Strona korzysta z plików cookies

w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.

Przejdź do serwisu
Rozrywka

A gdyby w Norwegii doszło do klęski żywiołowej... O serialu „Katastrofe”

Martyna Engeset-Pograniczna

13 kwietnia 2025 09:00

Udostępnij
na Facebooku
1
A gdyby w Norwegii doszło do klęski żywiołowej... O serialu „Katastrofe”

Co by się działo, gdyby w Norwegii wybuchały czynne wulkany? stock.adobe.com/licencja standardowa

Śmiertelnie niebezpieczne powodzie, przebudzenia wulkanów, ultrasilne burze słoneczne… Co by się stało, gdyby spotkało to Norwegię – pytają twórcy nowego serialu NRK, Katastrofe. Jak brzmią odpowiedzi i czy powinniśmy zacząć się bać?
Wszyscy doskonale znamy schematy hollywoodzkich filmów katastroficznych. Świat wydaje się zmierzać w nich ku apokalipsie albo wręcz już jej zaznał. Gdzieś w tle są jakieś służby, jakieś mniej lub bardziej (zwykle mniej…) skoordynowane działania, ale dobrze wiemy, że liczy się jednostka. Jej spryt i jej heroizm. Jej wola przetrwania. Ale też – jej gotowość do poświęceń. Widzowie filmu katastroficznego mają śledzić dramatyczne losy głównych bohaterów z zapartym tchem. Komu z nich się uda, a kto zginie?
A co, jeśli w film wpleciemy długie, spokojne wypowiedzi ekspertów, darujemy sobie dramatyczną muzykę, większość opartych na efektach specjalnych obrazów destrukcji, szybki montaż oraz, przede wszystkim, głównym bohaterem uczynimy de facto… aparat państwowy? Czy norweskie państwo opiekuńcze zdoła uratować swoich obywateli – zupełnie zwykłych ludzi? Zwykłych, czyli często nieporadnych i podejmujących nierozsądne decyzje, całkiem jak fikcyjna postać o imieniu Steinar – naiwny czterdziestolatek z astmą i nadwagą zatrudniony jako dostawca w Foodora. Taką optykę przyjęli twórcy na poły dokumentalnego serialu NRK Katastrofe.
Jeśli po przeczytaniu powyższego opisu spodziewacie się wywołującego ból zębów peanu na cześć arcyskutecznego norweskiego imperium technologicznego, kolejnego wizerunku nordyckiego prymusa, to uspokajam – nic z tych rzeczy. Chociaż z drugiej strony… przecież powinniśmy chcieć być spokojni i otoczeni opieką…
Niestety nie możemy. Twórcy Katastrofe w wielu miejscach obnażyli słabości norweskiego systemu przeciwdziałania zagrożeniom. Jakie?

Zorza. No ładnie…

Choćby te wynikające z… rozwoju technologicznego. Po nadejściu epoki Oświecenia długo żyliśmy w przekonaniu, że postęp (a nawet, niech tam, Postęp) jest zasadniczo dobry i w razie czego przybędzie nam na ratunek. Tymczasem czasami to właśnie ów postęp może okazać się źródłem zagrożenia.  Weźmy na warsztat – tak, jak zrobiono to w pierwszym odcinku Katastrofe – silną burzę magnetyczną. Choćby taką, do jakiej doszło w 1859 roku. Wtedy konsekwencje okazały się zgubne w skutkach. Teraz – byłyby znacznie gorsze. Gdybyśmy częściej myśleli, co się wtedy stało i co może się stać obecnie, może z mniejszym zachwytem patrzylibyśmy na zorzę polarną…
A do czego doszło wówczas, w połowie XIX wieku? Podczas wywołanej aktywnością na Słońcu burzy magnetycznej doszło do awarii sieci telegraficznej w całej Europie i Stanach Zjednoczonych. Zdarzało się, że telegrafiści doznawali przez to ciężkich obrażeń. Niewątpliwie był to cios dla zglobalizowanego świata. Ale większość ludzi go nie odczuła. Większość nie miała wszak w domu prądu. Oni widzieli tylko na niebie nadzwyczajną, piękną zorzę.

Ciemność widzę, ciemność

Dziś jednak taki słoneczny cios byłby zdecydowanie bardziej bolesny. Świat jest i bardziej zglobalizowany, i mocniej uzależniony od prądu. Jak w serialu przedstawiono hipotetyczne konsekwencje sytuacji, w której cała Norwegia (i nie tylko ona, raczej większość półkuli północnej) traci dostęp do energii elektrycznej i internetu?
Obecnie, w XXI wieku, zagrożona jest nie tylko Ziemia. Wyobraźmy sobie, że katastrofa pod postacią burzy magnetycznej zdarza się dziś. Już w kosmosie mamy obiekty, które mogą ulec zniszczeniu – satelity. Kłopoty widać też trochę niżej na niebie – przez problemy z łącznością nie sposób sprawnie koordynować lotów statków powietrznych. Zniszczone zostają liczne transformatory, a w rezultacie i linie przesyłowe. A dalej – stoją tramwaje, nie działają światła drogowe ani terminale płatnicze, nie da się zatankować, w mieszkaniach nie ma prądu. Dzięki m.in. agregatorom prądotwórczym infrastruktura krytyczna – taka jak szpitale czy straż pożarna – jest w stanie przez krótki czas sobie poradzić, ale generalnie mamy black out. A on trochę potrwa…
W połowie XIX wieku podczas wywołanej aktywnością na Słońcu burzy magnetycznej doszło do awarii sieci telegraficznej. Zjawiskiem towarzyszącym burzom są zorze polarne.

