Strona korzysta z plików cookies

w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.

Przejdź do serwisu

Rozlicz podatek za 2023

Życie w Norwegii

Przyjaźń z sauny, norweski small talk i dyskusje o biegówkach. O tych zwyczajach nikt ci nie powie [CZĘŚĆ 1]

Hanna Jelec

04 listopada 2017 08:00

Udostępnij
na Facebooku
1
Przyjaźń z sauny, norweski small talk i dyskusje o biegówkach. O tych zwyczajach nikt ci nie powie [CZĘŚĆ 1]

Julien Bourrelle wygłosił wykład o kulturze norweskiej podczas tegorocznego Norwegian IT Night w Sopocie MN

Jak wygląda norweski small talk? Co oznacza skandynawska przestrzeń osobista? I czy Norwegowie tak naprawdę są w ogóle uprzejmi? Oto norweski savoir-vivre z „The Social Guidebook to Norway” – kompendium wiedzy o zwyczajach społecznych specjalnie dla przyjezdnych. Oczywiście – z przymrużeniem oka!
Zastanawialiście się kiedyś, w czym tkwi sekret przebicia się przez norweski dystans? Kanadyjczyk Julien Bourrelle przybył do Norwegii z tym samym pytaniem. Zachowania mieszkańców kraju fiordów wciągnęły go na tyle, że stworzył ilustrowany przewodnik „The Social Guidebook to Norway”, który ma za zadanie oszczędzić obcokrajowcom choć części zaskoczenia. Jedno wiemy na pewno – wskazówki pisarza to prawdziwa kopalnia złotych myśli dla Polaków stykających się z Norwegami na co dzień.

Chcesz pogadać? Tylko w górach!

Bourrelle zaznacza, że norweskie pogawędki możemy od razu podzielić na dwie kategorie: „miastowe” i „górskie”. Okazuje się, że nawet wypowiedziane do spotkanego w windzie czy na przystanku Norwega „hei” nie zawsze zostanie przez Skandynawów odebrane jako… normalne. I choć dla nas, podobnie jak dla Włochów, Hiszpanów czy Amerykanów, to tylko rodzaj przyjaznego rozpoczęcia rozmowy, część potencjalnych rozmówców może na nie nawet nie zareagować. A co, jeśli ktoś znajduje się w nastroju na tyle rozmownym, by do „hei” dodać typowe dla krajów anglojęzycznych „jak leci”? Według Kanadyjczyka, takim small talkiem może sprowokować Norwegów tylko do jednego – do chęci natychmiastowej ucieczki.

Bourrelle podkreśla, że fenomen prowadzenia niezobowiązujących pogawędek w Norwegii praktycznie nie istnieje. – Wiele razy próbowałem zagadywać do Norwegów tak po prostu. W sklepie, na przystanku. Choć pochodzę z Kanady, wiele lat spędziłem we Włoszech i Hiszpanii, a moja rodzina ma korzenie francuskie. Small talk to coś, do czego jestem po prostu przyzwyczajony. Jednak reakcje Norwegów były zawsze takie same: niepewny uśmiech i odmaszerowanie w bok lub po prostu milczenie – tłumaczy pisarz.
Kanadyjczyk próbował zgłębić tę sprawę, prowadząc rozmowy z lokalnymi mieszkańcami. Wywnioskował, że niezobowiązujące „hei” pada często w mniejszych miastach czy wsiach, nierzadko w połączeniu ze spojrzeniem w oczy – nawet jeśli nie mamy pojęcia, kim jest dana osoba. Ale najczęściej usłyszymy je w konkretnym, typowo norweskim miejscu: na górskim szlaku. Tu Norwegowie stają się zupełnie innymi osobami. Być może po powitaniu dojdzie tu nawet do pogawędki o pogodzie lub wymiany zachwytów nad krajobrazem. Jedno jest pewne – będzie niezobowiązująco, miło i przyjemnie.

Norwegowie to bardzo mili i pomocni ludzie. Jest jednak rzecz, której jako obcokrajowcy nie rozumiemy: ci ludzie jak nic innego szanują przestrzeń osobistą i spokój

Norweska (nie)uprzejmość

W Polsce, podobnie jak w innych krajach, „miastowy” brak powitania świadczy jedynie o nieuprzejmości. Podobni zresztą jak sytuacje, w których w jakikolwiek sposób naruszymy czyjąś „przestrzeń osobistą” – przykładowo, poszturchując kogoś w sklepie. Rzeczą oczywista jest, że należałoby wtedy skupić na sobie uwagę danej osoby i grzecznie przeprosić. Wygląda jednak na to, że ta zasada nie tyczy się… Norwegów.

Bourrelle podkreśla jednak, że absolutnie nie powinniśmy postrzegać takiego zachowania jako nieuprzejmości. – Norwegowie to bardzo mili i pomocni ludzie. Jest jednak rzecz, której jako obcokrajowcy nie rozumiemy: ci ludzie jak nic innego szanują przestrzeń osobistą i spokój – tłumaczy pisarz. A zatem w sytuacji, gdy raz już zdarzyło im się naruszyć czyjś święty spokój – przykładowo, przez wspomniane szturchnięcie – Norwegowie nie będą próbowali przeszkodzić mu po raz drugi. To, co dla nas jest koniecznymi przeprosinami, dla nich jest w tym przypadku niepotrzebnym zwracaniem na siebie uwagi. – To nie jest nieuprzejmość, a zwyczajny, logiczny pragmatyzm – wyjaśnia ze śmiechem Kanadyjczyk.

