,,Jesteśmy pokoleniem straconym. Dopiero nasze dzieci odnajdą się w Norwegii" [ROZMOWA]

Pierwsze pokolenie emigrantów, którzy zdecydują się zostać na emigracji, to jednak zawsze pokolenie w jakimś sensie stracone, które na stałe pozostanie rozdarte między dwoma światami. archiwum prywatne
Anna: Pierwsze pokolenie emigrantów, którzy zdecydują się zostać na emigracji, to jednak zawsze pokolenie w jakimś sensie stracone, które na stałe pozostanie rozdarte między dwoma światami. Dopiero ich dzieci, wychowywane, a często też urodzone w kraju emigracji mają szanse na pełne zakorzenienie. Trochę to smutne, ala taka już jest nasza emigracyjna rzeczywistość. Wyruszamy w świat w poszukiwaniu lepszego życia dla swoich pociech. I tak się najczęściej staje, bo to dopiero one będą miały szansę na lepszy i spójny świat dzięki naszemu poświęceniu.
Ich nie dotknie – przynajmniej w jakimś stopniu – ,,efekt wykorzenienia"?
Wszystko zależy od tego, jak rozegrają to rodzice, ale dzieci, które rodzą się w Norwegii, często czują się już całkowicie związane z tym krajem. Gorzej jeśli rodzice wciąż mówią tylko po polsku i w ogóle po norwesku. To może rodzić poczucie izolacji i wstydu u dzieci. Po swoim przypadku wiem, jak bardzo nawet maluchy są na to czułe.
Na samym początku, gdy niemal w ogóle nie mówiłam po norwesku, moja córka, zapraszana na przyjęcia urodzinowe do kolegów, zawsze chciała, by zaprowadzał ją tata. Nie chciała, bym językowo wygłupiła się przy norweskich rodzinach. Brutalne, ale dla dziecka niezwykle ważne.
Nie ukrywajmy – na liście różnic polsko-norweskich ta w wychowywaniu dzieci przewija się często. Jakie dostrzegasz Ty jako matka i socjolog?
Dzieci norweskie dostają zdecydowanie więcej swobody. Rodzice chcą, aby ich pociechy uczyły się na własnych błędach, doświadczały życia i wyciągały naturalne konsekwencje.
Kiedy polska mama idzie na spacer, chucha i dmucha na dziecko, żeby się nie przewróciło, czy nie zdarło kolana. Norweska mama przeciwnie. Niech się przewróci, ona chce, żeby dostało swego rodzaju nauczkę i wyciągnęło wnioski na przyszłość. Dziecko chce wejść do wody, choć na dworze jest kilkanaście stopni? Proszę bardzo, niech wejdzie i zobaczy, że to nic przyjemnego. Reakcja polskiej mamy? ,,Nie, bo się przeziębisz!". Norwegowie dają dziecku dużo swobody, ale kiedy określają granice, robią to bardzo konkretnie i jasno.

Polska szkoła wychowuje do współzawodnictwa, norweska do współpracy. Ta druga daje o wiele więcej swobody, uczy wyciągania logicznych wniosków. Mało jest nauki na pamięć, stawia się na skuteczne wyszukiwanie informacji. W Norwegii nie ma ocen, bo one dają sygnał ,,halo, cały czas was porównujemy". Wszyscy są równi, panuje zasada, że organizując urodziny, trzeba zaprosić albo wszystkie dzieci z klasy, albo wszystkie dziewczynki, albo wszystkich chłopców. To żadna fanaberia, wszystko zawarte jest w statucie szkoły. Nie wszyscy muszą się lubić i za sobą przepadać, ale trzeba umieć się tolerować i dogadać. To trafna metafora dorosłego życia, która zostaje przemycona do dziecięcego umysłu już w wieku kilku lat.
Zresztą różnice widać nawet w przedszkolu. Na dzieci się nie krzyczy, a ciągle do nich uśmiecha. Od samego początku otrzymują pozytywny zastrzyk energii od wychowawcy, który mile wita każdego malucha. W Polsce to raczej dzieci machają i witają nowo przybyłą osobę, a personel każe szybko myć ręce, czy przebierać buty.
Brzmi utopijnie. Ale w parze z tym norweskim uśmiechem idą też określone zasady, których dzieci uczą się od najmłodszego.
Tak, bo Norwegowie są bardzo bezpośredni, gdy czegoś oczekują lub asertywni, gdy czegoś nie chcą. Wyraźnie komunikują swoje potrzeby i obawy. Pierwszego dnia w przedszkolu pani oprowadza i bardzo dokładnie opowiada, co można, a czego nie wolno. Któregoś razu dwie polskie mamy żaliły się, że przedszkolanka bardzo się ich czepia. Ja z perspektywy osoby mieszkającej już jakiś czas w Norwegii wiedziałam, że ona wcale się nie czepiała – chciała po prostu przekazać informację, jak trzeba się tu zachowywać. By zasady były jasne dla obu stron.
Co jeszcze może zaskoczyć Polaka nowo przybyłego do Norwegii?
Opieszałość w załatwianiu spraw wszelakich. Norwegowie potrzebują motywacji, pośpieszenia ich, dopytania. Niektórzy nazywają ich Hiszpanami północy. I faktycznie, nie spieszy im się w praktycznie wszystkim, co robią. My jesteśmy rozbudzeni tempem polskich dużych miast, wszystko chcemy mieć na już. W Norwegii wszystko ma swój czas. To może rodzić konflikt.
