Z alpejskich gór na Północ Norwegii – polska wyprawa kultowym Wartburgiem dobiegła końca
Załoga Wartburga w komplecie: Kuba, Grzesiek i Monika fot. archiwum prywatne
Ze „Złombola” na Nordkapp
– Kuba szykował samochód praktycznie „od podszewki”. Wszystko po to, żeby auto poradziło sobie na alpejskich serpentynach. „Złombol” jest wymagającym rajdem. Na szczęście, pomimo różnych małych awarii, udało nam się ostatecznie podbić Alpy! Pieniądze, które zebrano w ramach rajdu, organizatorzy wyścigu przeznaczają później na potrzeby domów dziecka – tłumaczy Monika.
Nie obyło się jednak bez przygód, remontów i skoków adrenaliny.
– Najpierw zepsuł się nam piąty bieg, który dorabialiśmy specjalnie na ten wyjazd – oryginalnie Wartburg 1.3 miał tylko cztery. Na szczęście, dzięki pomocy przyjaciół z Katowic, udało się naprawić awarię. To nie był jednak koniec rewelacji. Mieliśmy problemy z hamulcami, o czym oznajmił nam dym spod kół na trasie w Czechach. Natomiast w Austrii zaczęły padać przeguby. Jakimś cudem udało nam się zdobyć upragniony cel i odwiedzić jeszcze przepiękną Słowenię! Z perspektywy czasu stwierdzamy, że fajnie, że coś się działo, bo w końcu, co to by była za frajda bez remontu w trasie i małej dawki adrenaliny! – dodaje Monika.
Wyprawa tylko zaostrzyła apetyt na kolejne podróże. Dzięki udziałowi w rajdzie, można było poznać mocne i słabe strony samochodu, a także dowiedzieć się, co warto poprawić na kolejnych wyjazdach. Pomysłów na następne podróże nie brakowało, jednak ostatecznie decyzja była jednogłośna: jedziemy na Północ.
– Wakacyjny kierunek obraliśmy wspólnie. Przekornie chcieliśmy uciec od upałów, które najbardziej doskwierałyby, staremu poczciwemu Wartburgowi podczas „złombolowej” trasy. Padło więc na Europę Północną. Chcieliśmy zasmakować prawdziwej przygody, od naszego samochodu wymagaliśmy tylko jednego: miał nas dowieźć do celu – mówi Monika.
Tłok na końcu świata
– Największym zaskoczeniem była dla nas liczba osób, jaką zobaczyliśmy na miejscu. Turystów było naprawdę bardzo dużo. Zaskakująca okazała się również temperatura, która przekraczała tutaj 20 stopni! Jednak, gdy satliśmy na zboczu przylądka, i patrzyliśmy w bezkresny horyzont, aż nie chciało się wierzyć, że jesteśmy tak daleko od domu – mówi Monika.
Wartburg robił furorę wśród innych kierowców na trasie. Wielu trąbiło, pokazując kciuki uniesione w górę, chętne udzielało pomocy i wypytywało o różne motoryzacyjne szczegóły.
– W Finlandii na jednej ze stacji podszedł do nas chłopak, który nie mógł się nadziwić, że jeździmy takim samochodem. On z takie czerwonego Wartburga zrobił mobilną saunę. Rozbawił nas ten wynalazek, gdy zobaczyliśmy go na zdjęciach. Chociaż z drugiej strony przeszła nam też przez głowę myśl w stylu „biedny Wartburdżek – śmieje się Monika.
Najcieplej na Północy
Jak wspomina załoga Wartburga, odcinek Nordkapp-Tromsø był „najcieplejszym” etapem wyprawy nie tylko pod względem pogodowym, ale i ze względu na spotkanych tam.
– Dostaliśmy zaproszenie od mieszkańców Trzcianki, którzy mieszkają i pracują w Tromsø. Jeszcze w drodze zaczepił nas pewien Polak, który uciął sobie z nami sympatyczną pogawędkę, wskazał nam świetne miejsce do wędkowania, a nawet… kupił przynęty! – wspomina Monika.
Kłopot z bagażnikiem? Żaden problem!
– Trasę i przygody Wartburga śledziły również osoby w Polsce. Dzięki naszemu przyjacielowi, Robertowi z Bazy PCT i czytelnikom MojejNorwegii, udało się znaleźć ludzi, którzy byli w stanie pomóc nam w naprawie bagażnika. Prowizorycznie zabezpieczyliśmy uszkodzenie i ruszyliśmy do Hornindal. Tam czekali już na nas Dawid i Marek, którzy wspaniale ugościli całą naszą załogę i zajęli się również naszym samochodem. Ruszyliśmy dalej, tym razem zobaczyć Trolltungę i Preikestolen. Co ciekawe, w dalszej drodze, podczas postoju na parkingu gdzieś w trasie zaczepili nas Ewa i Radek, którzy nieśmiało spytali, czy z naszym bagażnikiem jest już wszystko w porządku, bo czytali w Internecie, że mamy kłopoty. Cieszymy się, że wieść rozeszła się tak szeroko i że na Polaków zawsze można liczyć! – mówi Monika.
Wyprawa zajęła ekipie Wartburga niecałe trzy tygodnie.
– Wiele zobaczyliśmy. Przywieźliśmy też ze sobą całą masę doświadczeń. Myślę jednak, że najdłużej w naszych głowach pozostaną wspaniali ludzie, jakich mieliśmy okazję spotkać na naszej drodze. Mimo że z niektórymi z nich widzieliśmy się po raz pierwszy w życiu, to okazało się, że są wspaniałymi przyjaciółmi i stali się ważną częścią całej naszej przygody. Dziękujemy również Wam, MojaNorwegio, że przyczyniliście się do naprawy naszego bagażnika i zawarcia nowych znajomości! – podsumowuje Monika.
Pora na odpoczynek
– Chcielibyśmy przeżyć kolejne wakacyjne przygody w naszym, czerwonym „złomku” – mówi pieszczotliwie Monika o samochodzie. –Nie mamy jeszcze konkretnych planów, ale na pewno wpadniemy na coś nietuzinkowego! Pozdrawiamy Polonię mieszkającą w Norwegii i zachęcamy do śledzenia dalszych losów załogi Wartburga!
To może Cię zainteresować