Wyższy stopień znajomości, czyli sauna i biegówki

Co w sytuacji, gdy nasza znajomość z Norwegami zaszła nieco dalej? Bourrelle ma takich przykładów mnóstwo. Jednym z ciekawszych jest kwestia „wkupowania się właski” norweskiej rodziny. Kanadyjczyk zna to z autopsji – lata temu przeżywał pierwszy „norweski rodzinny obiad” u przyszłych teściów, rodziców swojej skandynawskiej narzeczonej. Pierwsze wrażenia opisuje jako … przerażające. – Było bardzo poważnie. Z dystansem i z dużą dozą… milczenia – wspomina pisarz.

Niezręczną – przynajmniej dla Kanadyjczyka – ciszę przerwało jednak wydarzenie, które połączyło obie rodziny. Przyszły teść zabrał Bourrelle na iście norweskie wydarzenie – „nocną jazdę” na nartach biegowych. Obecne niemal w każdym domu biegówki przełamały lody pomiędzy rozmówcami. – To niesamowite, kiedy się nad tym zastanowię. Maszerowałem na nartach z latarką na głowie, w nocy, w niemal zupełnym milczeniu. A potem po prostu wróciliśmy do domu i puściły wszelkie granice – relacjonuje mężczyzna.

Na bardzo podobnej zasadzie działa jeszcze jedna typowo skandynawska tradycja: wspólny wypad do sauny. – Do sauny zabrał mnie ówczesny szef. Była tam jego cała rodzina i ja – kompletnie nieprzygotowany na to, co mnie czeka. Norwegowie wyglądali, jakby była to najnormalniejsza rzecz na świecie. A dla mnie, obcokrajowca, pobyt w saunie, niemal nago z obcymi ludźmi był co najmniej niekomfortowy. Chyba poczułem się tak, jak Norwegowie, do których próbowałem zagadywać na przystanku – tłumaczy ze śmiechem Kanadyjczyk. Podobnie jak w przypadku wypadu na biegówki, wszelkie granice natychmiast zniknęły. Bourrelle wyjaśnia, że to moment przełamania dystansu, zdobycia zaufania. Moment, który dla nas, pochodzących z obcego kręgu kulturowego, wciąż może wydawać się zupełnie niezrozumiały.
Ten moduł wyświetla się tylko na wersji dla telefonów
Reklama

To niesamowite, kiedy się nad tym zastanowię. Maszerowałem na nartach z latarką na głowie, w nocy, w niemal zupełnym milczeniu. A potem po prostu wróciliśmy do domu i puściły wszelkie granice.

Zdystansowani, ale pomocni

Bourrelle podkreśla też, że choć część z nas może uznać milczenie Norwegów za oznakę nieprzychylności, nie warto się zrażać. Spróbujcie zapytać przechodniów o drogę czy godzinę. Na 99 proc. każdy z nich będzie próbował wam pomóc – nawet na migi. Z drugiej strony, mało kto podejmie się wspomnianego już small talku. Powód? Po raz kolejny – norweski pragmatyzm. Choć Norwegowie z reguły lubią i chcą pomagać, nie będą chcieli naruszać twojej przestrzeni osobistej. I zgadza się! Pogawędki o pogodzie naprawdę mogą być widziane właśnie jako „atak” na czyjś święty spokój. A ten w Norwegii jest na wagę złota.

Przykładem tego, jak bardzo Skandynawowie cenią sobie spokój, może być zjawisko wyjeżdżania do „hytty”, czyli oddalonej o dziesiątki kilometrów chatki na górskim odludziu. To właśnie tu Norwegowie naprawdę odpoczywają. Mało tego! Część z nich mówi nawet o „hyttevenner”, czyli znajomych z pobliskich (czyt. odległych o całe kilometry) chatek. Szkopuł w tym, że nasi znajomi z hytte niekoniecznie są naszymi znajomymi po powrocie do miasta. – W skrócie wygląda to tak: w „hytte” odpoczywasz. Jeśli rozmawiasz z obcymi z innej hytte, to tylko o tym, co robisz w swojej: co naprawiasz, co kupujesz, co planujesz zrobić. A parę dni później, w mieście, nie rozmawiasz już z nimi w ogóle. Niektórzy nawet się nie witają. Nie chcą mówić o cudzym odzyskiwaniu spokoju, żeby owego spokoju nie naruszać – wyjaśnia ze śmiechem autor przewodnika.

Julienne Bourrelle przybył do Norwegii ponad pięć lat temu jako doktorant fizyki. Jak sam tłumaczy, życie w Norwegii nie było dla niego najłatwiejsze. – Mój pierwszy rok tutaj to praktycznie same gafy. Dlatego wciągnąłem się w temat, zacząłem zgłębiać przyczyny konkretnych postaw. Skończyło się kuriozalnie: rzuciłem fizykę i zająłem się… badaniem zachowań społecznych Norwegów – opowiada Kanadyjczyk. Pisarz, który sam funkcjonuje w kraju fiordów jako „przyjezdny”, dodaje, że faux pas zdarzają mu się do dziś. Swoją wiedzę o Skandynawach przelał na papier. W przeciągu dwóch lat wydał dwa przewodniki dotyczące życie w Norwegii. Oba, choć stworzone z przymrużeniem oka, trafiają w samo sedno.
Reklama
Gość
Wyślij
Komentarze:
Od najnowszych
Od najstarszych
Od najnowszych


Mi sie wydaje, ze Trondheim jest ojczyzna najmniej uprzejmych ludzi. Jesli poznam kogos narodowosci norweskiej z kim mozna troche pogadac to okazuje sie , ze jest on przyjezdny. Dobre miejsce dla pustelnikow z zamilowania.
Pozdrawiam

Reklama
Facebook Messenger YouTube Instagram TikTok