Kultura
Nie taka dzika, jak ją malują. Recenzja książki „Dzikie historie: Norwegia”
1

Oprócz „klasyków” typu widok na Geirangerfjorden czy smak brunostu mamy w książce też bardziej niszowe wątki. stock.adobe.com/licencja standardowa
Gdy pojawia się pytanie „Co by tu poczytać?”, czasem odzywa się w nas przysłowie „bliższa ciału koszula” i sięgamy po coś, co nas bezpośrednio dotyczy. Na przykład po coś o Norwegii. Czy warto, by owym „czymś” była książka Dzikie historie: Norwegia Przemysława Saracena? Sprawdźmy!
„Spotkanie było połączone z czymś na wzór szkolenia. Było tak istotne, że nic nie pamiętam”; oglądanie mieszkań określone mianem „Bitwy pod Visningiem”; „rzut dorszem” jako miara odległości… Siłą tej książki jest jej żartobliwy ton. Większość żartów to przykłady żywego, a czasem i refleksyjnego poczucia humoru (nie licząc paru niesmacznych wstawek o zabarwieniu seksistowskim lub rasistowskim).
Wgryźć się w Norwegię
Kolejną cechą tej książki – w przystępny sposób ukazującej Norwegię jako całkiem znośne miejsce do życia – jest jej różnorodność. Poczytamy tu i o smalahove oraz innych typowo norweskich specjałach, i o Preikestolen i kilku innych ikonicznych atrakcjach turystycznych, i o Norwegach z niedalekiej przeszłości, takich jak twórcy pizzy Grandiosa czy batonika Kvikk Lunsj, i o postaciach skrytych w mrokach historii, jak Sygryda Storråda. Widać, że autor nie tylko w Norwegii żył i pracował, lecz również się ją szczerze zainteresował (w dodatku urodził się 17 maja, w norweskie święto konstytucji – czy to nie znak?! Czy Norwegia nie była po prostu jego przeznaczeniem?!).
Oprócz „klasyków” typu widok na Geirangerfjorden czy smak brunostu mamy tu też bardziej niszowe wątki, takie jak gwałty na saamskich dzieciach w Tysfjord, umiarkowany sukces auta elektrycznego Buddy czy wynalezienie przez naukowców z Trondheim standardu GSM. Już to zestawienie pokazuje rozpiętość tematyczną Dzikich historii… Lektura nie sprawia trudności mimo jej momentami chaotycznej kompozycji, niemniej być może autor nie powinien był poprzestać na konstatacji, iż dygresje to jego znak rozpoznawczy, lecz raczej dogłębniej przemyśleć konstrukcję snutej opowieści.
Humaniści po przejściach
Zasadniczo mamy tu do czynienia z dwiema sferami tematycznymi – jedną określmy spojrzeniem turysty, drugą – spojrzeniem imigranta. Autor przeplata treści rodem jak z wakacyjnego przewodnika ze wspomnieniami z pracy fizycznej, której musiał się podjąć mimo wykształcenia humanistycznego i pewnych sukcesów w tej dziedzinie. Ta bardziej osobista, biograficzna część opowieści wydaje się ciekawsza, choć trzeba przyznać, że nie wytrzymuje porównania z wydanymi kilka lat temu wspomnieniami Piotra Mikołajczaka (Norway. Półdzienniki z emigracji), człowieka o podobnej historii życiowej, czyli również humanisty rzuconego na obczyznę przez trudną polską rzeczywistość.
Niestety ani w warstwie opowieści o kulturze i krajobrazie Norwegii, ani wtedy, gdy czytamy o perypetiach zbrojarza i jego kolegów zatrudnionych na budowach, z mozołem i zmiennym skutkiem budujących jednocześnie swoje życie (raz przeszkodzi im w tym flaszka, raz zamieciony pod dywan wypadek przy pracy…), nie wypatrzymy obiecywanej „dzikości”, ekscytującej akcji. W Dzikich historiach emocjonująco opowiedzianych dzikich historii – pomimo że potencjał był – próżno szukać.
Pułapki rynku książki
Z książki można wyłuskać ciekawe informacje skłaniające do dalszych poszukiwań, ale warto przy tym trzymać się zasady ograniczonego zaufania – jak to bywa w self-publishingu, nie zadbano dostatecznie o redakcję i korektę, co kończy się szeregiem niedociągnięć – od błędów językowych (choćby rok „dwutysięczny piąty” zamiast „dwa tysiące piąty”), powtórzeń, na których cierpi styl, przez niepotrzebne powtórzenia treści, nadmiar banalnych generalizacji po (nieliczne, ale jednak) błędy rzeczowe – ot, Harald V robi się „Haraldem Czwartym”, a Harald I Hårfagre występuje raz jako Pięknowłosy, a raz jako Jasnowłosy, co może zmylić czytelników (podobnie zresztą jak nieprawdziwe lub nieścisłe komentarze na temat języka norweskiego).
Dzikie historie: Norwegia to, pomimo wszystkich usterek, lektura momentami zabawna, momentami wzbogacająca wiedzę. Nawet przyjemna, acz… niekonieczna.
Polecam – na pół gwizdka.
Reklama
To może Cię zainteresować
5
01-04-2025 16:57
0
-1
Zgłoś