Praca w Norwegii
„Du, kom”: praca w Norwegii i relacje współpracowników
13
fotolia.pl - royalty free
Spokój, poczucie bezpieczeństwa i godności ludzkiej. Wszyscy się uśmiechają, a za plecami donoszą.
Du, kom
Wielu z nas bardzo ceni sobie pracę w Norwegii. I nie chodzi tu wyłącznie o aspekt finansowy, który, nie ma co ukrywać, jest kluczowy. Ci, którzy zasmakowali pracy w Polsce, a szczególnie osoby posiadające doświadczenie pracy w korporacji, cenią sobie zupełnie coś innego. To spokój, poczucie bezpieczeństwa i godności ludzkiej.
- Pracowałam przez osiem lat w korpo w Warszawie. Kochałam moją pracę, ale jednak ostatnia firma to był horror – wspomina Karina, trzydziestotrzylatka z doświadczeniem managera. – Zaczęło się wspaniale. Dobra jak na polskie warunki pensja. Własne zadania, środowisko biznesowe. Jednak już po upływie pierwszego miesiąca zrozumiałam, dlaczego na moim miejscu pracowało aż osiem osób w ciągu czterech miesięcy!
Mobbing w klasycznej formie, wyśmiewanie wykształcenia uniwersyteckiego, ubrania, reakcji i emocji. Ludzie po prostu odchodzili po dwóch tygodniach na skraju załamania lub mówiąc szefowej wprost o jej bezczelności.
Karina wytrzymała rok, tylko ze względu na dochody. Po kolejnym akcie mobbingu, tym razem nagranego i zgłoszonego, gdy okazało się, że sprawa została zręcznie zatuszowana, złożyła wymówienie. Wyjechali z mężem do Norwegii. Oboje, pracując dużo poniżej swoich kwalifikacji, cenią sobie stabilność, brak hierarchii personalnej, a przede wszystkim traktowanie ludzi z szacunkiem.
- Oczywiście, kiedy zacząłem pracę jako pomocnik w szpitalu, początkowo strasznie się denerwowałem, gdy zwracano się do mnie słowami: „Du, kom!” – mówi mąż Kariny, Piotr. - Po polsku to przecież mniej więcej: „Ej Ty, chodź!” To poniżające i niekulturalne. Dopiero potem zauważyłem, że oni po prostu się tak do siebie zwracają. Niby różnica kulturowa, ale nadal mnie to razi – kręci głową Piotr.
Lubię cię, więc donoszę
W większości firm i innych miejsc pracy w Norwegii funkcjonuje też zwyczaj raportowania całego dnia oraz składania sprawozdania na temat pracowników. Fakt ten ogromnie stresuje większość Polaków, budzi też sporą niechęć i zaburza relacje.
- Ja wiem, że tu jest inny kraj. Wbijano mi do głowy, abym nie myślał w Norwegii polskimi kategoriami. Ale dorastałem w Polsce i te reakcje są niezależne ode mnie – mówi Darek, pracownik budowlany. - Czuję się, jakbym codziennie musiał zdawać egzamin. I to jeszcze działa tak, że wszyscy się uśmiechają, a za plecami piszą, że ten czy tamten coś skopał – obrusza się mężczyzna.
Specyfika pracy w Norwegii rzeczywiście jest inna. Luźna atmosfera, szef jest współpartnerem, a nie panem i władcą. Ale...
Na porządku dziennym w norweskich miejscach pracy jest codzienne raportowanie niedociągnięć i błędów popełnionych przez pracownika. A że raporty piszą wybierani co dzień liderzy danego dnia, często jest tak, że kolega „donosi” na kolegę.
- Współpracownicy są bardzo życzliwi i uśmiechnięci. Ten uśmiech jest wręcz wszechobecny – dzieli się wrażeniami Robert, pielęgniarz. - Dopiero na drugi dzień dowiadujesz się o tym, że zrobiłeś coś niepoprawnie. Nikt nie robi z tego afery, ale dla mnie to jest strasznie dziwne. Zamiast zwyczajnie podejść, jak kolega do kolegi, i wyjaśnić o co chodzi, zatacza się koło. Pisze się raport, który czyta ktoś z góry, potem wysyła do ciebie kolejną osobę, która z serdecznością zwraca uwagę na błąd. Dla mnie to zakręcone i zwyczajna strata czasu. Takie niedociągnięcie można by naprawić w ciągu kilku minut – dziwi się Robert.
- Norwedzy cenią sobie punktualność – mówi Asia, pielęgniarka. - Ja to rozumiem, ale z drugiej strony absolutnie nikt się nie denerwuje, jak autobusy się spóźniają. Pełny relaks na przystanku, a u nas... sami wiecie – śmieje się dziewczyna.
Śmiech ponad wszystko
W Norwegii z reguły pracuje się nieśpiesznie, jest w pracy czas na śniadanie czy lunch. Można usiąść i porozmawiać ze współpracownikiem czy nawet szefem. I jest czas, aby się śmiać. Bardzo dużo śmiać.
- Pracuję w szpitalu w Oslo – mówi Daria. Panuje tu bardzo dobra atmosfera, ale, jak ja to mówię, czasem aż za dobra. Pacjenci czekają po godzinie na przyjęcie. Telefony na recepcji dzwonią czasem do dziesięciu minut, bo pielęgniarki rozmawiają i chichoczą. Mnie jest czasem nawet głupio, bo na korytarzu pacjenci źle się czują, coś ich boli, a tam z kantorka te śmichy – chichy.
Wszystko jednak funkcjonuje, zdaje się, jak należy. A że czasem na wydanie jakiegoś dokumentu trzeba poczekać kilka tygodni, mimo, że wystarczy złożyć jeden podpis. Cóż, takie realia. A śmiech zalecają nawet lekarze, wypisując paracetamol na prawie każde schorzenie. W końcu nie zaszkodzi, a pomóc może.
To może Cię zainteresować
3
30-12-2016 14:32
0
0
Zgłoś
23-12-2015 17:50
6
0
Zgłoś
31-10-2015 10:53
2
0
Zgłoś
31-10-2015 08:56
4
0
Zgłoś
30-10-2015 16:47
2
0
Zgłoś
30-10-2015 15:33
0
-2
Zgłoś
30-10-2015 09:04
6
0
Zgłoś
29-10-2015 23:17
6
0
Zgłoś
29-10-2015 22:00
0
-1
Zgłoś
29-10-2015 21:46
0
0
Zgłoś