Pan, z którym rozmawiałem, całkowicie przeszedł do porządku dziennego nad tym, że jego rodzice przyjechali na Wołyń jako koloniści. Państwo przyznało im ziemię, żeby nie trafiła ona w ręce pogardzanych przez sanację "prawosławnych". Osadnicy z głębi kraju - często weterani wojny polsko-bolszewickiej 1920 r. - mieli polonizować tereny wschodnie. Podobnie jak na Wołyniu było na zamieszkanym przez Białorusinów Polesiu. Koloniści mieli zmieniać tam proporcje demograficzne na korzyść żywiołu polskiego, rzymskokatolickiego. Narzucać polskie wzorce kulturowe, językowe, polityczne, społeczne na nawet gospodarcze, bo uznawano je wówczas za lepsze, bardziej cywilizowane. Państwo miało być narodowe i jak najbardziej jednolite. Nic dziwnego, że miejscowi nie traktowali przybyszy z sympatią. Oczywiście, nie wszyscy Polacy mieszkający na dawnych Kresach byli przybyszami. Wielu jest związanych z tymi ziemiami od wieków. Ale pamięć o kolonistach, polonizacji, prowadzonej na siłę misji cywilizacyjnej jest słabo obecna w polskiej świadomości Kresów. Podobnie jak pamięć o konfliktach, polskich błędach, dyskryminacji mniejszości, które często na tamtych terenach stanowiły od wieków większość. Wypieramy to, co przykre, na rzecz pamięci o Kresach jako Arkadii. Chlubimy się, że nigdy nie byliśmy państwem kolonialnym. Ale czy sytuacja na Kresach nie przypomina w niektórych sytuacjach tego, co Francuzi robili w Algierii?
Cały tekst: wyborcza.pl/1,76842,7751751,Czas_odczaro...w.html#ixzz3uJlYeLzs
Cały tekst: wyborcza.pl/1,76842,7751751,Czas_odczaro...w.html#ixzz3uJlYeLzs