#MojePoczątki: Tygodniami spałem w samochodzie i jadłem konserwy. Norwegia robiła wszystko, by mnie wykurzyć
Marcin i jego przyjaciele na pomysł wyjazdu do Norwegii wpadli bardzo spontanicznie. fot. archiwum prywatne
– Zarabiałem grosze na słabych umowach. Praca raz była, a innym razem jej nie było. Musiałem niemal dopożyczać, żeby w ogóle dojeżdżać na budowę – wspomina.
W ciemno
– Norwegia chyba się na mnie uwzięła i chciała mnie wykurzyć za wszelką cenę. Nie udało się – dziś żartuje Marcin, rozpoczynając opowieść na temat swoich początków, ale trzy lata temu wcale nie było mu do śmiechu. Wiedział, że jeśli zainwestuje i tak niewielkie oszczędności w wyjazd i się nie uda, wróci do Polski z zerem lub długiem na koncie.
Na miejsce dotarli zmęczeni, ale pełni entuzjazmu. Poszukiwania pracy rozpoczęli od Oslo. Stolica wydawała się najbardziej kuszącym miejscem na nowy początek. Niestety, rzeczywistość zweryfikowała plany Marcina, Piotrka i Mateusza. W Norwegii zaskoczył ich szereg formalności, niezbędnych, by podjąć legalną pracę. Okazało się, że ofert, które odpowiadałyby Polakom, nie ma w ogóle.
Najpierw radość, potem rozterka
– Szukaliśmy na wszelkie sposoby. Ja w tym czasie miałem tylko jedną rozmowę w sprawie pracy w Bergen. Prowadziła ją Polka. Niestety nic z tego nie wyszło. Kolejna oferta przyszła z Tromsø. Niestety 700 kilometrów, jakie miałem do przebycia, sprawiły, że odmówiłem. Dopiero trzecia rozmowa zakończyła się sukcesem. Szef chciał mnie od zaraz – opowiada Marcin.
Pomimo dość słabej, jak na norweskie warunki, stawki, w ciągu trzech dni intensywnej pracy po kilkanaście godzin na dobę, Marcin odrobił cały wyjazd. W tym czasie żaden z jego kolegów nie znalazł w Norwegii zatrudnienia. Przyszła więc pora podjąć decyzję: wracać razem do Polski, czy zostać, ale samemu.
– Wielka radość przerodziła się w wielką rozterkę. Wiedziałem, że jeśli wrócę do Polski, to już więcej do Norwegii nie przyjadę. Ale z drugiej strony, przecież po trzech dniach nie mogłem powiedzieć pracodawcy, że potrzebuję urlopu, aby wrócić choć na chwilę do Polski. Do tego musiałbym dorzucić, że śpię w aucie i żywię się konserwami. To mogłoby wyglądać nie najlepiej – opowiada ze śmiechem Marcin.
Mobbing na budowie
– Po powrocie czekała mnie jednak niemiła niespodzianka. Na budowie zaczął się mobbing. Ciągłe dogadywanie, krytykowanie, krzyki. Szef widział, że zależy mi na pracy i świetnie to wykorzystywał. Zamiast zwiększać mi stawkę, zaczął ją zmniejszać. Miałem wtedy dwa wyjścia: albo obrócić się na pięcie i odejść, albo milczeć i się przemęczyć. Wybrałem to drugie. Wytrzymałem osiem miesięcy, które były prawdziwą mordęgą – wspomina.
Jedna sytuacja zwłaszcza zapadła mu w pamięć. Kiedy któregoś razu wracał po pobycie w Polsce, zatrzymał się na moście łaczącym Szwecję z Norwegią. Zadzwonił wówczas do mamy.
– Z rykiem, bo to nie był zwykły płacz, powiedziałem, że nie dam rady, nie poradzę sobie. Z kolegami czuliśmy ekscytację, kiedy jechałem sam, było zupełnie inaczej. Powiedziała wtedy bardzo prosto: ,,Nie ma problemu, zawracaj. Zatrzymaj się tylko na chwilę i zastanów się, co dalej". Pomogło. Wrzuciłem jedynkę, przejechałem granicę i stawiłem czoło Norwegii – wspomina Marcin.
