„Te umowy są w Norwegii nielegalne”: Polacy strajkują w norweskim zakładzie

Protestujący zapowiadają, że strajk Polaków potrwa aż do osiągnięcia porozumienia z pracodawcą. Mariusz Czwórnóg
A więc strajk
Agencją, która zatrudnia zagranicznych pracowników w norweskim zakładzie, jest spółka Norse Production – w Norwegii działająca oficjalnie jako „spółka zagraniczna”. Strajkujący dziś Polacy podkreślają jednak, że funkcjonująca w Norwegii agencja nie działa wcale jak „na norweską firmę przystało”. Świadczą o tym podpisane przez Polaków umowy, którym do standardów norweskich raczej daleko.
– Dotychczasowe umowy są tu po prostu nielegalne – wyjaśnia Czwórnóg. – Najpierw pracowaliśmy w systemie 8/4. Po interwencji norweskiej inspekcji pracy Arbeidstilsynet, pojawił się problem. Powinniśmy być zatrudnieni albo na pełen etat, albo na jakichś innych warunkach – dla nas, w dużej mierze osób mieszkających tu na stałe, najlepsze byłoby to pierwsze rozwiązanie. Ale żeby rozwiązać ten niewygodny problem, firma przygotowała nowe warunki, w których system rotacyjny wynosi 5 tygodni pracy i 3 tygodnie wolnego. Kazano nam je podpisać, mówiąc, że tak nakazał Arbeidstilsynet – co jest oczywiście nieprawdą – tłumaczy Polak. Mężczyzna podkreśla, że taki układ jest nieopłacalny dla pracownika, a dokumenty przygotowane przez pośredników z Norse Production nie gwarantują przy tym wszystkim nawet minimalnej liczby godzin obowiązującej na pełnym etacie pracowniczym. – Poinformowano nas, że możemy przyjść do pracy, pracować np. 3 godz. dziennie, a firma nie zapłaci nam wtedy za pełne 8 godz. To bardzo niepewny układ – podkreśla Polak.
Czwórnóg dodaje, że pracownicy od dawna próbują negocjować swoje warunki zatrudnienia, podpierając się oficjalnymi wytycznymi zawartymi w norweskim prawie. Mimo to, Norse Production wciąż naciska i traktuje ich jako „dojeżdżających sezonowców”. W obawie przed utratą pracy i dalszymi zmianami w umowach, część zatrudnionych zapisała się do związków zawodowych – to właśnie ci pracownicy najbardziej zabiegają o zmiany w umowach i stałe warunki pracy. Choć dalszych rozmów z agencją podjęli się za nich już przedstawiciele związków i mediatorzy, Polacy wciąż nie są w stanie dojść do porozumienia z pośrednikiem. Dziś nie mają już złudzeń: strajkują.

Niewygodna kontrola
Pracownicy wiedzą, co podpisują.
„Niepewna przyszłość” czy wygoda?
Polacy nie uznają tego argumentu, przypominając, że umowy podsunięto im, powołując się na wymyślone przepisy prawne, a sam konflikt ma swoje korzenie jeszcze w 2013 roku. Wtedy to w polskich i norweskich mediach zawrzało: na jaw wyszło, że w tym samym zakładzie na Sotrze wynagrodzenie dla zatrudnionych Polaków wynosiło 90 koron za godzinę pracy, podczas gdy Norwegowie zarabiali tam około 170 koron. Ze względu na ustalone w 2012 roku dyrektywy unijne, pracodawca miał jednak podwyższyć pensje bez rozróżniania na narodowości pracowników. W rzeczywistości zwlekał z tą decyzją aż… 3 lata. Już wtedy zauważał: „Nowe dyrektywy nie są zrównoważonymi rozwiązaniami w zakresie zagranicznych pracowników tymczasowych, których mamy, więc musieliśmy znaleźć inny pomysł”. „Inny pomysł” był jednak przez wielu uważany za wątpliwy: wszyscy zatrudnieni zostali przeniesieni pod skrzydła oficjalnego (tym razem teoretycznie polskiego) pośrednika pomiędzy nimi a norweskim zakładem Sekkingstad. Z uwagi na brak pensji minimalnej w Norwegii, nowopowstała spółka Norse Production jako pracodawca mogła w ten sposób obejść prawo. – Przez te 36 miesięcy polscy pracownicy pracowali tak samo, a wciąż mieli mniej niż Norwegowie. I to o połowę – przypomina protestujący dziś Czwórnóg. Polak przyznaje, że „już wtedy pojawiły się naciski z góry”, by uciszyć niezadowolonych, a większość zatrudnionych poszukiwała pomocy u związkowców.

Układ zbiorowy oznacza bankructwo?
Przedstawiciel Norse Production wyjaśnia też postawę firmy względem żądań związkowców. – Spółka nie sprzeciwia się podpisywaniu umów zbiorowych: ci, którzy chcą, mogą podpisać taką umowę. Kwestią problematyczną jest dla nas jedynie brak jakichkolwiek gwarancji ze strony związkowców: nie mamy pewności, że będziemy mogli kontynuować pracę w dotychczasowym systemie 5/3, a tylko taki układ jest dla naszej firmy opłacalny – wyjaśnia Norweg.
Fakt, że niektórzy ze związkowców to ludzie, którzy mieszkają na stałe w Norwegii – i rzeczywiście, dla nich zmiany byłyby korzystne. Ale oprócz nich jest kilkudziesięciu innych zatrudnionych, którzy wraz ze zmianą warunków utraciliby pracę.

Do tej pory było dobrze
Firma podkreśla, że postulaty związkowców „nie opłaciłyby się” ani im, ani większości pracowników. – W Norwegii jest wielu ludzi, którzy potrzebują pracy i mieszkają tu na stałe. W obecnym systemie rotacyjnym zatrudniamy Polaków, umożliwiamy im wygodne, elastyczne godziny. Możemy zatrudniać na norweskich warunkach, ale tylko tych, którzy tu mieszkają – na liczbę godzin wymaganą na pełnym etacie. Ludzi, którzy mieszkają na stałe w Norwegii, są dyspozycyjni i potrzebują pracy w tym kraju nie brakuje: imigrantów z Afryki, uchodźców. Zdecydowaliśmy się na takie, a nie inne warunki i układ z Polakami. Do tej pory – moim zdaniem – funkcjonowało to dobrze – tłumaczy Lerberg.
Jak, w opinii Norwega, zakończy się strajk? – Tego nie wiem. Istnieje wiele scenariuszy: od bankructwa firmy, aż po straty po stronie polskich pracowników. Ale mam nadzieję, że dojdziemy do porozumienia – mówi. Na pytanie, czy na pełen etat zatrudniłby wyłącznie związkowców, odpowiada: „oczywiście, nie widzę przeszkód”. O tę samą sprawę pytamy protestującego Mariusza Czwórnoga. – Nam w tej sprawie odpowiadano zupełnie inaczej, a każdą z rozmów mamy nagraną – mówi Polak.
To może Cię zainteresować
14-04-2018 14:23
0
0
Zgłoś
10-09-2017 19:25
0
0
Zgłoś
10-09-2017 17:59
10
0
Zgłoś
10-09-2017 17:52
6
0
Zgłoś
10-09-2017 12:56
0
-3
Zgłoś
10-09-2017 07:35
0
-3
Zgłoś
09-09-2017 23:46
2
0
Zgłoś
09-09-2017 22:51
5
0
Zgłoś
09-09-2017 19:01
5
0
Zgłoś