Praca w Norwegii
Polski pracownik w oczach Norwega
17
fotolia.pl - royalty free
Wokół Polaków pracujących w Norwegii narosło już wiele stereotypów. Wpływają one na sposób, w jaki postrzegany i traktowany jest polski pracownik.
Polacy są największą grupą narodową migrującą do Norwegii w poszukiwaniu pracy. Nie dziwi zatem ilość stereotypów i opinii, jakie powstają na ich temat w kraju fiordów, a które nie zawsze korzystnie odbijają się na ich sytuacji zawodowej.
Negatywne stereotypy sprawiają, że bez znajomości bardzo trudno znaleźć pracę. Pomimo, iż coraz więcej Polaków uczy się języka, nadal pokutuje przekonanie, że większość z nich nie mówi komunikatywnie po norwesku. Czasami wyśmiewa się także polską zaradność i to, że Polak potrafi zrobić wszystko, mimo że Norweg „będzie musiał” po nim poprawić. Kiedy jednak Polak już znajdzie pracę, bardzo szybko udowadnia pracodawcy, że jest wart więcej niż rodzimy pracownik. Dlaczego?
Mówiąc wprost, polscy pracownicy są bardziej efektywni i to z dwóch powodów. Po pierwsze, są bardziej wydajni. Polski pracownik nie jest przyzwyczajony do ciągłych przerw w pracy, jakie robią sobie Skandynawowie.
Negatywne stereotypy sprawiają, że bez znajomości bardzo trudno znaleźć pracę. Pomimo, iż coraz więcej Polaków uczy się języka, nadal pokutuje przekonanie, że większość z nich nie mówi komunikatywnie po norwesku. Czasami wyśmiewa się także polską zaradność i to, że Polak potrafi zrobić wszystko, mimo że Norweg „będzie musiał” po nim poprawić. Kiedy jednak Polak już znajdzie pracę, bardzo szybko udowadnia pracodawcy, że jest wart więcej niż rodzimy pracownik. Dlaczego?
Mówiąc wprost, polscy pracownicy są bardziej efektywni i to z dwóch powodów. Po pierwsze, są bardziej wydajni. Polski pracownik nie jest przyzwyczajony do ciągłych przerw w pracy, jakie robią sobie Skandynawowie.
- Kilka minut przerwy? Zamiast sprawdzić fejsa jak Norweżki, przetrę zabrudzony termos, którego nikt nie czyścił od miesięcy – tłumaczy Maria, polska kelnerka mieszkająca w Vestfold. Dziewczyna wyjaśnia, że czasami zazdrości Norweżkom umiejętności wykorzystywania wszelkich okazji do przerwy od pracy. – Ja tak nie potrafię. Kiedy jestem na zmianie po prostu muszę robić coś produktywnego – dodaje.
To właśnie z tego powodu nierzadko jedna Polka potrafi zastąpić na zmianie kilka snujących się bez celu Norweżek. Maria mówi, że kiedy w hotelu jest duża impreza, najczęściej zmianę obsadza się kilkoma Polkami i dwoma, trzema Norweżkami. Co z tego, że kilku klientów wyrazi niezadowolenie z powodu słabej znajomości norweskiego u kelnerek/sprzedawców, jeśli szefostwo zyskuje solidnego pracownika? Takiego, który może wziąć dwie zmiany pod rząd, nie narzeka na nadgodziny i jest zawsze gotowy do pracy.
Po drugie, polski pracownik jest tańszy od norweskiego. Nie wykorzystuje do cna wszystkich przywilejów socjalnych, nie wymiguje się od pracy, nie korzysta z dodatkowych dni wolnych na telefon. Norweg potrafi wziąć zwolnienie lekarskie z powodu kataru czy bólu głowy. Polak dopiero, kiedy rzeczywiście nie może wstać z łóżka. Polski system - nieprzyjazny pracownikom i olbrzymia konkurencja na rynku pracy przyzwyczaiły nas do tego, że chorobowe to tylko, jeśli trafisz do szpitala. Grypa nie jest powodem, by nie przychodzić do pracy.
Niektórzy pracodawcy wykorzystują także fakt, że Polak zgodzi się pracować za niższe stawki niż rodzimy pracownik. Zatem polski pracownik sprawdza się lepiej wszędzie tam, gdzie dobra znajomość języka nie jest potrzebna. Trzeba tylko dbać o równowagę i zatrudniać także Norwegów. Wyżej postawieni Norwedzy czasami gardzą pracującymi imigrantami, oburzając się, że zabierają oni miejsca pracy ich rodakom.
