Strona korzysta z plików cookies

w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.

Przejdź do serwisu

Pozostało jeszcze:

11
DNI

do zakończenia rozliczeń podatkowych w Norwegii

Rozlicz podatek

Sport

Lewandowski mógł grać w Norwegii. Ale szef klubu nie dał na bilet

Piotr Szatkowski

30 czerwca 2016 08:00

Udostępnij
na Facebooku
1
Lewandowski mógł grać w Norwegii. Ale szef klubu nie dał na bilet

Robert Lewandowski wikimedia.org - Богдан Заяц - Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported

O tej historii wiedzą tylko najzagorzalsi fani futbolu. Niewiele brakowało, a Robert Lewandowski, którego wartość dziś szacuje się na 70 milionów euro, u progu kariery wylądowałby w norweskim klubie. Na przeszkodzie stanął... koszt biletu do Norwegii. Tak przynajmniej twierdzi były asystent trenera klubu Hødd.

Dobry nos to podstawa

Jedną z najważniejszych cech trenera piłki nożnej jest doskonała wręcz intuicja do piłkarzy i oceny ich umiejętności. Przekonali się o tym swego czasu polscy działacze, którzy nie powołali Łukasza Podolskiego do naszej reprezentacji. Błąd wykorzystali Niemcy, zyskując przyszłą gwiazdę futbolu.

Trudno zaprzeczyć, że dobrego nosa ma za to trener Nawałka, który wie, kiedy wpuścić na boisko danego piłkarza, tak by skorzystał na tym cały zespół – jak w przypadku „wejścia smoka" w wykonaniu Błaszczykowskiego podczas meczu z Ukrainą.

O dobrą intuicję nie można chyba za to posądzać ówczesnych trenerów norweskiego Hødd. Drużyna z sześciotysięcznego Ulsteinvik w okręgu Møre og Romsdal, która obecnie gra w norweskiej 1. divisjon (druga klasa rozgrywkowa), prawdopodobnie przegapiła szansę życia. Jej największym sukcesem było zdobycie Pucharu Norwegii w 2012 roku. Kto wie, co stałoby się, gdyby jednak zafundowali Lewemu bilet do kraju fiordów?

Skąpy dwa razy traci

Zacznijmy od początku. Mamy rok 2006. Osiemnastoletni wówczas i niemal nikomu nieznany piłkarz z Warszawy kończy współpracę z drugim zespołem Legii. Robert miał nadzieję na grę w pierwszym składzie – miał ku temu podstawy, spędził bowiem z najlepszymi piłkarzami klubu całe letnie zgrupowanie. Legia jednak nie zdecydowała się na przedłużenie kontraktu, a kartę zawodniczą miała mu oddać... sekretarka.

Tak Robert trafił do trzecioligowego Znicza Pruszków. Jak się później okazało, doskonała inwestycja kosztowała ich ledwie 5 tysięcy złotych. Po udanym roku gry w Pruszkowie po polskiego piłkarza zgłosił się mało znany klub z Norwegii. Włodarze Hødd chcieli zaprosić go na testy. Tak w wywiadzie dla TV2 były asystent trenera zespołu Lars-Petter Rønnestad wspomina tę sytuację:

– W 2007 roku dostałem cynk od kolegi Kristiana Lillestøla, który mieszkał z partnerką w Polsce i chodził często na lokalne mecze. Polecił nam dwóch piłkarzy nadających się pod wypożyczenie. Jednym z nich był Robert Lewandowski, nazwiska drugiego nie pamiętam. Obydwaj grali w 3 lidze, zaprosiliśmy ich do nas na testy. Jednak klub Roberta chciał, byśmy pokryli koszt podróży do Norwegii. Nie przystaliśmy na taką propozycję i tak ta historia się zakończyła.

Transfer marzeń

Jak jednak dodaje działacz, transfer Lewandowskiego mógł i tak okazać się marzeniem ściętej głowy.
– Naszego klubu i tak nie byłoby stać na opłacenie zawodnika takiego jak Lewandowski. Ale gdyby to się udało, byłby to najlepszy zakup w historii.

Zamiast tego, Lewy zapisał się złotymi literami w historii Znicza. Najpierw został królem strzelców 3 ligi, walnie przyczyniając się do awansu pruszkowian do wyższej klasy rozgrywkowej. Wyczyn powtórzył także w 2 lidze, co ściągnęło uwagę prosperującego wówczas klubu ekstraklasy, Lecha Poznań. Znicz zbił na Lewym fortunę. Poznaniacy zapłacili za niego 1,66 miliona złotych, a przy każdym kolejnym transferze między krajami będzie otrzymywał spory zastrzyk pieniędzy zgodnie z zasadą solidarity contribution.

Info: Solidarity contribution – zasada polegająca na tym, że każdy klub, w którym zawodnik grał między 12 a 23 rokiem życia, w przypadku transferu zagranicznego, otrzymuje 0,5 proc. wartości zawodnika za każdy sezon spędzony w danym klubie w tym okresie. Jest to rodzaj nagrody za szkolenie piłkarza w młodym wieku. Tym sposobem za transfer z Lecha do Borussi Dortmund Pruszków zyskał około 300 tys. złotych. Nie zarobił jednak nic na transferze do Bayernu, ponieważ był to transfer w obrębie jednego państwa.

Nie będzie powtórki z Kopciuszka

Istniała więc szansa, że Robert mógłby wywindować finanse małego norweskiego klubu na sam szczyt, podobnie jak działo się to ze Zniczem. Kto wie, może gdyby nie ta błędna decyzja władz Hødd, norwescy kibice dziś podziwialiby wyczyny piłkarzy z sześciotysięcznego miasteczka w najwyższej klasie rozgrywkowej? Historia pokazuje, że w futbolu czasami dzieją się cuda. W Niecieczy mieszka zaledwie 750 osób, a jej klub – Termalica, wkrótce rozpocznie drugi sezon w Ekstraklasie. Na Islandii żyje 330 tysięcy ludzi, a ich drużyna narodowa pokonuje reprezentacje wielomilionowych państw, tworząc iście filmową historię.
Iceland celebrations vs England in full: Slow hand clap Youtube
Cóż, prawdopodobnie Hødd już drugiego Lewego na tacy nie dostanie. Historii jak z bajki o Kopciuszku nie będzie.

Źródła: TV2, Verdens Gang, sportowefakty.wp.pl, 90minut.pl
Reklama
Gość
Wyślij
Komentarze:
Od najnowszych
Od najstarszych
Od najnowszych


Ha ha

Reklama
Facebook Messenger YouTube Instagram TikTok