezie na zamku w Trondheim. Zostałem także poproszony o napisanie artykułu do książki z okazji jubileuszu 25-lecia zawarcia królewskiego małżeństwa – wspomina.
Czas na Froi był niezwykle ważny w jego karierze, ale ciągle tęsknił za większymi ośrodkami muzycznymi, takimi jak Gdańsk, w którym ukończył przed laty Akademię Muzyczną. Niespokojny duch kazał więc Maciejowi gnać dalej i zawiódł go do Trondheim, gdzie mieszka do dziś. W zeszłym roku objął tam posadę kierownika wydziału średniej szkoły muzycznej. Nie tylko zarządza, ale wciąż gra na ukochanym flecie i kieruje wieloma produkcjami muzycznymi. Pisze też dużo aranżacji dla orkiestr, big bandów, chórów i grup wokalnych. Wiele z nich to czołówka światowa.
– Pewne jest, że nie czekam biernie na przejście na emeryturę. Nie jestem tym typem człowieka. Kiedy w coś się angażuję, robię to na sto procent. W ten sposób funkcjonuję i może dlatego mnóstwo już rzeczy robiłem – mówi.
Maciej zaczynał na obczyźnie, kompletnie nie znając ani norweskiego, ani angielskiego. Nie lubił siedzieć z książką, więc uczył się w praktyce, rozmawiając z ludźmi. Szło nieźle, bo wkrótce zaczął pracować w zawodzie – koncertując z norweskimi orkiestrami. Udało mu się uniknąć fizycznych prac.
Któregoś razu, podczas występu, zobaczyła go dyrektorka jednej z muzycznych szkół i zaproponowała posadę u siebie. Po uzyskaniu odpowiednich zaświadczeń i pozwoleń, Maciej rozpoczął pracę w szkole, gdzie w roli nauczyciela muzyki spędził kolejne osiem lat. W tym czasie jego syn zdążył stać się nastolatkiem i zadomowić w Norwegii. Ne było rady, wraz żoną stwierdzili więc, że zostają.
Kolejne wyzwanie zawodowe rzuciło Polaka na maleńką wyspę Froya. Objął tam stanowisko szefa kultury, dzięki czemu miał nawet okazję poznać osobiście parę królewską, kiedy odwiedzała wszystkie norweskie gminy. W ramach swojej funkcji, Maciej odpowiadał za organizację części kulturalnej ich przyjęcia na wyspie.
– Miałem przyjemność porozmawiać z parą w czasie lunchu na regacie królewskiej. To ludzie mający niesamowicie dobre rozeznanie, jeśli chodzi o sprawy lokalne, jak i międzynarodowe. Mądrzy, z ogromną wiedzą i świetnie wykształceni. Kilka lat później spotkaliśmy się znowu na imprezie na zamku w Trondheim. Zostałem także poproszony o napisanie artykułu do książki z okazji jubileuszu 25-lecia zawarcia królewskiego małżeństwa – wspomina.
Czas na Froi był niezwykle ważny w jego karierze, ale ciągle tęsknił za większymi ośrodkami muzycznymi, takimi jak Gdańsk, w którym ukończył przed laty Akademię Muzyczną. Niespokojny duch kazał więc Maciejowi gnać dalej i zawiódł go do Trondheim, gdzie mieszka do dziś. W zeszłym roku objął tam posadę kierownika wydziału średniej szkoły muzycznej. Nie tylko zarządza, ale wciąż gra na ukochanym flecie i kieruje wieloma produkcjami muzycznymi. Pisze też dużo aranżacji dla orkiestr, big bandów, chórów i grup wokalnych. Wiele z nich to czołówka światowa.
– Pewne jest, że nie czekam biernie na przejście na emeryturę. Nie jestem tym typem człowieka. Kiedy w coś się angażuję, robię to na sto procent. W ten sposób funkcjonuję i może dlatego mnóstwo już rzeczy robiłem – mówi.
.
Źródło: fot. archiwum prywatne
Na scenie z gwiazdami
W Norwegii wszystko się ułożyło, choć o karierze w Polsce nie łatwo było zapomnieć. To tutaj Maciej Karpiński koncertował z największymi gwiazdami tamtych czasów.
– Koncertowałem z Grzegorzem Markowskim, Beatą Andrzejewską, Salto Mortale, Andrzejem Rosiewiczem i wieloma innymi artystami. Odbyłem też trasę z Krzysztofem Klenczonem, który akurat potrzebował sekcji dętej – wymienia.
