Wywiad
#PolakPotrafi: Upiększa kobiety z całej Norwegii. Właśnie została wicemistrzynią kraju
7

Wygrane w konkursach utwierdziły Alicję w przekonaniu, że warto próbować nowych rzeczy. fot. archiwum prywatne
Zawodowo układało się jej świetnie. W Polsce prowadziła szkołę wizażu i pracowała w opolskim oddziale Telewizji Polskiej jako stylistka, wizażystka oraz asystentka dyrektora. Pewnie gdyby nie zakończenie tej współpracy przez nową władzę, nie zdecydowałaby się na wyjazd do Norwegii. I choć zaczynała jak większość, dziś robi to, co lubi, a w dodatku jest w tym najlepsza – ostatnio Polka Alicja Sobolewska zdobyła wicemistrzostwo Norwegii w przedłużeniu rzęs.
W Norwegii mieszka wraz z narzeczonym. Przyjechali w nieco nietypowych okolicznościach: oboje mieli w Polsce stałe, satysfakcjonujące i dobrze płatne prace. Ona malowała prezenterów, dbała o wizerunek osób występujących w telewizyjnych produkcjach czy sesjach zdjęciowych. Nic nie zwiastowało zupełnej reorganizacji życia na jaką zdecydowali się wkrótce po tym, jak Alicja z dnia na dzień straciła posadę.
– Niestety TVP charakteryzuje się tym, że wraz z wymianą władzy, wymienia się ludzi. Wszystko odbyło się błyskawicznie. Żałowałam, bo była to praca w niezwykle twórczym, kreatywnym środowisku i z określoną wizją – mówi dziś.
– Niestety TVP charakteryzuje się tym, że wraz z wymianą władzy, wymienia się ludzi. Wszystko odbyło się błyskawicznie. Żałowałam, bo była to praca w niezwykle twórczym, kreatywnym środowisku i z określoną wizją – mówi dziś.
Największa orka mojego życia
Nie było tak, że pozostała bez środków do życia. Wciąż sprawnie funkcjonowała jej szkoła wizażu, która radziła sobie coraz lepiej, ale zaczynała właścicielkę też... coraz bardziej dołować. Wśród grupy zjawiających się na szkoleniu ludzi zazwyczaj trafiała się zaledwie jedna lub dwie osoby, które faktycznie przejawiały chęci do nauki i zamiłowanie do wizażu.
– Pozostałych niestety często w ogóle nie interesował temat i przez całe zajęcia potrafili patrzeć w ścianę. Dla mnie, pasjonatki tej dziedziny, to było prawdziwie frustrujące – wyznaje Alicja.
Nie od razu zadecydowali o wyjeździe za granicę. Najpierw Alicja postanowiła spróbować szczęścia w rodzinnym Opolu, spełnić jedno ze swoich marzeń i otworzyć kawiarnię. Odurzająca mieszanka zapachu świeżo zmielonej kawy i domowych ciast miała uderzać w nozdrza już od wejścia. Rzeźbione meble we francuskim stylu świetnie komponować się z klimatycznym lokalem, obsługującym stałych bywalców. W samym jego środku była Alicja, spełniona i wypoczęta, serwująca tę nieśpiesznie pitą, aromatyczną kawę. Tak to miało wyglądać – w teorii.
– Wytrzymałam rok i nie polecam nikomu. W rzeczywistości romans z własną gastronomią okazał się największą orką mojego życia – mówi bez ogródek.
Po roku prowadzenia własnego biznesu i podwyżce czynszu zdecydowała się zamknąć lokal. Ukochane meble wystawiła na sprzedaż. To już wtedy rozpoczęła się jej przygoda z Norwegią, choć jeszcze o tym nie wiedziała. Odkupiła je bowiem od niej Polka prowadząca restaurację w Lillehammer. Sporo rozmawiały i właścicielka zaprosiła Polaków do siebie, by zobaczyli, jak stylowy komplet prezentuje się w jej lokalu. To wtedy pierwszy raz zawitali do Norwegii i wtedy też zadecydowali, że stanie się ona ich nowym domem.