To właśnie z tego powodu nierzadko jedna Polka potrafi zastąpić na zmianie kilka snujących się bez celu Norweżek. Maria mówi, że kiedy w hotelu jest duża impreza, najczęściej zmianę obsadza się kilkoma Polkami i dwoma, trzema Norweżkami. Co z tego, że kilku klientów wyrazi niezadowolenie z powodu słabej znajomości norweskiego u kelnerek/sprzedawców, jeśli szefostwo zyskuje solidnego pracownika? Takiego, który może wziąć dwie zmiany pod rząd, nie narzeka na nadgodziny i jest zawsze gotowy do pracy.
Po drugie, polski pracownik jest tańszy od norweskiego. Nie wykorzystuje do cna wszystkich przywilejów socjalnych, nie wymiguje się od pracy, nie korzysta z dodatkowych dni wolnych na telefon. Norweg potrafi wziąć zwolnienie lekarskie z powodu kataru czy bólu głowy. Polak dopiero, kiedy rzeczywiście nie może wstać z łóżka. Polski system - nieprzyjazny pracownikom i olbrzymia konkurencja na rynku pracy przyzwyczaiły nas do tego, że chorobowe to tylko, jeśli trafisz do szpitala. Grypa nie jest powodem, by nie przychodzić do pracy.
Niektórzy pracodawcy wykorzystują także fakt, że Polak zgodzi się pracować za niższe stawki niż rodzimy pracownik. Zatem polski pracownik sprawdza się lepiej wszędzie tam, gdzie dobra znajomość języka nie jest potrzebna. Trzeba tylko dbać o równowagę i zatrudniać także Norwegów. Wyżej postawieni Norwedzy czasami gardzą pracującymi imigrantami, oburzając się, że zabierają oni miejsca pracy ich rodakom.
Norwedzy nie są jednak przychylnie nastawieni do zajmowania przez Polaków wyżej postawionych stanowisk. Podobnie, nie jest im na rękę, aby polscy obywatele zbyt dobrze znali język.
– Kiedy chodziłam na kurs, nauczycielka ciągle powtarzała, że to jak mówimy wystarczy do pracy kelnerki czy sprzątaczki – tłumaczy Magda, emigrantka, która skończyła kilkumiesięczny kurs norweskiego. – Jakby chciała już w zarodku zdusić w nas ambicje poszukiwania lepszej pracy – dodaje.
Polacy mają większe szanse na awans w firmach o bardziej międzynarodowej załodze, na inżynierskim stanowisku. Tam liczą się umiejętności.
Kiedy tak słucha się rozmów polskich imigrantów chwalących się ciągłymi nadgodzinami i narzekających na leniwych kolegów Norwegów, pojawia się pytanie - czy norweski rynek pracy wymaga tego od imigrantów? Czy może sami sobie to robimy, przenosząc przyzwyczajenia wyniesione z Polski? Być może owa „nadwydajność” jest naszą jedyną kartą przetargową.
– Kiedy chodziłam na kurs, nauczycielka ciągle powtarzała, że to jak mówimy wystarczy do pracy kelnerki czy sprzątaczki – tłumaczy Magda, emigrantka, która skończyła kilkumiesięczny kurs norweskiego. – Jakby chciała już w zarodku zdusić w nas ambicje poszukiwania lepszej pracy – dodaje.
Polacy mają większe szanse na awans w firmach o bardziej międzynarodowej załodze, na inżynierskim stanowisku. Tam liczą się umiejętności.
Kiedy tak słucha się rozmów polskich imigrantów chwalących się ciągłymi nadgodzinami i narzekających na leniwych kolegów Norwegów, pojawia się pytanie - czy norweski rynek pracy wymaga tego od imigrantów? Czy może sami sobie to robimy, przenosząc przyzwyczajenia wyniesione z Polski? Być może owa „nadwydajność” jest naszą jedyną kartą przetargową.
To może Cię zainteresować
7
11-06-2016 09:47
0
-1
Zgłoś
09-06-2016 12:56
0
0
Zgłoś
09-06-2016 12:21
2
0
Zgłoś
09-06-2016 12:14
3
0
Zgłoś
18-11-2015 17:58
6
0
Zgłoś
18-11-2015 16:25
5
0
Zgłoś