W położnictwie

ale moja droga do tego wyglądała nieco inaczej niż sobie to wyobraziłeś. Jeździłam przez 6 sezonów letnich doić krowy (w szkole średniej i na studiach). Dzięki tym wyjazdom podszlifowałam angielski (który to w obecnej pracy owszem przydaje się, bo dużo jest pacjentek mówiących po angielsku, ale nikt się mnie o znajomość ang nie pytał). Po ukończonych studiach pojechałam znowu na krowy i podczas tego sezonu wiedziałam, że mam szansę dostać roczny wikariat jako kelnerka, ale musiałam umieć mówić po norwesku. Także podczas wakacji uczyłam się norweskiego z "Vil du lære norsk", mówić umiałam sporo, gorzej ze zrozumieniem. Ale ok, na intervju szef odniósł wrażenie, że mam w miarę dobry norweski

W ciągu roku pracy uczyłam się języka z tv, prasy i książek. Potem przyszedł okres bezrobocia (ok 3 miesiące), znowu dostałam pracę jako kelnerka, ale musiałam zmienić województwo, żeby ją dostać, to juz bez załatwiania. Po pierwszym dniu zrozumiałam dlaczego tak łatwo dostałam tą robotę. Powiem ładnie, że byłam bardzo zmotywowana do szukania czegokolwiek innego. Byłam 1,5 roku po zakończonych studiach, a 2 ostatnie lata studiowania to była magisterka, gdzie była sama pedagogika i 0 praktyk na oddziałach położniczych. Mimo, że miałam bardzo małe umiejętności praktyczne, dużo teorii uleciało z głowy, poza tym mój norweski był taki-o (wypowiedzieć się w miarę umiałam, dalej nie było szału ze zrozumieniem) to poszłam zapytać się o pracę do szpitala. Wg mnie szanse miałam bliskie zeru, ludzie na forum na pewno by mi tak samo napisali. A tu cud! pani, z którą rozmawiałam bardzo się ucieszyła. Nie kryłam, że mało umiem, więc umówiłyśmy się, że będę mieć najpierw praktykę płatną z NAVu (język+jakieś praktyczne skillsy), a potem jak będę się czuła to mogę zacząć normalnie pracować. Praktykę dostałam na 4 miesiące, ale już po jednym miesiącu dostałam jakieś pierwsze szpitalnie płatne vakty. Taka to historia, może mogłam krócej, no ale.
Tak, wiem, pan kolega Dominik startuje w innej dziedzinie, ale - poznałam ludzi, którzy po polsku nawet nie bardzo umieli mówić, ręce mieli dwie lewe i bez znajomości dostawali pracę. Po prostu przyjeżdżali i nie posiadając specjalnych kompleksów pytali się o pracę gdzie popadło ("aj malere, remontere, reparere kar"

. Dostawali pracę i po jakimś czasie umieli już robić to, co od nich wymagano. Nawet jeśli Dominik rzeczywiści ojcu tylko deski podawał to ma większe doświadczenie niż wielu ludzi, których spotkałam. Oczywista- ja mu pracy nie załatwię i nawet gdybym miała możliwość to bałabym się zatrudnić człowieka z forum, ale wiem, że pokazując się osobiście lub przynajmniej dzwoniąc miałby szanse na prace. Dlatego do tego zachęcam. Nawet ze średnim angielskim - zadzwonisz raz, drugi, nawet jak się nie zrozumiesz z rozmówcą to kolejnym razem przygotujesz sobie potrzebne słowa i będzie lepiej.