– Pieniądze nie były czynnikiem determinującym decyzję o naszym wyjeździe. Jesteśmy po prostu typem ludzi, którzy lubią nowe wyzwania, lubią cieszyć się nowymi rzeczami i poznawać świat z różnej perspektywy – tłumaczy dziś Alicja.
– Pozostałych niestety często w ogóle nie interesował temat i przez całe zajęcia potrafili patrzeć w ścianę. Dla mnie, pasjonatki tej dziedziny, to było prawdziwie frustrujące – wyznaje Alicja.
Nie od razu zadecydowali o wyjeździe za granicę. Najpierw Alicja postanowiła spróbować szczęścia w rodzinnym Opolu, spełnić jedno ze swoich marzeń i otworzyć kawiarnię. Odurzająca mieszanka zapachu świeżo zmielonej kawy i domowych ciast miała uderzać w nozdrza już od wejścia. Rzeźbione meble we francuskim stylu świetnie komponować się z klimatycznym lokalem, obsługującym stałych bywalców. W samym jego środku była Alicja, spełniona i wypoczęta, serwująca tę nieśpiesznie pitą, aromatyczną kawę. Tak to miało wyglądać – w teorii.
– Wytrzymałam rok i nie polecam nikomu. W rzeczywistości romans z własną gastronomią okazał się największą orką mojego życia – mówi bez ogródek.
Po roku prowadzenia własnego biznesu i podwyżce czynszu zdecydowała się zamknąć lokal. Ukochane meble wystawiła na sprzedaż. To już wtedy rozpoczęła się jej przygoda z Norwegią, choć jeszcze o tym nie wiedziała. Odkupiła je bowiem od niej Polka prowadząca restaurację w Lillehammer. Sporo rozmawiały i właścicielka zaprosiła Polaków do siebie, by zobaczyli, jak stylowy komplet prezentuje się w jej lokalu. To wtedy pierwszy raz zawitali do Norwegii i wtedy też zadecydowali, że stanie się ona ich nowym domem.
– Pieniądze nie były czynnikiem determinującym decyzję o naszym wyjeździe. Jesteśmy po prostu typem ludzi, którzy lubią nowe wyzwania, lubią cieszyć się nowymi rzeczami i poznawać świat z różnej perspektywy – tłumaczy dziś Alicja.

Alicja (po lewej) w czasie konkursu
Zdewastowana pracą
Wkrótce potem zaczęli pracę w gastronomii, w znanym już sobie Lillehammer. Tam Alicja też miała kilkumiesięczny epizod zawodowy jako sprzątaczka.
– Przychodziłam do domu kompletnie zdewastowana pracą, która nie przynosiła mi żadnej satysfakcji. Zabijało mnie to, nienawidziłam tego i wiedziałam, że ten etap nie może trwać długo. Zdyscyplinowałam się więc, ze skromnej pensji oszczędzałam, ile się da, by zacząć robić coś, w czym będę spełniać. Nie żyłam wystawnie, ale miałam swój cel – wyjaśnia.
Po kilku miesiącach pracy postanowili przenieść się do Oslo. Jak twierdzą, Lillehamer to piękne miejsce, ale nie na biznes, a ten powoli kiełkował w ich głowach. Stolica otwierała przed nimi nowe możliwości. Narzeczony Alicji chciał pracować jako trener piłki noznej, ona zaś znowu zajmować się dziedziną, którą uwielbiała. Niestety rynek okazał się zbyt ciasny i hermetyczny, by Alicja mogła zdobyć posadę podobną do tej w Polsce. W norweskiej telewizji bardzo mało tworzy się bowiem własnych produkcji.
– Żeby w ogóle dostać się do NRK trzeba by mieć pewnie doświadczenie rodem z Vogue - śmieje się. - Zauważyłam jednak, że istnieje ogromny popyt na przedłużanie rzęs. Miałam już kurs zrobiony w Polsce, więc postanowiłam na dobre wrócić do tematu i zacząć ćwiczyć. Wiele czasu poświęcałam też na czytanie i przyglądanie się w sieci prac najlepszych stylistek świata. Widziałam wówczas, że moje rzęsy wyglądają inaczej, gorzej – przyznaje.
