3

Foto: Ł. Jakubowski |
Jest to gościnny wpis Łukasza Jakubowskiego, autora bloga podróżniczego Globowo Małe .
"Din hestkuk!"
W Oslo króluje karta kredytowa, krzyk mody i troska o linię. Nie jada się ziemniaków i ryżu, pija się cafe latte, uprawia jogging, narciarstwo, jeździ się rowerem. Obsesyjne dbanie o wygląd to domena zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Odnosi się wrażenie, że Oslo jest miastem metroseksualistów. Co w porównaniu z pachnącymi pachą warszawiakami w tramwajach jest godne pozazdroszczenia. Aktualnie modne są przedziałki na boku i długi, zawiązany wokół szyi, zwisający do ziemi szal. Ważne są metki i to, by do osiedlowego sklepu chodzić rano w piżamie. Także jest czysto, pachnąco , przyjemnie i bardzo na pokaz. A jako, że Norweżkom w tutejszych mężczyznach brakuje męskości, zatem szczerze pożądają tych z północy. Nieogolonych, twardych, wiernych. Jak w reklamie Neutrogeny. I wulgarnych.
Jakiś czas temu pewien oslański policjant został oddelegowany na służbę w północne rejony kraju. Było mu tam bardzo piknie, aż jednego dnia wdał się w żartobliwą rozmowę z jednym rybakiem. Rybak ten w radosnym afekcie klepnął policjanta po ramieniu, wykrzykując odpowiednik naszego „Stary, aleś klawy!”, a dosłownie "Ty koński fiucie!", czyli słynne: „Din hestkuk!". Policjant poczuł się obrażony i sprawa trafiła na wokandę. No i teraz trzymajcie się krzeseł. Policjant sprawę przegrał! A to dlatego, że Norwedzy z północy są podobno wulgarni z natury. Tak jak blondynki są głupie, a Francuzi się nie myją, tak Norwedzy z kresów są wulgarni, co poświadcza niezwykłe, norweskie prawo. I koniec dyskusji! A teraz uwaga, przed nami nowy, wspaniały budynek opery.

Opera w Oslo, Foto: Ł. Jakubowski

Wnętrze opery w Oslo, Foto: Ł. Jakubowski
Norwedzy mają nadzieję, że budynek opery rychło stanie się symbolem Oslo i świat przestanie kojarzyć ich stolicę z klockowatym ratuszem. Bryła wynurza się prosto z zimnych wód fiordu niczym foka-albinoska. Wchodzimy do środka, cykamy foty, i wspinamy się na dach, bo istnieje taka niezwykła możliwość. Szczyt owiewa silny wicher. Jakaś ekipa filmowa dzielnie kręci scenę taneczną, para bryka tango. Jest bardzo przyjemnie, spoglądamy na Oslo z góry i oddychamy czystym powietrzem.
Dostajemy hiperwentylacji i spadamy. Mijamy centrum i za wiaduktem, na jakichś praoslańskich murach jemy pizzę, którą nam Ola wzięła z parlamentarnej restauracji. Także musi być dobra. Nawet na zimno. Dziękuję. Ruszamy w dzielnicę wschodnią. Owa dzielnica jest mniej elegancka, niż zachodnia. Właściwie, to w ogóle nie jest elegancka. Za to multikulturowa, wesoła i biedna. Coś jak bogaty Mirów po latynosku.
Mijamy sklepy z tureckimi słodkościami i wchodzimy do multiwarzywnego warzywniaka, zwabieni wielojęzycznym, głośnym tłumem. WOW! Kilkadziesiąt rodzajów oliwy! To ja biorę jarzyny na moją specjalność zakładu, czyli na zupę z soczewicy. Krzysiek z Olą natomiast biorą różne elementy na zapiekankę o bazie z bakłażana. Finansowo wychodzi o dziwo li tylko ciut drożej, niż w Polsce. Wschodnia dzielnica jest dużo tańsza od zachodniej. Czuję, że to fantastyczna okazja, by zaznaczyć, że Norwedzy mają wyśmienitą czekoladę. Próbowałem niejednej tabliczki. I specyficzny słodko-słony ser Gjetost. Nim przejadłem się podczas poprzedniego pobytu w Oslo i już mi nie smakuje. Ale polecam z caluchnego serducha!
Na rynku norweskim działają monopoliści. W innych krajach mamy do wyboru pomiędzy kilkudziesięcioma rodzajami np. chipsów. Tutaj jest tylko kilka podstawowych smaków, w dodatku wszystkie rodzimej produkcji. Podobnie wędliny, nabiał itd. Danona na regale przyuważyłem li tylko pod bidną postacią Activii w trzech, zakurzonych egzemplarzach. Milki, Lay'sów i Nutelli nie znalazłem wcale, a wcale. Niewiele jest lokalnych firm, które zaopatrują w produkty spożywcze jakiś region. Prym wiodą narodowi monopoliści. Stąd brak hipermarketów, dyskontów. Pizza Hut działa tylko na lotnisku, McDonald's kiedyś był w centrum obok dworca. Teraz gdzieś go przenieśli. Pewnie do Texasu.

