„Wydarzenia z Sopotu ociepliły polsko-norweskie relacje". Wywiad z Norwegiem, który uratował Polaka
Magnus J. Sletner uratował tonącego meżczyznę. fot. Magnus J. Sletner
Magne J. Sletner: Moja rodzina jest ze mnie bardzo dumna, ja jednak zaznaczam, że nie byłem jedyną osobą uczestniczącą w akcji ratunkowej. Razem ze mną byli też lekarze, którzy udzielili pierwszej pomocy. Faktycznie, to ja znalazłem się pierwszy w wodzie, ale tak naprawdę brało w tym udział o wiele więcej ludzi. Możliwe, że bez ich pomocy ten mężczyzna by nie przeżył. Nie chcę więc, aby wszystkie zasługi przypisywano mnie.
Niemniej oczywiście zarówno ja sam, jak i moi bliscy uważamy, że to świetna sprawa. W ostatnim czasie dostałem też wiele miłych słów na Facebook’u – zarówno od znajomych, jak i zupełnie obcych osób. Także z Polski! Pisała o mnie też lokalna prasa. Aha, no i na jednym z rodzinnych spacerów podeszły do mnie dwie osoby, mówiąc, że widziały mnie w gazecie!
To chyba pewien rodzaj zjawiska psychologicznego. Wszyscy obserwują sytuacje, wszyscy ponoszą odpowiedzialność za udzielenie pomocy, ale mimo tego nikt nie podejmuje jakichkolwiek prób ratunku.
Kilka osób wołało z mola: „pomoc jest w drodze”. To sprawia, że ludzie wahają się, bagatelizując sprawę i myśląc: oni to załatwią, będzie dobrze. Inni mogli zwyczajnie nie wiedzieć co zrobić. Tak naprawdę ja także nie wiedziałem, ale zdałem sobie sprawę, że prawdopodobnie nikt nie wskoczy do wody, a ten mężczyzna się utopi. Może gdybym poczekał 10 sekund, do morza wskoczyłby ktoś inny. Jednak tym razem to byłem ja.
Pomogłem, bo poczułem, że dam radę. Po prostu. To nie znaczy, że byłem przygotowany, by ponieść odpowiedzialność za czyjeś życie. Wydawało mi się, że tamten mężczyzna zacznie oddychać, kiedy tylko obrócę go na plecy. Nie był przecież zbyt długo pod wodą, może raptem pół minuty. Miałem nadzieję, że kiedy go odwrócę, będzie ze mną. Ale nie był. Wtedy zrozumiałem, jak poważna jest sytuacja i że muszę dać z siebie wszystko.
Wychowałem się na farmie. Przeżyłem kilka sytuacji, w których trzeba było sobie poradzić w krytycznych momentach, ale wówczas chodziło raczej o życie zwierzęce, nie ludzkie. Nie mam żadnego doświadczenia medycznego. Moja żona zrobiła kiedyś taki kurs i namawiała mnie żebym też go ukończył. Nie zrobiłem tego do dziś. Teraz w końcu mam motywację, by się za to zabrać! Gdyby na miejscu nie było lekarza, pewnie ja musiałbym reanimować ofiarę. Nie wiem jak to by się skończyło.
Pierwszy raz byłem w Polsce 15 lat temu. Tym razem wybrałem się tam z żoną, ponieważ Trójmiasto polecili nam przyjaciele, którzy odwiedzili je niedawno. Dla Norwegów oczywiście ceny jedzenia i tutejszych atrakcji są bardzo atrakcyjne. Sam pobyt był naprawdę udany. Dobrze bawiliśmy się jako turyści. Na pewno wrócimy w te strony, nie wiem tylko kiedy.
Bardzo wielu Norwegów podróżuje do Polski! Nasz samolot był pełen. W mieście także słyszałem wielu rodaków: w centrach handlowych, na spacerach czy w restauracjach. W sumie nie spodziewaliśmy się, że będzie ich aż tylu, ale okazuje się, że Trójmiasto to dla nas popularny kierunek. Leży zaledwie 1,5 godziny samolotem, pogoda jest ładna, ceny przyjazne, a ludzie mili.
Norwegowie szczególnie upatrzyli sobie na urlopy na przykład Gran Canarię. Ta wyspa jest doskonale przygotowana na turystę, jednak nie doświadczy się tam prawdziwej kultury kraju. Żeby dowiedzieć się czegoś o tym miejscu, trzeba ruszyć w głąb wyspy. W Trójmieście nie odnosi się wrażenia, że to typowo turystyczne miejsce. Może dlatego, że nie wszędzie można dogadać się po angielsku (śmiech). Na ulicach widać osoby, które faktycznie tam żyją, a nie tylko spędzają wakacje. To dodaje regionowi autentyczności.
Czasami stykam się z waszymi rodakami, którzy osiedlili się w moim rejonie. Dosłownie pięć minut przed naszym wywiadem, rozmawiałem z Polakiem, który mieszka tu z rodziną od lat i mówi biegle po norwesku. Natomiast jakiś czas temu w agencji odwiedziła mnie Polka szukająca pracy. Doradzałem jej, a chwilę później dostałem maila, że przeczytała artykuł o mnie na Mojej Norwegii i cieszy się, że mnie poznała. To było miłe.
Wnioskując po reakcjach ludzi czy choćby komentarzach pod artykułem, to wydarzenie niespotykanie zbliżyło Polaków z Norwegami i ociepliło nasze relacje. Polacy w Skandynawii często czują się niedoceniani. Wykonują u nas prace manualne, co nie zawsze pokrywa się z zawodem wykonywanym w kraju ojczystym. A tutaj Norweg ocalił życie Polakowi, życie które - jak każde – warte było ocalenia. Nie powinno to być czymś dziwnym.
To może Cię zainteresować