Nie dawało jej to spokoju, chciała choć odrobinę zbliżyć się do poziomu najlepszych fachowców. Następny kurs zrobiła już w Norwegii i... również okazał się niewypałem. Ale, że do trzech razy sztuka, kolejny sprawił, że efekty naprawdę zaczęły ją satysfakcjonować.
– Przeróżne są kleje, rzęsy, sposoby ich dopasowywania – temat wbrew pozorom jest bardzo skomplikowany. Ciągle trzeba się doszkalać. W Oslo dziś jest zaledwie kilka osób, które naprawdę to potrafi – przekonuje Alicja.
– Przychodziłam do domu kompletnie zdewastowana pracą, która nie przynosiła mi żadnej satysfakcji. Zabijało mnie to, nienawidziłam tego i wiedziałam, że ten etap nie może trwać długo. Zdyscyplinowałam się więc, ze skromnej pensji oszczędzałam, ile się da, by zacząć robić coś, w czym będę spełniać. Nie żyłam wystawnie, ale miałam swój cel – wyjaśnia.
Po kilku miesiącach pracy postanowili przenieść się do Oslo. Jak twierdzą, Lillehamer to piękne miejsce, ale nie na biznes, a ten powoli kiełkował w ich głowach. Stolica otwierała przed nimi nowe możliwości. Narzeczony Alicji chciał pracować jako trener piłki noznej, ona zaś znowu zajmować się dziedziną, którą uwielbiała. Niestety rynek okazał się zbyt ciasny i hermetyczny, by Alicja mogła zdobyć posadę podobną do tej w Polsce. W norweskiej telewizji bardzo mało tworzy się bowiem własnych produkcji.
– Żeby w ogóle dostać się do NRK trzeba by mieć pewnie doświadczenie rodem z Vogue - śmieje się. - Zauważyłam jednak, że istnieje ogromny popyt na przedłużanie rzęs. Miałam już kurs zrobiony w Polsce, więc postanowiłam na dobre wrócić do tematu i zacząć ćwiczyć. Wiele czasu poświęcałam też na czytanie i przyglądanie się w sieci prac najlepszych stylistek świata. Widziałam wówczas, że moje rzęsy wyglądają inaczej, gorzej – przyznaje.
Nie dawało jej to spokoju, chciała choć odrobinę zbliżyć się do poziomu najlepszych fachowców. Następny kurs zrobiła już w Norwegii i... również okazał się niewypałem. Ale, że do trzech razy sztuka, kolejny sprawił, że efekty naprawdę zaczęły ją satysfakcjonować.
– Przeróżne są kleje, rzęsy, sposoby ich dopasowywania – temat wbrew pozorom jest bardzo skomplikowany. Ciągle trzeba się doszkalać. W Oslo dziś jest zaledwie kilka osób, które naprawdę to potrafi – przekonuje Alicja.

Mistrzyni
To było dwa lata temu. Dziś Alicja Sobolewska jest wicemistrzynią Norwegii w przedłużaniu rzęs (efekty jej prac można zobaczyć tutaj). Zajęcie drugiego miejsca to duży sukces i wyróżnienie, zwłaszcza że konkurencja była duża. W zawodach udział wzięło bowiem 50 doświadczonych stylistek, które walczyły o prestiżowy tytuł. Po wykonaniu aplikacji, każda z modelek została przebadana przez sześć sędzin, których rolę pełnią kobiety mające na koncie wielkie sukcesy w ,,rzęsowym" biznesie. Weryfikacja kompetencji jest więc bardzo dokładna.
– Udział w mistrzostwach wzięłam głównie dla samej siebie, by potwierdzić swoje umiejętności. Tytuł utwierdził mnie w tym, że robię to dobrze, a moje klientki otrzymują najwyższej klasy usługę – przynaje Polka i z uśmiechem dodaje: – Poświęciłam się rzęsom w stu procentach, ciągle doskonaląc technikę. Dwa lata i wiele treningów doprowadziły mnie do miejsca w którym jestem dziś. Ostatnio zdobyłam również vicemistrzostwo Włoch w swojej klasie oraz nagrodę sędziego za najpiękniejszą aplikację rzęs.