Foto: Ł. Jakubowski
Dostajemy hiperwentylacji i spadamy. Mijamy centrum i za wiaduktem, na jakichś praoslańskich murach jemy pizzę, którą nam Ola wzięła z parlamentarnej restauracji. Także musi być dobra. Nawet na zimno. Dziękuję. Ruszamy w dzielnicę wschodnią. Owa dzielnica jest mniej elegancka, niż zachodnia. Właściwie, to w ogóle nie jest elegancka. Za to multikulturowa, wesoła i biedna. Coś jak bogaty Mirów po latynosku.
Mijamy sklepy z tureckimi słodkościami i wchodzimy do multiwarzywnego warzywniaka, zwabieni wielojęzycznym, głośnym tłumem. WOW! Kilkadziesiąt rodzajów oliwy! To ja biorę jarzyny na moją specjalność zakładu, czyli na zupę z soczewicy. Krzysiek z Olą natomiast biorą różne elementy na zapiekankę o bazie z bakłażana. Finansowo wychodzi o dziwo li tylko ciut drożej, niż w Polsce. Wschodnia dzielnica jest dużo tańsza od zachodniej. Czuję, że to fantastyczna okazja, by zaznaczyć, że Norwedzy mają wyśmienitą czekoladę. Próbowałem niejednej tabliczki. I specyficzny słodko-słony ser Gjetost. Nim przejadłem się podczas poprzedniego pobytu w Oslo i już mi nie smakuje. Ale polecam z caluchnego serducha!
Na rynku norweskim działają monopoliści. W innych krajach mamy do wyboru pomiędzy kilkudziesięcioma rodzajami np. chipsów. Tutaj jest tylko kilka podstawowych smaków, w dodatku wszystkie rodzimej produkcji. Podobnie wędliny, nabiał itd. Danona na regale przyuważyłem li tylko pod bidną postacią Activii w trzech, zakurzonych egzemplarzach. Milki, Lay'sów i Nutelli nie znalazłem wcale, a wcale. Niewiele jest lokalnych firm, które zaopatrują w produkty spożywcze jakiś region. Prym wiodą narodowi monopoliści. Stąd brak hipermarketów, dyskontów. Pizza Hut działa tylko na lotnisku, McDonald's kiedyś był w centrum obok dworca. Teraz gdzieś go przenieśli. Pewnie do Texasu.

Foto: Ł. Jakubowski
Oblepieni torbami z wystającą zieleniną wchodzimy do najwyższego budynku w Oslo, hotelu Radisson. Ola prowadzi nas do windy, która wiezie nas na ostatnie piętro prosto do luksusowej restauracji z tarasem widokowym. Pewnym krokiem przechodzimy przez lokal nie zwracając niczyjej uwagi. Może z tymi warzywami wyglądamy jak kucharze? Widok pikny, naprawdę warto! Pędzimy doma na jedzenie. Na koniec znajduję 5 szwedzkich koron wybitych w roku mojego urodzenia. Taki prezent od miasta. Dzięki i do jutra!
Zapraszamy jutro na część trzecią! Więcej zdjęć i relacji z podróży znajdziesz na blogu Łukasza: http://globowo.blox.pl/html
Zobacz część pierwszą
Zapraszamy jutro na część trzecią! Więcej zdjęć i relacji z podróży znajdziesz na blogu Łukasza: http://globowo.blox.pl/html
Zobacz część pierwszą
Reklama
To może Cię zainteresować
3
19-06-2011 19:32
0
0
Zgłoś
18-06-2011 00:00
0
0
Zgłoś