ale dzieci,ich zycie los,przyszlosc i wychowanie to jeden z niewielu watkow na tej stronie o ktorych warto pisac.
a temat jest wiele starszy niz sprawa p.rybki
i postepuje sie tak nie tylko w norwegii
Głównym wrogiem Sił Nieubłaganego Postępu jest Rodzina. Podkreślali to zwłaszcza bolszewicy – a potem już poszło. ONI zawsze chcą zabrać dzieci rodzicom – bo rodziny wychowują dzieci w innych wartościach, niż ONI pragną ludziom zaszczepić. Rodzice to też autorytet większy, niż Wielki Brat – dlatego podstępnie lub jawnie podkopuje się pozycję rodziców, ostrzega dzieci przed „toksycznymi rodzicami” ostrzega przez „niebezpiecznym dotykiem” – a w ogóle stara się zabrać dzieci z domów przez system żłobków, przedszkoli i jak najwcześniejszego pójścia do szkoły, gdzie można dzieci uczyć wartości „europejskich”, wśród których „równość płci” i „tolerancja dla homoseksualizmu” zajmują miejsca szczególne (ONI mają hopla na punkcie płci!) .
Jak wiadomo obecnie ONI szykują decydujący zamach na rodzinę; proszę zajrzeć tu:
www.rzecznikrodzicow.pl/20100225
_sprzeciw.php
i podpisać się – a także rozpropagować ten adres na wszelkich możliwych forach. Może jakimś cudem uda się nie dopuścić, by Związek Socjalistycznych Republik Europejskich zbolszewizował się ostatecznie.
...........................
Niemieckie sądy i urzędy stosują swoisty apartheid wobec polskich rodziców urodzonych w Niemczech dzieci
Moryś – tak woła do swego syna Beata Pokrzeptowicz. Właściwie ten dziewięcioletni chłopiec urodzony w RFN ma na imię Moritz. Matce wolno było się zwracać do niego wyłącznie po niemiecku. Gdy w ogóle zakazano jej spotkań z dzieckiem, zrozpaczona Polka porwała syna do Francji. Wie, że może za to trafić do więzienia. Ale, jak mówi, to ostatnia możliwość, by znów mogła cieszyć się jego widokiem i mówić: „mój Moryś Pokrzeptowicz jest jedną z setek rodziców z różnych stron świata, którzy podjęli desperacką walkę z bezprawiem w niemieckim państwie prawa. Dlaczego niemiecki Urząd do spraw Młodzieży (Jugendamt) odebrał jej dziecko? Beata Pokrzeptowicz-Meyer nie jest kryminalistką, narkomanką, alkoholiczką ani prostytutką. Jest germanistką. Kiedyś Niemcy ją fascynowały. Tu znalazła narzeczonego i wyszła za mąż. Pracowała na Uniwersytecie w Bielefeld. Gdy jej małżeństwo się rozpadło, otrzymała prawo do opieki nad Moritzem. Syn był z nią pięć lat. Jak stwierdzili nawet niemieccy kuratorzy, wychowywała go bez zarzutu. Nic jednak w RFN już jej nie trzymało. Gdy dostała propozycję pracy na uniwersytecie w Gdańsku, zwróciła się do sądu o zezwolenie na wyjazd. O jej planach wiedział także były mąż, z którym uzgodniła terminy spotkań z Moritzem. Ale po przyjeździe Pokrzeptowicz do Polski złożył on skargę w sprawie „uprowadzenia syna". Na tej podstawie odebrano jej dziecko. Mogła je widzieć tylko pod kontrolą dwóch urzędniczek. Kiedy po jednym ze spotkań złożyła doniesienie do prokuratury, że syn został pobity w domu ojca (co potwierdziły badania lekarskie), zakazano jej kolejnych odwiedzin dziecka. Zdecydowała się na desperacki krok. Dziś jest ścigana niemieckim listem gończym.
--------------------------------------------------------------------------------
Dobro dziecka po niemiecku
Policja w RFN działa sprawnie. Odwiedza m.in. polskich dziennikarzy w Berlinie, którzy mieli jakikolwiek kontakt z Pokrzeptowicz. Matka Moritza jest jedną z wielu Polek i Polaków, których prawa rozbijają się o mury Jugendamtów i niemieckich sądów. Ich problem opisywaliśmy już w 2004 r. („Polnisch verboten!", „Wprost" nr 33). Po naszej interwencji Christoph Krupp z Jugendamtu w Hamburgu-Bergedorfie przeprosił za niestosowne postępowanie urzędników, a jeden z poszkodowanych ojców, Wojciech Pomorski, uzyskał prawo do spotkań z córkami oraz rozmawiania z nimi po polsku. Na krótko, bo niemiecka matka wywiozła je do Austrii i stracił z nimi kontakt. Niemiecki aparat ścigania wykazał dziwną niemoc w ustaleniu jej adresu. Gdy Pomorski spotkał po latach Iwonę-Polonię i Justynę-Marię, po polsku nie mogl sie juz z nimi porozumiec.