Wygrane w konkursach utwierdziły ją w przekonaniu, że warto próbować nowych rzeczy. Zawsze są wymówki: brak pieniędzy, czasu, konieczność opieki nad dziećmi czy domem. Ale jeśli się naprawdę się czegoś pragnie, to chcieć znaczy móc – zaznacza Alicja, która równocześnie z nauką aplikacji rzęs, uczyła się norweskiego. Powoli opanowuje język: najważniejsze dla niej, że umie opowiedzieć klientkom, co robi i jaki będzie tego efekt.
– To ważne, aby nie zamykać się na język kraju, w którym się mieszka. Mimo że robię sporo błędów i o wiele lepiej mówię w języku angielskim, zwyczajnie lubię rozmawiać z klientkami po norwesku – podkreśla.
W Polsce szał na rzęsy trwa od lat, w Norwegii dopiero się zaczął. Choć okres jest dobry, a Alicja ma już grono stałych i zadowolonych klientek, zauważa rynkowe trudności – charakterystyczne dla rynku norweskiego.
– Norwegowie mówią, że wszyscy są równi, ale niestety dyskryminacja w branży kosmetycznej, jak i wielu innych, istnieje – przyznaje. – Jeśli ktoś ma wybierać pomiędzy stylistką-Polką a stylistką-Norweżką, to nawet jeśli ma dopłacić za tę samą jakość, pójdzie do tej drugiej. Norweg zawsze wybierze Norwega. Ewentualnie Amerykanina, bo tę nację też lubią, ale Polaka rzadko. Szkoda.
– Udział w mistrzostwach wzięłam głównie dla samej siebie, by potwierdzić swoje umiejętności. Tytuł utwierdził mnie w tym, że robię to dobrze, a moje klientki otrzymują najwyższej klasy usługę – przynaje Polka i z uśmiechem dodaje: – Poświęciłam się rzęsom w stu procentach, ciągle doskonaląc technikę. Dwa lata i wiele treningów doprowadziły mnie do miejsca w którym jestem dziś. Ostatnio zdobyłam również vicemistrzostwo Włoch w swojej klasie oraz nagrodę sędziego za najpiękniejszą aplikację rzęs.
Wygrane w konkursach utwierdziły ją w przekonaniu, że warto próbować nowych rzeczy. Zawsze są wymówki: brak pieniędzy, czasu, konieczność opieki nad dziećmi czy domem. Ale jeśli się naprawdę się czegoś pragnie, to chcieć znaczy móc – zaznacza Alicja, która równocześnie z nauką aplikacji rzęs, uczyła się norweskiego. Powoli opanowuje język: najważniejsze dla niej, że umie opowiedzieć klientkom, co robi i jaki będzie tego efekt.
– To ważne, aby nie zamykać się na język kraju, w którym się mieszka. Mimo że robię sporo błędów i o wiele lepiej mówię w języku angielskim, zwyczajnie lubię rozmawiać z klientkami po norwesku – podkreśla.
W Polsce szał na rzęsy trwa od lat, w Norwegii dopiero się zaczął. Choć okres jest dobry, a Alicja ma już grono stałych i zadowolonych klientek, zauważa rynkowe trudności – charakterystyczne dla rynku norweskiego.
– Norwegowie mówią, że wszyscy są równi, ale niestety dyskryminacja w branży kosmetycznej, jak i wielu innych, istnieje – przyznaje. – Jeśli ktoś ma wybierać pomiędzy stylistką-Polką a stylistką-Norweżką, to nawet jeśli ma dopłacić za tę samą jakość, pójdzie do tej drugiej. Norweg zawsze wybierze Norwega. Ewentualnie Amerykanina, bo tę nację też lubią, ale Polaka rzadko. Szkoda.
Masz ciekawą pasję? Organizujesz coś wartego uwagi? Z powodzeniem prowadzisz swój biznes w Norwegii i chcesz o tym opowiedzieć? Napisz do nas na redakcja@mojanorwegia.pl!
To może Cię zainteresować
1
21-12-2017 09:58
5
0
Zgłoś
20-12-2017 20:59
5
0
Zgłoś
20-12-2017 19:41
4
0
Zgłoś
20-12-2017 14:55
5
0
Zgłoś
20-12-2017 09:35
15
0
Zgłoś