Simen Myhrene, gospodarz z Sylling w gminie Lier w Buskerud, zatrudnia w sezonie truskawkowym 26 Wietnamczyków i 30 Polaków. Zgodnie z tym, co mówi, "jego" Wietnamczycy pochodzą z jednej z wysepek na Morzu Południoiwochińskim.
- Jesteśmy całkowicie zależni od pracowników z zagranicy. Próbowałem zatrudniać norweską młodzież szkolną, ale kiedy prosiłem, by zobowiązali się do pracy przynajmniej przez miesiąc, nikt z nich nie chciał - mówi farmer.
Pracownicy sezonowi u Myhrena dostają około 110 koron na godzinę jako stawkę minimalną, ale dzięki pracy na akord, średnio za godzinę wychodzi więcej, około 150 koron.
Po trzech miesiącach pracy w Sylling zbieracze mogą wsiąść do samolotu mając w bagażu 25-30 tysięcy koron (na czysto, po zapłaceniu za bilet na samolot, za mieszkanie i wyżywienie oraz po potrąceniu zaliczki na podatek). W domu, w Wietnamie, to odpowiednik rocznej pensji albo nawet dwóch.
Na pytanie o to, czy to nie paradoks, że rolnicy szczycą się norweskimi produktami, podczas gdy ich zbiorem bynajmniej nie zajmują się Norwegowie, Simen Myhrene odpowiada:
- Tak, to jest paradoks. Gdyby zależało to ode mnie, zatrudniałbym tylko ludzi z najbliższej okolicy, unikając problemów z pozwoleniami na pracę i z językiem. Ale mam tylko jednego odbiorcę, Bama, który dyktuje mi cenę, do której muszę się dostosować.
Urzędniczka Grete, która usłyszała ostatni fragment rozmowy pyta retorycznie:
- Sądzisz, że naprawdę udałoby ci się skłonić Norwegów do zbierania truskawek?
No właśnie.
Źródło: hegnar.no
To może Cię zainteresować
12-08-2013 11:43
0
0
Zgłoś
12-08-2013 11:39
0
-1
Zgłoś
04-07-2013 00:01
0
0
Zgłoś
03-07-2013 23:34
0
-2
Zgłoś
03-07-2013 22:07
2
0
Zgłoś
03-07-2013 21:35
2
0
Zgłoś
03-07-2013 19:24
0
0
Zgłoś
03-07-2013 19:16
0
-1
Zgłoś