W połowie XIX wieku podczas wywołanej aktywnością na Słońcu burzy magnetycznej doszło do awarii sieci telegraficznej. Zjawiskiem towarzyszącym burzom są zorze polarne.Źródło: stock.adobe.com/licencja standardowa

Sytuacja będzie normalizować się stopniowo. Sprawy nie ułatwi fakt, iż produkcja nowych transformatorów jest nie tylko kosztowna, ale i czasochłonna – to często nie kwestia miesięcy, a lat.
A jak zachowuje się w takim momencie norweskie społeczeństwo? Na szczęście – nie wiemy. Przynajmniej nie w praktyce. Wizja przedstawiona w Katastrofe jest za to dość łaskawa. Występująca w serialu ekspertka Cecilie Daae, była szefowa DSB (Direktoratet for samfunnssikkerhet og beredskap, zajmujący się problematyką bezpieczeństwa organ podlegający Ministerstwu Sprawiedliwości i Obrony) stwierdza tam, że zrobiono w kraju dużo, by się na to zagrożenie przygotować. Scenarzyści Katastrofe rysują tu rodakom laurkę…
Przed nadejściem problemów w telefonie rozbrzmiewają sygnały alarmowe, ludzie robią zapasy w sklepach, ale mimo to na ulicach Oslo nie widać paniki. Można za to spotkać wolontariuszy, na przykład z Czerwonego Krzyża. Wolontariusze monitorują sytuację, sprawdzają, czy ktoś nie potrzebuje pomocy, a przedstawiciele gmin rozdają ciepłą żywność. Ludność natomiast stoi po nią spokojnie w krótkich kolejkach… Choć inny z ekspertów wskazuje na złe przygotowanie kraju na burze magnetyczne, Cecilie Daae komentuje, że wierzy w norweską skłonność do dugnadu (czyli, choć to niedoskonała analogia, czynu społecznego).

Decydenci ignoranci

Nie zawsze jednak twórcy serialu NRK są równie łagodni dla rządzących. Czasami wytykają im błędy, niekiedy rażące. Spójrzmy na odcinek o zagrożeniu powodziowym.
Naprawianie szkód po przejściu niszczycielskich fal jest dużo droższe niż zapobieganie zagrożeniu. Pomimo to rządzący – zarówno szczebla lokalnego, jak i centralnego – się na to nie decydują. Cóż. Działa tu mechanizm znany doskonale i z polskiego podwórka. Milej wydaje się pieniądze na coś efektowniejszego. Nowe przedszkole czy boisko to coś zdecydowanie bardziej sexy niż infrastruktura przeciwpowodziowa, co do której nie wiadomo, kiedy okaże się przydatna.
Innym problemem, na który wskazują twórcy Katastrofe jest to, że, o ile gmina nie zbuduje tam wałów przeciwpowodziowych, za pieniądze z ubezpieczenia porwane przez wodę domy często odbudowuje się w tym samym miejscu. I jeszcze raz… I jeszcze…

Sztuką się nie wyżywisz

Na pociechę dodajmy, że są i dobre informacje. Dzięki postępowi technologicznemu wybuch wulkanu, powiedzmy, na Islandii (kraju o 30 aktywnych wulkanach!), współcześnie nie wywołałby takiego chaosu w ruchu powietrznym jak ten, który sprawił, że na pogrzeb Lecha Kaczyńskiego nie dotarli między innymi Barack Obama czy Angela Merkel.
I… to koniec dobrych wieści. Chmury popiołu nie zagrożą już bowiem aż tak samolotom, ale rolnictwu – owszem. Rolnictwu, czyli bezpieczeństwu żywnościowemu. Czyli bezpieczeństwu w ogóle.  Dość powiedzieć, że erupcja islandzkiego wulkanu Laki z lat 1783-1784 bywa postrzegana jako jeden z powodów wybuchu Wielkiej Rewolucji Francuskiej.
W przypadku erupcji wulkanu i następującej potem klęski głodu Norwegia (kraj w dość trudnym położeniu, skoro pod uprawę nadaje się tu zaledwie około 3 proc. terytorium…) miałaby co prawda dość pieniędzy, by żywność kupić (choć zapewne zamiast zaopatrywać się w duże ilości mięsa, wróciłaby też do tradycji częstszego jedzenia ryb), ale o pewne rzeczy można by dbać lepiej.
Finowie na przykład nie zlikwidowali po zakończeniu zimnej wojny swoich silosów zbożowych, a Norwegia – i owszem, czego jednym z przykładów jest nie tak dawno otwarte muzeum Kunstsilo w Kristiansand. Obecnie zaś… trwa ich odbudowa. Dawniej Norwegia miała mieć roczny zapas zboża dla wszystkich obywateli. Teraz celem jest powstanie zapasów na… trzy miesiące.
Aż strach patrzeć w przyszłość. Ale spojrzeć przez soczewki serialu Katastrofe – opowiadającego też o pożarach, wojnie hybrydowej i antybiotykooporności –  chyba mimo wszystko warto.
Źródła: NRK, MojaNorwegia.pl, Kurier Poranny
Reklama
Gość
Wyślij
Komentarze:
Od najnowszych
Od najstarszych
Od najnowszych


Mariusz Lipka

13-04-2025 17:48

Bardzo fajny artykuł - interesujący i dobrze napisany

Reklama
Facebook Messenger YouTube Instagram TikTok