Topniejące oszczędności
– To był straszliwie stresujący czas. Nie mogliśmy nic zaplanować, o żadnej stabilizacji nie było mowy. Oszczędności znowu rozchodziły się bardzo szybko. Do domowego budżetu wpadały dosłownie grosze, a my pod koniec miesiąca na każdy posiłek jedliśmy chleb z tuńczykiem. Przez osiem miesiący nie widzieliśmy się z rodziną, bo nie mieliśmy pieniędzy na wyjazd do Polski – mówi.
Po kilku miesiącach Monika znalazła pracę przy opiece nad dzieckiem. Zarabiała 50 koron na godzinę. Do tego 30 wydawała na dojazd, a zwykle pracowała nie wiecej niż trzy godziny dziennie.
– Bardziej chodziło o to, żeby nie siedziała w domu. Czasami nawet dokładaliśmy do tego interesu, ale zachęcałem ją, by to robiła, poznawała ludzi i uczyła się języka. Choć nie powiem, kusiło nas, żeby wrócić do Polski i nigdy więcej nie myśleć o tym kraju. Cały czas w głowie mieliśmy jednak, że robimy to wszystko po coś. Wierzyliśmy, że jeśli teraz się przemęczymy, to coś jednak z tego wyjdzie – wspominają.
Wytrwałem
– Nie chciałem więcej słyszeć o pracy na czarno, bez umowy i za średnie pieniądze. Znałem już swoją wartość, wiedziałem, jak trudno o dobrego fachowca w Norwegii. Teraz mam świetnego szefa, który dba o nas jak o rodzinę. Z chłopakami na budowie traktujemy go jak ojca – mówi.
Czy było warto? – Warto jak diabli, ale drugi raz bym się na to nie pisał! Nie chciałbym przeżywać tego, co na początku. Mogłem zrezygnować i wrócić do domu z niczym. Nie zrobiłem tego i jestem z siebie dumny. Wytwałem. Teraz odbijam sobie to, co przeszedłem tu przez pierwsze dwa lata – mówi Marcin.
W Norwegii na początku bał się pracować krócej niż kilkanaście godzin na dobę, w obawie przed utratą pracy. Chciał uzbierać pieniądze, by zabiezpieczyć się na wypadek czasowego braku zatrudnienia. Wracał tak zmęczony, że o nauce języka nie było mowy. Jego lokum wołało o posprzątanie, ale on nie miał na to czasu – bywał w nim jedynie gościem.
Teraz Marcin pracuje nie dłużej niż osiem godzin, lubi swoją pracę, a wraz z dziewczyną wynajmuje ładne 60-metrowe mieszkanie. Ona także znalazła pracę w dobrze prosperującej firmie sprzątającej. Jednak dopiero niedawno zyskali poczucie spokoju, bezpieczeństwa i stabilizacji finansowej.
– Długo nie mogłem pozbyć się tego lęku, siedział głęboko w mojej głowie. Na szczęśćie teraz po pracy odpoczywam, zamiast się zamartwiać. Gdy jeździmy do Polski, to na wakacje, nie na wegetację. Myślę, że przez kolejne 10 lat dorobimy się domu bez kredytu w Polsce i tam założymy swoje firmy. Pieniądze pieniędzmi, ale tęknota za rodziną bierze górę. Łza się w oku kręci, kiedy zjeżdżam z promu i widzę Świnoujście, pisane przez ,,ś" – mówi.
To może Cię zainteresować
27-11-2017 16:41
2
0
Zgłoś
24-09-2017 07:34
0
-8
Zgłoś
23-09-2017 23:27
6
0
Zgłoś
23-09-2017 19:37
0
-5
Zgłoś
23-09-2017 19:35
4
0
Zgłoś
23-09-2017 17:24
7
0
Zgłoś
23-09-2017 17:12
0
0
Zgłoś
23-09-2017 16:51
0
-1
Zgłoś
23-09-2017 16:21
0
0
Zgłoś