Emigracyjny alfabet: B jak bezpieczeństwo
Bryggen, Bergen wikimedia.org - Pål S. Schaathun, Pssmidi - Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported
Piszesz mi, że ciągle jesteś w biegu. Praca, dom, dzieci. Wieczne korki i pęd miasta. Tu jest spokojnie, choć poza pracą mój dzień wygląda podobnie do Twojego. Dałam sobie czas na naukę języka, mam ten luksus, że z jednej pensji się utrzymujemy. Pytasz, czy odkładamy? Nie, absolutnie nie, niemniej nie muszę od nikogo pożyczać pieniędzy, jeśli chcę kupić wszystkim dzieciom kurtki.
Norwegia to bezpieczeństwo. I nie tylko finansowe. Czy wiesz, że w zeszłym roku w wypadkach samochodowych nie zginęło tu żadne dziecko poniżej 10. roku życia? Nie boję się o moich chłopców, gdy idą do szkoły albo przechodzą przez ulicę. Tu każdy jeździ wolno. Przepisowo. Mam wrażenie, że więcej wypadków spowodowanych jest osuwaniem się skał niż brawurową jazdą kierowców.
Ostatnio znajomy, który pracuje jako kierowca autobusu opowiadał, że nie ma prawa wejść w zakręt z prędkością powyżej 30 kilometrów na godzinę ze względu na bezpieczeństwo pasażerów. Jeśli tak zrobi kilka razy, to jest wzywany na rozmowę i może nawet stracić prawo jazdy.
B to również Bergen – miasto, które wybrało mnie. Gdybym mogła sama zadecydować, byłaby to słoneczna Barcelona albo lepiej – wyspy Bora Bora. Bo tu wciąż pada i pada, a jak nie pada w tej chwili, to z pewnością będzie padać za moment. Teraz rozumiem tą dziką radość z każdego promienia słońca.
Pamiętasz, jak mój mąż późną jesienią miał w Polsce rozmowę o pracę? Pojechał w garniturze, płaszczu wełnianym z szalikiem na szyi, a Norwegowie przywitali go tylko w koszulkach polo i jakichś tam lichych sweterkach. Zresztą co tu dużo mówić, w tym roku dzieci pływały we fiordzie przy 17 stopniach w słońcu i twierdziły, że jest ciepło, kiedy ja siedziałam w grubej bluzie i trzęsłam się z zimna.
Bergen otoczone jest siedmioma szczytami, z których zaliczyliśmy te, na które da się wjechać. Widoki są cudne! Tak chciałabym, abyś tu mnie odwiedziła! Zwłaszcza w maju, gdy jest święto konstytucji. Wysyłam Ci trochę zdjęć, więc spójrz na nie w wolnej chwili. Przykro mi niezmiernie, że w Polsce każde właściwie święto państwowe dzieli społeczeństwo, zaś 11 listopada dzieli wybitnie. Tu nie. Wszyscy wychodzą na ulicę. I każdy niemalże wygląda tak samo w swoich ludowych stojach, bunadach.
No właśnie – „bundad”, kolejne słówko na B. Jego kolorystyka i wzór zmieniają się zależnie od regionu. Tu w Bergen królują czarne spódnice do ziemi, na które nakładane są ozdobne jakby fartuchy. Uwielbiam to ich świętowanie, tak samo jak Dzień Niepodległości w USA. Wszystkim udziela się radość. Aż ma się ochotę być częścią tego społeczeństwa. My nie wynieśliśmy takiego podejścia z własnego kraju, prawda? Jedyne co mam w pamięci to pochody pierwszomajowe, i – powiem Ci szczerze – mam do nich jakiś sentyment.
Amelka, będę powoli kończyć. Mam nadzieję, że Cię nie zanudziłam. Pisz do mnie często, bo zaczynam tęsknić. A, jeszcze jedno... Pewnie zastanawiasz się, co jest w tej paczce, którą Ci wysłałam. Otóż przesłałam Ci na spróbowanie brunost. Podchodziłam do niego kilka razy, choć moje dzieci od razu się w nim zakochały! Najlepiej smakuje z dżemem truskawkowym. Nie będę Ci opisywać, jak powstaje, bo go do ust nie weźmiesz. Żartuję, kochana! Spróbuj koniecznie i daj znać jakie wrażenia.
Całuję mocno - Twoja J.
To może Cię zainteresować
08-02-2016 19:01
4
0
Zgłoś
08-02-2016 11:18
3
0
Zgłoś
08-02-2016 10:54
8
0
Zgłoś