Poza tym oczywiście pogoda. Choć krajobrazy są jedyne w swoim rodzaju, przez sporą część roku wieje, leje i jest ciemno. W grudniu słońce wstaje o 9.30! Potrafi być depresyjnie. Ale Skandynawowie znaleźli na to sposób.
Słynne hygge?
Tak, to podejście dorobiło się nawet własnej nazwy – ,,hygge" lub ,,kose". Hyggelig po norwesku znaczy miły, a koselig – przytulny. I faktycznie, Norwegowie nieco oszukują rzeczywistość. Przykładają niesamowitą wagę do tego, aby ich domy były dobrze oświetlone, w tym światłem świec i ognia z kominka. Muszą być też urządzone przytulnie, ciepło, dobrze zaopatrzone w mięciutkie poduchy i koce wszelkiej maści. A poza tym obowiązkowo trzeba sobie wygospodarować czas na taki wieczorny relaks, przy lampce wina lub herbacie, przy świecach, nastrojowej muzyce, dobrej książce. Bo dla nich to ważne, aby swoje trudne naturalne warunki umilać małymi przyjemnościami.
Tobie z łatwością przyszło naśladować ten tryb życia?
Mnie, praktycznej i wydajnej polskiej pani domu, zajęło naprawdę sporo czasu, aby zrozumieć, że jest wartość dodana w uczynieniu swojej przestrzeni bardziej ciepłą i przytulną. Nawet kosztem rezygnacji z praktyczności! Aby znaleźć czas na moje ,,kose” nauczyłam się, że czasami dom może stać nieodkurzany przez ponad tydzień i naprawdę dramatu nie będzie. Choć przyznam, że nie przyszło to ani łatwo, ani od razu.
Czego jeszcze możemy nauczyć się od Norwegów?
Tutaj bardzo powszechny jest wolontariat. Często np. po zimie spotyka się społeczność danej ulicy czy dzielnicy i sprząta pozostałości. To pokazuje ducha społecznego Norwegii, który nawołuje, by pracować dla dobra wspólnego. W Polsce i Polakom niestety bardzo go brakuje. Gdy obok mojego polskiego domu w niewielkiej rzeczce zalegały śmieci, wzięłam worek i zaczęłam je zbierać. Pamiętam, że sąsiadka stanęła wówczas w oknie i przyglądała mi się dłuższą chwilę. W końcu usłyszałam, że chyba zgłupiałam. Szkoda, bo Norwegowie działanie dla dobra współnego wypijają z mlekiem matki.
Bardzo często trzymają się rytuałów i tradycji, bo wtedy czują się bezpiecznie. Celebrują kulturę, są bardzo słowni, gdy na coś się umówią, nie ma opcji, by tego nie zrobili. Polacy są bardziej swobodni i spontaniczni, improwizują. Norwegowie nie czują się pewnie, gdy dzieje się coś nieoczekiwanego. Nieplanowane wizyty? To się nie zdarza! Sąsiad w życiu nie przyjdzie niezapowiedziany, co z kolei w Polsce bywa normą.
Bo generalnie my, Polacy, jesteśmy dobrymi, pomocnymi ludźmi, lubimy zawierać nowe przyjaźnie, odwiedzać siebie nawzajem, także bez formalnego zaproszenia. Lubimy tak spontanicznie się zejść i po prostu pobyć ze sobą. Niedawno usłyszałam, że im bardziej na wschód Europy, tym ludzie cieplejsi. Tam przyjdą z niezapowiedzianą wizytą, zapukają do drzwi – albo i nie – rozsiądą się na sofie i powiedzą: ,,tak, przyszedłem posiedzieć”. Po prostu. U Skandynawów działa to nieco inaczej.
Sama jesteś w związku z Norwegiem. Jak udało ci się przełamać te bariery?
Poznaliśmy się, gdy mój mąż przebywał na kontrakcie w Warszawie. Początki nie były łatwe, bo Norwegowie zawierają znajomości zupełnie inaczej niż reszta świata. Erik był bardzo niedostępny, miałam wrażenie, że kompletnie nie mogę do niego dotrzeć. Trudne było wejście w relacje, choćby przyjacielskie. Wszystko dlatego, że Norwegowie jak szaleni chronią swoją prywatność, a z przyjaciółmi znają się od przedszkola. Relacja rozwijała się bardzo powoli, a mąż przez długi czas był oszczędny w okazywaniu uczuć. Kiedy jednak już się narodziły, okazały się być bardzo głębokie.
Jedno jest pewne: najbardziej cenię w nim jego spokój i fakt, że potrafi zachować go nawet w kryzysowej sytuacji. Niemniej do dziś to ja częściej przejmuję inicjatywę, zachęcam do wyjazdów czy aktywności. Sama nie jestem pewna, czy związane jest to z usposobieniem męża, czy norweskimi genami.
To może Cię zainteresować
04-03-2018 22:12
2
0
Zgłoś
03-03-2018 23:50
6
0
Zgłoś
03-03-2018 22:21
14
0
Zgłoś
03-03-2018 22:20
9
0
Zgłoś
28-02-2018 22:57
13
0
Zgłoś
28-02-2018 21:51
0
-4
Zgłoś
28-02-2018 21:25
0
-1
Zgłoś
28-02-2018 14:24
2
0
Zgłoś
28-02-2018 13:26
0
-65
Zgłoś
28-02-2018 13:09
0
-79
Zgłoś