Strona korzysta z plików cookies

w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.

Przejdź do serwisu

Pozostało jeszcze:

10
DNI

do zakończenia rozliczeń podatkowych w Norwegii

Rozlicz podatek

Wywiad

#PolakPotrafi: Porzucił karierę w Warszawie. Teraz żyje na norweskiej wyspie i... gra na wiolonczeli [WYWIAD]

Anna Moczydłowska

21 kwietnia 2017 08:00

Udostępnij
na Facebooku
1
#PolakPotrafi: Porzucił karierę w Warszawie. Teraz żyje na norweskiej wyspie i... gra na wiolonczeli [WYWIAD]

Przez lata w Warszawie grał niewiele. Po przyjeździe do Norwegii znowu sięgnął po wiolonczelę. .archiwum prywatne

Nie przyjechał za pracą, a w poszukiwaniu spokoju. W małej wyspie zamiast szukać ograniczeń – dostrzega możliwości. Dzięki Krzysztofowi Zboralskiemu maleńka Frøya zyskała fotografa, wiolonczelistę i... zakochanego w niej Polaka.
W Norwegii 33-letni Krzysztof mieszka wraz z żoną Magdą i synkiem Hugo już od pięciu lat. Na spokojną wyspę liczącą około czterech tysiąca mieszkańców trafił prosto z tętniącej życiem Warszawy. W rozmowie z Moją Norwegią opowiada o specyfice życia (i kariery) na wyspie, pobudzonej na nowo wenie i nietypowym pomyśle na koncertowanie.

Nie chciałeś zostać zawodowym wiolonczelistą w Polsce?

W rodzinnym Poznaniu skończyłem akademię muzyczną. Grałem na wiolonczeli. Owszem, mogłem zatrudnić się na uczelni czy grać w orkiestrze. Stwierdziłem jednak, że nie będę tego robić za 1200 złotych miesięcznie. Odwiesiłem więc wiolonczelę na hak i poszedłem w biznes. Przeprowadziłem się do Warszawy i jak to w stolicy, rzuciłem w wir życia zawodowego.

Nadeszło wypalenie?

Można tak to określić. W dużej warszawskiej korporacji spędziłem siedem lat. Podobnie moja żona. Szybkie miejskie życia w końcu dało nam się we znaki. Któregoś dnia po prostu zamknęliśmy wszystkie swoje sprawy i wyjechaliśmy do uroczego kraju, jakim jest Norwegia. Ale nie za pracą, tylko w poszukiwaniu spokoju. Nie było nam w Polsce źle, ale któregoś dnia po prostu przyszedł taki impuls.

Kiedyś usłyszałem opinię, że żeby dostać się do Norwegii, musisz kogoś znać. Potwierdzam to. Udało się dzięki kontaktom. Co śmiesznie, najbardziej w naszym wyjeździe obawialiśmy się pogody, która wcale nie okazała się taka najgorsza.
Krzysztof wraz z rodziną
Krzysztof wraz z rodziną fot. archiwum prywatne

Czekała Was całkowita zmiana stylu życia.

Na wyspę trafiliśmy dzięki kontaktom, ale na początku jedyną pracą, na jaką mogłem liczyć na Frøya, była posada w fabryce ryb. Znajduje się tu druga największa na świecie fabryka łososia, dlatego też w okolicy żyje wielu Polaków. Spędziłem w niej 2,5 roku. Ale oczywiście, przesiadka z gwarnej i szybko żyjącej Warszawy na wyspę, którą zamieszkuje pięć tysiący ludzi, i tyle samo zwierzyny była trudna! Musieliśmy wyhamować.

Czym zajmujesz się obecnie?

Pracuję w sklepie budowlanym i mam własną firmę fotograficzno-muzyczną, która zajmuje się między innymi robieniem zdjęć dla agencji nieruchomości, ale też dla osób prywatnych. Poza tym to na wyspie odkurzyłem wiolonczelę i zacząłem organizować własne koncerty – najczęściej wielkanocne i bożonarodzeniowe, a czasami prywatne dla firm.

Przez wszystkie lata w Warszawie grałem niewiele. Po przyjeździe tutaj jakby mnie olśniło i znowu sięgnąłem po instrument. Norwegia na nowo pobudziła we mnie wenę. No i mogę czuć się wyjatkowo, bo z pewnością jestem jedynym wiolonczelistą na mojej Frøya! (śmiech)

Gdzie można Cię usłyszeć?

Gram na małych wyspach, gdzie muzycy nie docierają, a wbrew pozorom na tego typu muzykę jest tam prawdziwe wzięcie. To taki mój pomysł na realizowanie się i trafianie w specyficzną niszę. Wiolonczela akustycznie najlepiej pasuje do kościołów, a w małych kościółkach na wysepkach są już w ogóle doskonałe warunki.

