Za ludzi o najmocniejszych głowach uchodzili członkowie korpusu oficerskiego. Z alkoholowej fantazji słynął zwłaszcza adiutant Piłsudskiego, pułkownik Bolesław Wieniawa-Długoszowski, o którym opowiadano, że będąc na dużym rauszu wjechał konno do ekskluzywnej restauracji Adria w Warszawie. "Mocna głowa" uchodziła za ważniejszą z żołnierskich cnót. Od picia, podobnie jak od walki z nieprzyjacielem, nie wolno się było uchylać. "Alkoholowe męstwo" należało okazywać zwłaszcza wobec kolegów z innych rodzajów broni. Sportretowany we wspomnieniach pułkownika Łowczarskiego pewien rotmistrz ułanów uważał umiejętność picia za nieodłączny składnik wojskowego wyszkolenia. "Słabe głowy! Panie! Co za młodzież - narzekał na podkomendnych. - Co z tego wyrośnie? Chodzić to nie umie, chwieje się, a potem leżą jak barany. I to mają być żołnierze?".
Tolerancja, wręcz pobłażanie wobec pijaństwa w armii skutkowało sporą liczbą alkoholików na różnych stanowiskach w służbie czynnej. Z czasem dowództwo zaczęło promować wśród oficerów modę na abstynencję, zwłaszcza że birbanckie wyczyny często kończyły się nie tylko kacem: żołnierze wszczynali burdy na ulicach, dochodziło do krwawych pojedynków, wypadków (w pułkach lotniczych), zdarzały się nawet zgony z powodu przepicia.