Wielu dyskutujacych tutaj traci fokus i emocje sa gora.
Jest niestety faktem oczywistym, ze sa osoby z personelu medycznego, ktore maja duze problemy jezykowe.
Dotyczy to zarowno lekarzy, pielegniarek i nizszego personelu.
Ja mam z tym doczynienia z powodu mojej pracy, wiec uwazam iz moge sie na ten temat wypowiedziec.
Aby zapelnic luki personalne, sa zatrudniane osoby ktorych znajomosc jezyka jest bardzo niska. Juz wsponinalam, ze czesto szpitale zatrudniaja na okres brakow personalnych vikarer z biur posrednictw pracy. I wtedy nigdy nie wiadomo, kto do pracy przyjdzie.
Wiele osob tutaj wypowiada sie o testach jezykowych. Nie wiem, jakie sa to testy i jaki jest poziom wymagany do zdania owych testow.
Bierna znajomosc jezyka jest nierownoznaczna z aktywna znajomoscia jezyka. Bierna znajomosc moze pozwolic na zdanie testu ( przeczytanie i wypelnienie zadan) ale stwarza problemy w porozumiewaniu sie jezykowym na codzien.
Porozumiewanie sie w obcym jezyku wymaga treningu.
Trzeba jezyk dobrze znac, aby rozumiec co np. starszy i chory czlowiek szepcze. Co chore dziecko mowi ( chociaz tutaj przewaznie rodzice posrednicza ). Co mowi osoba poslugujaca sie innym dialektem.
Najczesciej, jak juz wspomnialam, maja duze problemy z j.norweskim pielegniarki pochodzace np. z Filipin, Wietnamu, Tajlandii, z racji ich specyficznej wypowiedzi ( nie wypowiadaja np. l i r i maja zupelnie inny "tonefall"

To stwarza b.duze problemy z ich zrozumieniem. Przy wydawaniu im polecen, mowia caly czas ja, ja, ale nie rozumieja niestety tresci owych polecen.
Polskie pielegniarki spotkalam dwie, mowily zrozumialym jezykiem i byly dobrze lubiane przez personel i pacjentow.