Strona korzysta z plików cookies

w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.

Przejdź do serwisu

Rozlicz podatek za 2023

Wywiad

Polka przejechała rowerem całą Norwegię: „Ten kraj uczy pokory” [WYWIAD I ZDJĘCIA]

Piotr Szatkowski

22 października 2016 08:00

Udostępnij
na Facebooku
2
Polka przejechała rowerem całą Norwegię: „Ten kraj uczy pokory” [WYWIAD I ZDJĘCIA]

Wyprawa rowerowa Joanny wzdłuż Norwegii trwała 4 tygodnie Joanna Raftopulos - archiwum prywatne

Samotnie przejechała rowerem z Oslo na Nordkapp. Przez cztery tygodnie zmagała się z pogodą i własnymi słabościami. Jak przyznaje, ta podróż odmieniła jej życie. Odnalazła miejsce, do którego chce wracać, które ma w sobie to „coś”. Poznajcie Joannę Raftopulos z Gdańska.
Moja Norwegia: Pierwsze pytanie, nurtujące chyba wielu – skąd wzięła się tak wielka pasja do podróży rowerowych?

Joanna Raftopulos (JR): Jeździć na rowerze lubiłam zawsze. Pierwszą wyprawę rowerową odbyłam na Bornholm, wtedy jeszcze z plecakiem, a nie sakwami. Było bardzo trudno, jazda z wielkim plecakiem na rowerze to zdecydowanie zły pomysł. Później przez pewien czas nie miałam z kim jeździć, do czasu, aż poznałam chłopaka, który miał taką samą pasję. Wzajemnie się „nakręcaliśmy” i planowaliśmy kolejne wyjazdy.

Jazda rowerem to jedno, a wielodniowe wyprawy to drugie. Skąd pomysł na podejmowanie takiego wyzwania, jak przejechanie wzdłuż całej Norwegii?

JR: Chciałam się sprawdzić. Miałam już pewne doświadczenie w podróżowaniu w parach czy mniejszych grupach, chciałam się przekonać, czy poradzę sobie w pojedynkę. Norwegię wybrałam ze względu na bezpieczeństwo. Wiedziałam, że nikt mnie nie napadnie, że ludzie są raczej przyjaźnie nastawieni albo nawet nieco wycofani i nikt nie będzie mnie zaczepiał. A to było mi wówczas potrzebne. Byłam kiedyś w Iranie i było zupełnie odwrotnie – tam co chwila ktoś do nas podchodził, zaczepiał, bo widział, że nie jesteśmy stąd, wzbudzaliśmy zainteresowanie. Oczywiście było to bardzo miłe, jednak podczas swojej samotnej wyprawy szukałam ciszy, spokoju i przyrody.

I faktycznie nie miałaś żadnych nieprzyjemnych, niebezpiecznych przygód z Norwegami w tle?

JR: Żadnych. Ani razu nie czułam się zagrożona. Wzięłam oczywiście zapięcie do roweru, ale to raczej tak pro forma. Nie bałam się, że ktoś będzie chciał mi zrobić krzywdę, okraść czy zabrać rower, gdy będę na przykład na zakupach. Podobnie z nocowaniem w namiocie – nie obawiałam się, że ktoś do mnie przyjdzie. Było wręcz odwrotnie – Norwegowie wiedzieli, że śpię obok, ale zupełnie się tym nie przejmowali.

Joanna Raftopulos – pochodzi z Gdańska, ukończyła archeologię oraz historię, z zawodu jest muzealnikiem. Z rowerami związana niemal od zawsze. Przejechała wiele długich tras – oprócz dwóch wypraw do Norwegii (w tym czterotygodniowej samotnej podróży z Oslo na Nordkapp latem 2015 roku) zwiedzała m. in. Alpy Austriackie i region Kaukazu. Prowadzi bloga podróżniczego Przestrzeń Asi www.przestrzenasi.pl oraz stronę na Facebooku o tej samej nazwie.

Uwielbiałam Norwegów za to, że jeśli miałam ochotę pobyć sama i się wyciszyć, nie zwracali na mnie uwagi. Natomiast jeśli chciałam pogadać, wystarczyło powiedzieć „dzień dobry”.

A więc taka stereotypowa norweska obojętność?

