Na wyspie Melkøya mieści się zakład Hammerfest LNG przetwarzający gaz ziemny z nieodległego pola naftowego Snøhvit.
wikimedia.commons/ public domain
Prestiżowy projekt norweskiego rządu, wielka inwestycja i… narażanie na zatrucia niebezpiecznymi substancjami, ryzykowne warunki pracy na wysokościach i zastraszanie polskich pracowników. Co się dzieje za kulisami naftowego raju?
Wyspa Melkøya, skrawek ziemi przynoszący Norwegom bajeczne dochody. Mieści się na niej zakład Hammerfest LNG przetwarzający gaz ziemny z nieodległego pola naftowego Snøhvit (pol. „Śnieżka”). Każdego dnia obrabia się tam surowiec o wartości około 100 milionów koron. To miejsce strategiczne z punktu widzenia norweskiej gospodarki – to stąd pochodzi około 5 proc. krajowego eksportu gazu. Trwa elektryfikacja wyspy mająca na celu zmniejszenie śladu węglowego zakładu. Paliwa kopalne mają już nie być potrzebne do jego zasilania, według planów zastąpi je prąd dostarczany ze stałego lądu. Inwestycja ta powinna do 2030 roku pozwolić na zredukowanie emisji CO2 o 850 tys. ton rocznie (to tyle, ile emituje 400 tys. samochodów osobowych).
Projekt od dawna wzbudzał kontrowersje. Początkowo protestowali Saamowie i inni mieszkańcy Finnmarku niechętni budowie turbin wiatrowych i linii energetycznych potrzebnych do zelektryfikowania wyspy. Martwią się utrudnieniami dla rybołówstwa i hodowli reniferów, niszczeniem dziewiczej przyrody, a także możliwym wzrostem cen prądu. W ostatnim czasie jednak o sprawie zrobiło się głośno z innego powodu. Wygląda na to, że przy zwalczaniu jednych szkodliwych substancji (z CO2 na czele) pojawił się kłopot z innymi – a ich ofiarami stali się Polacy.
Ignorowanie, wypadki, poniżanie
Norweski dziennik VG publikuje w ostatnich tygodniach cykl materiałów oskarżających Equinor o rażące zaniedbania. Również nasi rodacy alarmują o niebezpieczeństwie i nieprzestrzeganiu zasad BHP (wcześniej pracownicy działali drogą oficjalną, składali stosowne skargi u pracodawców, jednak bez większych rezultatów). Tymczasem norweski państwowy potentat naftowy twierdzi, że podjął działania naprawcze. Ale czy wystarczające? I co tam się dokładnie działo na przestrzeni ostatniego roku?
Po pierwsze – mniej lub bardziej tajemnicze wypadki przy pracy. Skądś (skąd dokładnie, trwają ustalenia) wydobywał się gaz, który powodował takie objawy, jak problemy z oddychaniem, utratę pamięci, krwawienie z nosa czy wymioty.
Po drugie – niezapewnianie pracownikom bezpiecznych warunków, nawet pomimo ich ponawianych próśb. Gdy problem z gazem był już rozpoznany, Equinor miał nie dostarczyć pracownikom masek przeciwgazowych. Nie zapewniano także odpowiedniego sprzętu i zabezpieczeń przy pracy na wysokościach (w jednym z tekstów w VG opowiedziano historię Arka – spadł z rusztowania po tym, jak usunięto platformy zabezpieczające, a pracownikom, którzy mieli sobie jakoś radzić bez nich, kierownik rzucił tylko „Bądźcie kreatywni”). Brakowało nawet wystarczającego dostępu do wody pitnej i WC.
Po trzecie – poniżanie, na przykład komentarze w kolejce do stołówki, że miejsce Polaków zawsze będzie na końcu. Grzegorz, bohater innego z tekstów VG, pewnego dnia zgłosił przełożonemu wątpliwości co do bezpieczeństwa pracy na wysokości przy panującym wtedy silnym wietrze i zapytał, kto będzie odpowiedzialny, jeśli dojdzie do wypadku. W odpowiedzi został przez szefa… kopnięty.
Odpowiedzialność rozmyta
Dziennikarze VG zastrzegają, że nie są w stanie zweryfikować wszystkich pojawiających się oskarżeń, w części mamy tylko słowo przeciwko słowu. Dodają jednak, że wywiady z norweskimi pracownikami zakładu potwierdzają tezę o dyskryminowaniu zagranicznych pracowników (Polaków jest spośród nich najwięcej). Nie są zatrudnieni wprost przez Equinor, tylko przez podwykonawców korzystających z usług firm pośrednictwa pracy, na przykład Adecco. Takie sytuacje często rozmywają odpowiedzialność i tworzą pole dla nieprawidłowości. Wtedy łatwiej próbować zamieść sprawę pod dywan. VG opublikowała fragmenty nagrania powstałego podczas spotkania przedstawiciela innej z firm-podwykonawców, Consto, z pracownikami, kiedy zatrudnionych usiłowano namówić do nienagłaśniania sprawy.
Jedna z odpowiedzi uzyskana w sprawie przez redakcję MojejNorwegii.MEP
Wśród sojuszników pokrzywdzonych – poza VG – znajdziemy między innymi polityczkę partii Venstre, Ewelinę Baj. Apelowała ostatnio: „Nie bójcie się mówić. Nie milczcie, jeśli Wasze prawa są łamane. Wszyscy – bez względu na kraj pochodzenia czy rodzaj wykonywanej pracy – mamy NIEZBYWALNE PRAWO DO BEZPIECZNYCH WARUNKÓW PRACY. Podzielcie się tą informacją” i prosiła o kontakt kolejne ofiary niesprawiedliwego traktowania na wyspie Melkøya.
Na większość pytań wysyłanych przez dziennikarzy VG przedstawiciele wyżej wymienionych firm konsekwentnie nie udzielają odpowiedzi. Często używają argumentu, że sprawa jest w toku.
Moja Norwegia również skontaktowała się z Adecco i Consto. Pierwsza z tych firm nie prowadzi samodzielnego wewnętrznego dochodzenia, druga sprawę przedstawia za “leżącą daleko w przeszłości”, a problemy za w znaczącej większości rozwiązane do grudnia 2024 (nadzieję na zmiany pozwala mieć to, że wcześniej reagowano na nieprawidłowości – Havtil (Inspekcji Przemysłu Morskiego) w kwietniu wydała Consto nakaz wstrzymania prac na wysokościach na Melkøya). Zarzuty przedstawiane przez VG uważane są w Consto jako już nieaktualne.
Być może jednak dalsze materiały norweskiego dziennika rzucą nowe światło na tę sprawę…
O sprawie w czwartek debatowano w Stortingu. Jeden z posłów z partii Rødt, Mímir Kristjánsson, podsumował dotychczasowy bieg wypadków:
“W czasie całej naszej naftowej baśni ludzie pracy poświęcali swoje życie i zdrowie, by uczynić nas wszystkich bogatymi. Opowieści, które dobiegają do nas z Melkøya, wpisują się w historię igrania ze zdrowiem, środowiskiem i bezpieczeństwem po to, by zarobić jak najwięcej pieniędzy i jak najszybciej sfinalizować projekty”.
Źródła: VG, MojaNorwegia, Polityka po nordycku, Razem Norge