W Wielkanoc zagrałem na wyspie, oficjalnie zamieszkiwanej przez 162 osoby. Jednak dużo Norwegów ma tam swoje "hytty" [norweskie domki wakacyjne przyp. red.]. Na tak małej wyspie mój występ to ewenement i coś zupełnie nowego. Już mam w planach kolejne koncerty, tym razem między innymi na Røros.
Anthem (Chess)

Co można usłyszeć w czasie Twoich koncerów?

Głównie muzykę klasyczną, ale też przeboje filmowe, jazz, blues. Utwory polskie, norweskie i takie, które nuci cały świat. Pokolnie 40+ bardzo sobie ceni głównie muzykę norweską i klasyczną - taką, która często leci w tutejszej telewizji. To właśnie moi odbiorcy. Staram się dobierać repertuar tak, aby go polubili. Hitem zawsze jest kawałek ,,Gabriel Oboe" autorstwa Enio Morcone z filmu ,,Misja". Norwegowie go uwielbiają. Gram też utwory z Pearl Harbor czy Gladiatora.

Jak odbiera Cię publiczność?

Zawsze ciepło! Jako że jestem też fotografem, przy okazji występu organizuję także wystawę swoich zdjęć na płótnie. Na każdym koncercie trochę opowiadam też o sobie po norwesku, co pozwala mi szlifować język. Jeszcze trochę mi brakuje, ale powiem coś niepopularnego: nawet jeśli pepełniasz błędy, to Norwegowie cieszą się, że w ogóle próbujesz i okazują entuzjazm. Dzięki temu pozbyłem się bariery.

Przeczysz stereotypowi o chłodnym usposobieniu Norwegów.

Norwegowie chętnie współpracują, nigdy nie miałem większych problemów z organizacją koncertów. Faktycznie, być może w pierwszym kontakcie są ,,zimni", ale po bliższym poznaniu więź z nimi jest bardzo silna. Chyba nawet silniejsza niż z Polakami. Przez pięć ostatnich lat nie spotkała mnie żadna „przykra” sytuacja, która mogłaby zaważyć na mojej ocenie tego kraju i jego mieszkańców. Poza tym jestem zakochany w tutejszej naturze, spokoju i przywiązaniu Norwegów do tradycji. U nich na każdym kroku widać, że naprawdę kochają ten kraj.

Życie na wyspie Cię nie przytłacza?

Dwa lata temu otrzymałem nagrodę - Frøya Awards w kategorii kultura, przyznawaną na wyspie. Rok temu odebrałem wyróżnienie dla nowego mieszkańca wyspy - za integrację z lokalną społecznością. Moja fotografia krajobrazu przez miesiąc było najlepszym zdjęciem na popularnym ,,Visit Norway". W tym roku będę brał udział w dużym projekcie teatralno-muzycznym o nazwie „Maren dømt til døden” na sąsiedniej wyspie. Wystawione zostanie siedem przestawień, a przyjadą na nie ludzie z całej Norwegii. Ja zagram na wiolonczeli. Liczę, że wszystko dalej będzie się rozwijało i że wkrótce będę mógł zacząć uczyć gry dzieci. Poza tym moim marzeniem jest zagranie dla Króla Haralda V! Może kiedyś się uda. Jak widać, na wyspie też da się żyć i być aktywnym.
Zdjęcie nagrodzone przez portal Visit Norway
Zdjęcie nagrodzone przez portal Visit Norway fot. Krzysztof Zboralski

Mała wyspa wielkich możliwości?

Frøya bardzo szybko się rozwija, powstaje wiele inwestycji, budują się coraz to nowe domy. Ostatnio czytałem, że podobno na pięć tysięcy mieszkańców mieszka tu kilkudziesięciu milionerów! A tak poważnie, wraz z rodziną dobrze odnajdujemy się w norweskiej rzeczywistości. Każdego dnia budzę się z uśmiechem i pośród fjordów mknę do swojego miesca pracy. W zeszłym roku kupiliśmy dom i mamy nadzieję, że to będzie nasze ostatnie miejsce zamieszkania. Choć nauczyliśmy się nigdy nie mówić ,,nigdy".
Masz nietypową pasję? Organizujesz coś ciekawego? Z sukcesem prowadzisz swój biznes w Norwegii i chcesz nam o tym opowiedzieć? Napisz do nas na redakcja@mojanorwegia.pl!
Reklama
Gość
Wyślij


Reklama
Facebook Messenger YouTube Instagram TikTok