JR: Tak, ale bardzo mi to odpowiadało. Uwielbiałam Norwegów za to, że jeśli miałam ochotę pobyć sama i się wyciszyć, a właśnie po to tam pojechałam, nie zwracałam uwagi na Norwegów, a oni na mnie. Natomiast jeśli chciałam pogadać, wystarczyło powiedzieć „dzień dobry” i zaczynała się rozmowa. Wtedy zaczynali zadawać pytania i po prostu rozmawialiśmy ze sobą. Miałam jednak dużo takich momentów, że chciałam się wyciszyć i nikt mi w tym nie przeszkadzał.

Jak wyglądała kwestia życzliwości, uprzejmości Norwegów? Często się o tym wspomina. Jak to wyglądało w praktyce?

JR: Zdarzało się, że zapraszano mnie do siebie do domu. Dwie takie propozycje padły ze strony mężczyzn i przyznam się, że nie skorzystałam, może byłoby inaczej, gdyby była to kobieta lub para. Raz zostałam zaproszona przez kobietę, która miała własną farmę. Pracowali tam też Polacy, było całkiem sympatycznie.
Joanna Raftopulos - archiwum prywatne
Joanna Raftopulos - archiwum prywatne
Joanna Raftopulos - archiwum prywatne
Joanna Raftopulos - archiwum prywatne
Joanna Raftopulos - archiwum prywatne
Joanna Raftopulos - archiwum prywatne
Przejdźmy do kwestii technicznych. Zadecydowałaś, że będzie to wyprawa niskobudżetowa, rowerowa. Jak sobie radziłaś z tym, żeby zapewnić sobie żywność, wodę, zrobić pranie?

JR: Jedzenie przywiozłam z Polski – ważyło 10 kilogramów. Z każdym kilometrem było go na szczęście coraz mniej i sakwy traciły na wadze. Podstawą była poranna owsianka, miałam też ze sobą sosy w paczce do rozrabiania z wodą, suchą kiełbasę, kuskus, wafelki. Gdy prowiant się już kończył, kupowałam jedzenie w Norwegii – głównie dżem, chleb i produkty rybne – ryba w puszce, pasty rybne. Absolutnie nie jadałam obiadów na mieście czy w restauracjach – wszystkie posiłki przygotowywałam sama. Jeśli chodzi o pranie, na szczęście w Norwegii jest dużo punktów turystycznych, w których można skorzystać na przykład z toalet. Jest w nich ciepła woda i to właśnie tam robiłam pranie. Wodę brałam także z ujęć na cmentarzach, później tę wodę podgrzewałam, więc to nie miało tak dużego znaczenia, skąd ją brałam. I tak musiałam ją gotować na herbatę, było za zimno, by pić chłodne napoje.

A na przykład na dalekiej Północy – nie korzystałaś z wody ze strumieni górskich? Niektórzy podróżnicy z niej korzystają.

JR: Jasne, jak najbardziej. Zupełnie się tego nie bałam, ponieważ w Norwegii, jak zresztą w całej Skandynawii, ludzie niesamowicie dbają o przyrodę. Nie widziałam zanieczyszczonych rzek, pozostawionych śmieci w jakimkolwiek miejscu. Brałam wodę prosto ze strumieni i piłam ją bez żadnych obaw.

Napotykałaś na jakieś trudności, wypadki losowe, które mogłyby nawet zagrozić całej wyprawie?

JR: Nie przypominam sobie. Co prawda pod koniec zerwały mi się linki od przerzutek, musiałam jechać cały czas na „lżejszych”, było ciężej, ale jakoś się jechało. Nie była to jednak awaria, która mogłaby zagrozić wyprawie. Poza tym, gdyby było naprawdę źle, skorzystałabym po prostu z jakiegoś serwisu. Nie miałam też sytuacji zagrożenia życia. Raz mi wiatr zwiał kamizelkę odblaskową, byłam ubrana na czarno, więc to było dość niekomfortowe na przykład w tunelach. Ale miałam szczęście, bo parę dni później znalazłam jakąś kamizelkę leżącą przy drodze i po prostu ją sobie wzięłam, więc chyba opatrzność nade mną czuwała. [śmiech]
Twoja samotna wyprawa do Norwegii trwała cztery tygodnie. Jak wytrzymywałaś to kondycyjnie i psychicznie? Wspominałaś na swojej prezentacji (wygłoszonej w Gdańsku 20 października - przyp. red.), że często padał deszcz, było mało słońca.