a temat jest wiele starszy niz sprawa p.rybki
i postepuje sie tak nie tylko w norwegii
Głównym wrogiem Sił Nieubłaganego Postępu jest Rodzina. Podkreślali to zwłaszcza bolszewicy – a potem już poszło. ONI zawsze chcą zabrać dzieci rodzicom – bo rodziny wychowują dzieci w innych wartościach, niż ONI pragną ludziom zaszczepić. Rodzice to też autorytet większy, niż Wielki Brat – dlatego podstępnie lub jawnie podkopuje się pozycję rodziców, ostrzega dzieci przed „toksycznymi rodzicami” ostrzega przez „niebezpiecznym dotykiem” – a w ogóle stara się zabrać dzieci z domów przez system żłobków, przedszkoli i jak najwcześniejszego pójścia do szkoły, gdzie można dzieci uczyć wartości „europejskich”, wśród których „równość płci” i „tolerancja dla homoseksualizmu” zajmują miejsca szczególne (ONI mają hopla na punkcie płci!) .
Jak wiadomo obecnie ONI szykują decydujący zamach na rodzinę; proszę zajrzeć tu:
www.rzecznikrodzicow.pl/20100225
_sprzeciw.php
i podpisać się – a także rozpropagować ten adres na wszelkich możliwych forach. Może jakimś cudem uda się nie dopuścić, by Związek Socjalistycznych Republik Europejskich zbolszewizował się ostatecznie.
...........................
Niemieckie sądy i urzędy stosują swoisty apartheid wobec polskich rodziców urodzonych w Niemczech dzieci
Moryś – tak woła do swego syna Beata Pokrzeptowicz. Właściwie ten dziewięcioletni chłopiec urodzony w RFN ma na imię Moritz. Matce wolno było się zwracać do niego wyłącznie po niemiecku. Gdy w ogóle zakazano jej spotkań z dzieckiem, zrozpaczona Polka porwała syna do Francji. Wie, że może za to trafić do więzienia. Ale, jak mówi, to ostatnia możliwość, by znów mogła cieszyć się jego widokiem i mówić: „mój Moryś Pokrzeptowicz jest jedną z setek rodziców z różnych stron świata, którzy podjęli desperacką walkę z bezprawiem w niemieckim państwie prawa. Dlaczego niemiecki Urząd do spraw Młodzieży (Jugendamt) odebrał jej dziecko? Beata Pokrzeptowicz-Meyer nie jest kryminalistką, narkomanką, alkoholiczką ani prostytutką. Jest germanistką. Kiedyś Niemcy ją fascynowały. Tu znalazła narzeczonego i wyszła za mąż. Pracowała na Uniwersytecie w Bielefeld. Gdy jej małżeństwo się rozpadło, otrzymała prawo do opieki nad Moritzem. Syn był z nią pięć lat. Jak stwierdzili nawet niemieccy kuratorzy, wychowywała go bez zarzutu. Nic jednak w RFN już jej nie trzymało. Gdy dostała propozycję pracy na uniwersytecie w Gdańsku, zwróciła się do sądu o zezwolenie na wyjazd. O jej planach wiedział także były mąż, z którym uzgodniła terminy spotkań z Moritzem. Ale po przyjeździe Pokrzeptowicz do Polski złożył on skargę w sprawie „uprowadzenia syna". Na tej podstawie odebrano jej dziecko. Mogła je widzieć tylko pod kontrolą dwóch urzędniczek. Kiedy po jednym ze spotkań złożyła doniesienie do prokuratury, że syn został pobity w domu ojca (co potwierdziły badania lekarskie), zakazano jej kolejnych odwiedzin dziecka. Zdecydowała się na desperacki krok. Dziś jest ścigana niemieckim listem gończym.
--------------------------------------------------------------------------------
Dobro dziecka po niemiecku
Policja w RFN działa sprawnie. Odwiedza m.in. polskich dziennikarzy w Berlinie, którzy mieli jakikolwiek kontakt z Pokrzeptowicz. Matka Moritza jest jedną z wielu Polek i Polaków, których prawa rozbijają się o mury Jugendamtów i niemieckich sądów. Ich problem opisywaliśmy już w 2004 r. („Polnisch verboten!", „Wprost" nr 33). Po naszej interwencji Christoph Krupp z Jugendamtu w Hamburgu-Bergedorfie przeprosił za niestosowne postępowanie urzędników, a jeden z poszkodowanych ojców, Wojciech Pomorski, uzyskał prawo do spotkań z córkami oraz rozmawiania z nimi po polsku. Na krótko, bo niemiecka matka wywiozła je do Austrii i stracił z nimi kontakt. Niemiecki aparat ścigania wykazał dziwną niemoc w ustaleniu jej adresu. Gdy Pomorski spotkał po latach Iwonę-Polonię i Justynę-Marię, po polsku nie mogl sie juz z nimi porozumiec.