Boże Narodzenie w domu rodziny Hauge w czasie wojny. Zdjęcie pochodzi z cyfrowego archiwum prywatnych fotografii.
picryl.com/ digitaltmuseum.org/ public domain
Wigilie 1940, 1941, 1942, 1943, 1944. Pięć razy Norwegom przyszło (próbować?) świętować Boże Narodzenie pod okupacją niemiecką. Jak to przebiegało, jak godzono wydarzenie o tak radosnej zwykle wymowie z ponurymi realiami wojennymi?
Pisanie o okupacyjnych cierpieniach i niedostatkach Norwegów wywołuje dyskomfort i obawę o zarzut dotyczący zagubienia skali. Warto więc może zaznaczyć na początku za Historią Norwegii XIX i XX wieku – „Podobnie jak w dziejach większości państw europejskich, II wojna światowa w Norwegii była dramatycznym i bolesnym doświadczeniem. Zastrzec jednak trzeba, że nie da się porównać okupacji niemieckiej w Norwegii z tym, co działo się w tym czasie w Polsce czy w innych krajach słowiańskich. Poczynając od skali działań wojennych w chwili inwazji, poprzez rozmiar terroru i położenie Żydów norweskich, a kończąc na warunkach życia codziennego ludności, różnice są uderzające”.
Na poziomie indywidualnych losów, jednostkowych przypadków mogło to oczywiście układać się różnie, ale generalnie rzecz ujmując, los Polaków w czasie II wojny światowej był trudniejszy, trudniejsze były też Święta. W dotyczącej polskiego kontekstu książce Okupacja od kuchni. Kobieca sztuka przetrwania autorstwa Aleksandry Zaprutko-Janickiej rozdział poświęcony kuchni świątecznej nosi bardzo wymowny tytuł: „Nawet w Wigilię Niemcy nie mówią ludzkim głosem”...
Warto jednak pochylić się i nad przeżyciami Norwegów, i nad tym, jak oni dziś te przeżycia wspominają, jak współcześnie naród ten kształtuje swoją politykę historyczną. A dzieje się to nie tylko na poziomie instytucji państwowych i oficjalnych uroczystości, lecz na co dzień, z użyciem środków szeroko dostępnej kultury popularnej.
Między Donaldem a Obeliksem… II wojna światowa
Głównym materiałem źródłowym tego tekstu jest jedno z tegorocznych julehefter, świątecznych wydawnictw broszurowych. Więcej na ich temat przeczytać można tutaj:
Tego typu publikacje współcześnie przybierają najczęściej postać kolorowych komiksów. I właśnie pomiędzy komiksami o Kaczorze Donaldzie, Asteriksie i Obeliksie i Muminkach na małym stoisku w jednym z supermarketów znalazłam broszurę poświęconą drugowojennym świętom Norwegów. Kupowałam ją pełna obaw. Myślałam, że może okazać się niestosowna, zbyt „pop” jak na ciężar gatunkowy tematu (zwłaszcza gdy zauważyłam obecność rozdziału o tym, jak Boże Narodzenie obchodzili w Norwegii niemieccy żołnierze, opisani w dodatku ze sporą dozą empatii). Moje obawy okazały się jednak niesłuszne. Zobaczmy wspólnie na tym pojedynczym przykładzie, jak w Norwegii opowiada się dziś o II wojnie światowej w popularnej, nietypowej, bo świątecznej, okolicznościowej formie.
Nad fiordem spokojnie
Petter Wilhelm Blichfeldt Schjerven, autor tejże julehefte, zatytułowanej Jul under krigen [pol. Boże Narodzenie podczas wojny], zaznacza na wstępie, że sytuacja większości jego rodaków była relatywnie dobra, lepsza niż w wielu innych krajach. Podkreśla także, że i w samej Norwegii niektórzy doświadczyli ogromu cierpień, ale byli też tacy, co o wojnie właściwie częściej czytywali w gazetach niż odczuwali ją na własnej skórze.