JR: Na początku byłam po prostu zła, potwornie się wściekałam na ten niekończący się deszcz. Podczas jazdy, mocno go przeklinałam. Potem uznałam, że i tak mnie nikt nie słyszy i tracę tylko energię. Przełamałam się, nabrałam pokory wobec deszczu, uznałam, że tak musi być i dostosowałam się do panujących warunków. Byłam dobrze przygotowana kondycyjnie do tego wyjazdu, intensywnie na rowerze jeżdżę od 2011 roku, każdy urlop, dni wolne spędzam na rowerze, tak więc to nie było dla mnie dużym problemem. Wcześniej jeździłam w Alpach, gdzie są nawet ostrzejsze podjazdy, wyższe przełęcze. Na pewno bez tego przygotowania nie zdecydowałabym się na wyjazd.

Jakich wskazówek udzieliłabyś osobom, które, może nie na taką skalę, ale zechciałyby się podjąć podobnego wyzwania?

JR: Przede wszystkim warto poczytać o kraju, do którego chce się pojechać. Każdy kraj jest inny, ma inną kulturę. Warto dowiedzieć się jak mieszkańcy reagują na turystów – to też jest ważne. Trzeba wiedzieć, czy można liczyć na uzyskanie pomocy w razie potrzeby. W kwestii budżetu dobrze jest sprawdzić ceny podstawowych produktów w danym kraju, dużo czytałam na ten temat w kontekście Norwegii. Koniecznie sprawdzić warunki przewozu rowerów, jeśli lecimy samolotem, bo każdy przewoźnik ma swoje zasady i to trzeba kontrolować. I ćwiczyć dużo na rowerze, choć tak naprawdę kondycji nabiera się też podczas samej wyprawy. Na początku jest ciężko, z czasem jest coraz łatwiej.

Znalazłam swój kraj, poza Polską. Długo szukałam takiego miejsca, byłam w wielu krajach, natomiast Norwegia... to jest to „coś”. Wiem, że będę tu wracać.

Czego nauczyła Cię Norwegia?

JR: Na pewno pokory! [śmiech] To było mi też bardzo potrzebne – dostać porządnie w kość. Poza tym znalazłam też swój kraj, poza Polską. Będę do niego wracać. Z tego się naprawdę cieszę. Długo szukałam takiego miejsca, byłam w wielu krajach, wszędzie mi się podobało, natomiast Norwegia... to jest to „coś”. Wiem, że będę tu wracać. Na pewno. Na rowerze albo na nartach biegowych.

Więc to nie jest Twoje ostatnie słowo w tej sprawie.

Nie, na pewno nie. Czekam jeszcze na zorzę polarną w Norwegii. [śmiech] Nie udało mi się do tej pory jej zobaczyć, więc to jest mój kolejny cel.

Dziękuję za rozmowę.
Reklama
Gość
Wyślij
Komentarze:
Od najnowszych
Od najstarszych
Od najnowszych


puli

13-11-2016 21:42

uhhh podziwiam mimo że z polski przywiozłem zarąbisty rower indiana to 2 tygodnie non stop to już nie jest taka frajda pewnie

Nikodem Sytniejewski

22-10-2016 22:14

A ja również zadam pytanie
Czy byłaś zmuszona jechać drogą zaznaczoną na mapie kolorem czerwonym (np E6) aby jej nie omijać, robiąc dodatkowe 100 km? Czy taka droga jest rzeczywiście ruchliwa i przejezdna dla rowerów w porównaniu do naszych polskich dróg?
"Raz mi wiatr zwiał kamizelkę odblaskową, byłam ubrana na czarno, więc to było dość niekomfortowe na przykład w tunelach." - tunele... często w necie piszą i w okolicach Aalesundu widziałem znaki zakazujące ruchu rowerów w tunelach. Czy przez tunele, które Ty jechałaś to też był jakiś zakaz?

Reklama
Facebook Messenger YouTube Instagram TikTok