Hej rajan74,
Mogę Cię uspokoić, że na prawdę nie ma powodu do obaw. Ja mieszkam w Haugesund i tu też chodzą moje dzieci do takiego typu szkoły właśnie. To mottak skole. Wszystkie materiały, książki, ćwiczenia, przybory dostały ze szkoły za darmo naturalnie. Atmosfera jest bardzo dobra, towarzystwo dzieciaków międzynarodowe. W całej szkole jest niby ok. 10 polskich dzieci, ale u nich w klasie - poza moimi 2 tylko jeden kolega. Pierwsze 6 tygodni to była właściwie sama nauka podstaw językowych, dużo słówek tych najbardziej przydatnych, elementarnych /pory roku, części ciała, dni tygodnia, wyposażenie klasy, podstawowe informacje o sobie itd.../. Tak było do września, wtedy się dziwiły, że tak to wygląda. Po tych 6 tygodniach rozpoczęła się nauka przedmiotów. Najwięcej było norweskiego oczywiście, ale jest też i angielski, prace ręczne, muzyka, "uteskoledag" gdzie wychodzą na różne aktywności poza szkołę czy matematyka.
Teraz po 8 miesiącach sami zaczynają dyskusję z nauczycielem, nawiązują się pierwsze międzynarodowe przyjaźnie. Niestety, jest to szkoła przejściowa, dla emigrantów. Dzieci przebywają w niej od pół roku /ponoć najzdolniejsi/, do roku /największy odsetek dzieci/, do nawet dwóch lat, jeżeli dziecko nie jest jeszcze gotowe na pójście do zwykłej norweskiej szkoły. Napisałam niestety, bo już dziś dzieciaki nie chcą nawet myśleć o utracie kontaktu z wszystkimi tymi, z którymi teraz się tak dobrze czują, przyjaźnią, spotykają. Na pewno będą dbać o utrzymanie tych znajomości. A od sierpnia przyjdą nowe możliwości...
Nauka odbywa się na zasadzie wielu rozmów, dyskusji, braku nacisku, stresu czy natłoku zadań. Dzieci zadania robią w domu, ale są to jakieś ćwiczenia utrwalające zazwyczaj. Na prawdę chętnie chodzą do szkoły i jeszcze nie zdarzyło mi się usłyszeć: ojej, znów poniedziałek...