– Miałem przyjemność występować z Ireną Jarocką. Przemiła i bardzo profesjonalna, nikt nigdy nie usłyszał od niej złego słowa! Violettę Villas z kolei wspominam jako typową diwę. Na scenie całkowicie przejmowała kontrolę nad publicznością i muzykami. Prywatnie traktowała wszystkich z szacunkiem i tego samego oczekiwała od innych. Raz, całym zespołem, musieliśmy pojechać do jej domu pod Warszawą i przeprosić za jakąś błahostkę, bo tak strasznie się obraziła – dodaje ze śmiechem Maciej.
Czy żałuje życia w Polsce, porzuconego z dnia na dzień? – Norwegia jest krajem, w którym żyje się łatwo. Już w latach 80. było to państwo bardzo dobrze zorganizowane i do dziś wszystko jest tu uregulowane. Dzięki temu nie trzeba walczyć o swoje prawa, bo one po prostu są respektowane. To sprawny system i dobre państwo, by rozpocząć wszystko od nowa. Ja w prawdzie wcale tego nie chciałem, ale życie zdecydowało za mnie – podsumowuje.
Choć po latach, wraz ze zmianą ustroju, pojawiła się możliwość powrotu na rodzinne Pomorze, było już po prostu... za późno.
– Zdążyliśmy zadomowić się, syn chodził do szkoły, miał przyjaciół, wciąż znakomicie czuje się w Norwegii. Nie chcieliśmy go z tego wyrywać – wyjaśnia. – Z tego względu decyzja o pozostaniu w Norwegii była właściwa. Tym, czego mi brakuje, jest rodzina, która w Polsce ma o wiele większe znaczenie niż tutaj.
Wprawdzie życie Macieja mogło potoczyć się inaczej, bo kariera w Polsce zapowiadała się obiecująco, jednak ludzie, których spotkał w Norwegii, zaufali i uwierzyli w jego umiejętności.
– Czy zdarzały się objawy dyskryminacji? Nie, to zbyt mocne słowo. Sceptycyzm – tak, ale to cała esencja wyprowadzki do obcego kraju. Żeby się udało, ktoś musiał na mnie postawić.
– Koncertowałem z Grzegorzem Markowskim, Beatą Andrzejewską, Salto Mortale, Andrzejem Rosiewiczem i wieloma innymi artystami. Odbyłem też trasę z Krzysztofem Klenczonem, który akurat potrzebował sekcji dętej – wymienia.
– Miałem przyjemność występować z Ireną Jarocką. Przemiła i bardzo profesjonalna, nikt nigdy nie usłyszał od niej złego słowa! Violettę Villas z kolei wspominam jako typową diwę. Na scenie całkowicie przejmowała kontrolę nad publicznością i muzykami. Prywatnie traktowała wszystkich z szacunkiem i tego samego oczekiwała od innych. Raz, całym zespołem, musieliśmy pojechać do jej domu pod Warszawą i przeprosić za jakąś błahostkę, bo tak strasznie się obraziła – dodaje ze śmiechem Maciej.
Czy żałuje życia w Polsce, porzuconego z dnia na dzień? – Norwegia jest krajem, w którym żyje się łatwo. Już w latach 80. było to państwo bardzo dobrze zorganizowane i do dziś wszystko jest tu uregulowane. Dzięki temu nie trzeba walczyć o swoje prawa, bo one po prostu są respektowane. To sprawny system i dobre państwo, by rozpocząć wszystko od nowa. Ja w prawdzie wcale tego nie chciałem, ale życie zdecydowało za mnie – podsumowuje.
Choć po latach, wraz ze zmianą ustroju, pojawiła się możliwość powrotu na rodzinne Pomorze, było już po prostu... za późno.
– Zdążyliśmy zadomowić się, syn chodził do szkoły, miał przyjaciół, wciąż znakomicie czuje się w Norwegii. Nie chcieliśmy go z tego wyrywać – wyjaśnia. – Z tego względu decyzja o pozostaniu w Norwegii była właściwa. Tym, czego mi brakuje, jest rodzina, która w Polsce ma o wiele większe znaczenie niż tutaj.
Wprawdzie życie Macieja mogło potoczyć się inaczej, bo kariera w Polsce zapowiadała się obiecująco, jednak ludzie, których spotkał w Norwegii, zaufali i uwierzyli w jego umiejętności.
– Czy zdarzały się objawy dyskryminacji? Nie, to zbyt mocne słowo. Sceptycyzm – tak, ale to cała esencja wyprowadzki do obcego kraju. Żeby się udało, ktoś musiał na mnie postawić.
Masz ciekawą pasję? Organizujesz coś wartego uwagi? Z powodzeniem prowadzisz swój biznes w Norwegii i chcesz o tym opowiedzieć? Napisz do nas na redakcja@mojanorwegia.pl!
Reklama
To może Cię zainteresować
1