Ważne pod tym względem było między innymi zróżnicowanie geograficzne – gorzej mieli ci z dużych miast czy mieszkający na północy kraju lub blisko wybrzeża, lepiej mieszkańcy wiosek skrytych przy wrzynających się głęboko w ląd fiordach. W tekście tym pomijam opis świąt w obozach na terenie Norwegii, na przykład w Grini pod Oslo, ale warto pokrótce wspomnieć, że tam norwescy więźniowie mieli choć namiastkę świąt, szansę na nieco lepsze potrawy, a nawet paczki z prezentami od rodzin i… przesyłki do rodzin. Warunki w norweskich obozach były stosunkowo łagodne… przynajmniej w przypadku więźniów-Norwegów. Jednak zdarzało się także, że Norwegowie trafiali do obozów poza Norwegią – przyszły premier tego kraju, Trygve Bratteli, przebywał na przykład w Sachsenhausen. Ponadto znaczenie ma również chronologia – ze Świąt najgorsza była zdecydowanie Wigilia roku 1944, wtedy najtrudniej było o dostęp do racjonowanej żywności. Właśnie, jak to wszystko przekładało się na Święta?
„God Norsk Jul!”, wojenna kartka świąteczna z norweskimi flagami i krasnalami („nisser”) w czerwonych czapkach i norweskich barwach jako symbolami jedności narodowej przeciwko reżimowi nazistowskiemu w Norwegii podczas II wojny światowej. Ilustrator FrankŹródło: wikimedia.commons/ Wolfmann/ https://creativecommons.org/licenses/by-sa/4.0/deed.en
Kobiety – na pomniki!
Schjerven pisze, że organizacja świąt – jak i w ogóle czaso-, energo- i kosztochłonna aprowizacja w latach wojny, dbanie, by rodzina miała co jeść – spadała na barki kobiet, bohaterek dnia codziennego. Bohaterek niesłusznie cichych. Im też się należy pomnik!
Autor Jul under krigen stawia przed czytelnikami następujące zadanie: „Zbliża się Boże Narodzenie, masz przygotować kolację wigilijną, a może i posiłki na pierwszy lub drugi dzień świąt, albo i na oba. (…) Ale zabierz ribbe, pinnekjøtt [dwie typowe, mięsne potrawy wigilijne, przygotowywane z odpowiednio wieprzowiny i jagnięciny – MEP], słoninę, dorsza i inne ryby, a ponadto zminimalizuj zużycie jajek, masła, tłuszczu, mleka, śmietany i innych produktów mlecznych, mąki, cukru, kawy, kakao, czekolady, syropu służącego do słodzenia, żywności importowanej, ziemniaków i wszystkich innych warzyw i generalnie prawie wszystkich produktów. Proszę bardzo, powodzenia!”.
Wprowadzenie systemu kartkowego (racjonowanie żywności i innych towarów) wiązało się z niedogodnościami, koniecznością stania (w praktyce głównie przez kobiety) w długich kolejkach, zwłaszcza w największych miastach, a także z pewną dozą niepewności, czy przydziałowe kartki znajdą swoje dokładne odzwierciedlenie w zakupowej rzeczywistości (tak mniej więcej ujął to Schjerven. Tymczasem w Polsce, cytując za Okupacją od kuchni: „To nie był system reglamentacji. Naziści z rozmysłem głodzili (…) całe polskie społeczeństwo”).
Jak przeczytać można w Historii Norwegii XIX i XX wieku: „Już we wrześniu 1939 roku rząd norweski wprowadził reglamentację takich importowanych i droższych towarów jak kawa i cukier. Po wybuchu wojny, kiedy koniecznością stało się wykarmienie nie tylko mieszkańców, ale i owej półmilionowej rzeszy „przybyszów” [żołnierzy niemieckich – MEP], zaczęło się racjonowanie podstawowych artykułów żywnościowych – mąki, tłuszczu, potem mięsa, jajek i mleka. Od lata 1942 na kartki można było kupić ziemniaki i warzywa, a od 1943 – ryby”.
Kartki rozwiązywały problemy zaopatrzeniowe… teoretycznie rozwiązywały, bowiem w praktyce „od jesieni 1942 roku kupno w sklepie mięsa lub jajek było niemożliwością”. Autorki Historii Norwegii przywołują bardzo barwny przykład: „Obliczono, że w 1944 roku kilkaset tysięcy mieszkańców Bergen otrzymało do podziału… 72 jajka, czyli sześć tuzinów”. Wobec tego musiano sobie radzić inaczej. Rozkwitł czarny rynek i handel wymienny. Ponadto najróżniejsze towary zaczęto produkować samodzielnie. Dotyczyło to także produkcji rolniczej na mikroskalę… w miastach. „Zapobiegliwi mieszkańcy miast na balkonach, w ogródkach, a nawet w miejskich parkach i na skwerach uprawiali warzywa i ziemniaki. Kto miał warunki, hodował w domu lub w obejściu świnię, kury i króliki. Wzrosła popularność owoców leśnych i grzybów, w jadłospisie pojawiły się gołębie”.
Komu mewę, komu?
Paniom domu w organizacji prowadzenia gospodarstwa przychodziły rubryki kulinarne w pismach z przepisami na wypieki z niskiej jakości „kryzysową mąką” chrzczoną nawet kredą, „zastępnikami jajek”, „kryzysowym kremem” (z dodatkiem surowego ziemniaka) czy „erzacem kawy” (z użyciem zbóż, żołędzi, ziemniaków czy korzeni mniszka lekarskiego). Norweskim wynalazkiem była na przykład marmolada, której główny składnik stanowiły… algi morskie. Publikowano nawet całe książki kucharskie, zachwalające na przykład na okładce jedzenie chwastów (w Polsce, nawiasem mówiąc, również ukazywały się takie wydawnictwa. A polska kuchnia wojenna zagościła nawet poza Polską – o opublikowanej w Wielkiej Brytanii książce Polish Wartime Cookery Book Zaprutko-Janicka pisze: „Zebrane przez Polki doświadczenie okazało się bezcenne dla mieszkanek tych krajów, do których wojna dotarła z opóźnieniem.”).
Petter Wilhelm Blichfeldt Schjerven, „Jul under krigen. Julefeiring 1940-1944”MEP
Poza gołębiami wojenne kryzysowe menu wzbogaciły też wrony i mewy. Ponadto typowo norweskim doświadczeniem codzienności wojennej miał być też, jak opisuje to Schjerven, wszechobecny zapach, a czasami nawet i posmak tranu (i to nie tylko przez jego bezpośrednie spożycie; nawet wieprzowina ze świń karmionych tranem i resztkami ryb gwarantowała niezbyt przyjemne, tranowe doznania smakowe). Tran używany był w czasie II wojny na wiele sposobów: pito go, smażono na nim, pieczono i używano jako dodatek do chleba. „Zapach tranu wypełniał dom, korytarz, ulicę – i kraj” – taki obrazek rysuje przed oczami (i nosami?) czytelników autor julehefte Jul under krigen. Norwegowie musieli pożegnać się na te lata z wykwintną kuchnią, ale wielkiego głodu w ich kraju nie było. Według podawanych przez Schjervena wyliczeń w najtrudniejszym 1944 roku średnie spożycie kalorii osiągnęło w Norwegii poziom około 2700 kcal.
A pod choinkę wycior do fajki
Ale Święta to nie tylko jedzenie. To również ozdoby i prezenty. Tu często radzono sobie, przerabiając przedmioty codziennego użytku na błyskotki na choinkę czy zabawki dla dzieci. W norweskiej prasie z epoki znajdziemy na przykład sposoby na użycie w ten sposób pudełek po zapałkach, słoików po dżemie, kija od szczotki lub wyciora do fajki. Można było też liczyć na julehefter, wojna nie była przeszkodą uniemożliwiającą ich wydawanie.
Czasami Norwegowie mieli jednak rozmach. Jednym z takich świątecznych przedsięwzięć o dużym znaczeniu symbolicznym było… dostarczanie przebywającemu w Wielkiej Brytanii królowi Haakonowi VII norweskiej choinki. W 1942 roku członkowie norweskiej marynarki wojennej ryzykowali życie, by ją zdobyć i przewieźć przez morze (choć, by odjąć tej anegdocie nieco dramatyzmu, ryzykowali życiem tak czy siak, i tak płynęli do Vestlandet z misją związaną z transportem broni). A rok później – postąpiono podobnie. A jeszcze rok później?
Święta w wolnym kraju
W 1944 roku w nadawanym z Londynu przemówieniu świątecznym norweski monarcha powiedział: „Wiemy, że przed nami zwycięstwo i wyzwolenie. Mamy prawo wierzyć, że w przyszłym roku będziemy mogli obchodzić święta razem w wolnej Norwegii”. Jak wiemy, miał rację. To świąteczne życzenie wreszcie się spełniło. Życie – w tym i sposoby świętowania – mogło wrócić do normy.
Źródła: Grażyna Szelągowska, Krystyna Szelągowska, „Historia Norwegii XIX i XX wieku”, Petter Wilhelm Blichfeldt Schjerven, „Jul under krigen. Julefeiring 1940-1944”, Aleksandra Zaprutko-Janicka, „Okupacja od kuchni. Kobieca sztuka przetrwania”