Strona korzysta z plików cookies

w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.

Przejdź do serwisu

Pozostało jeszcze:

6
DNI

do zakończenia rozliczeń podatkowych w Norwegii

Rozlicz podatek

Praca w Norwegii

„Cztery wesela i pogrzeb”. Dzień z życia tłumacza medycznego

joanna@mojanorwegia.pl

11 kwietnia 2016 14:54

Udostępnij
na Facebooku
„Cztery wesela i pogrzeb”. Dzień z życia tłumacza medycznego

fotolia.com - royalty free

Coraz więcej Polaków kompleksowo korzysta z norweskiej służby zdrowia, a polski, obok arabskiego, urdu i somalijskiego, to w tej chwili jeden z najczęściej tłumaczonych języków w norweskiej służbie zdrowia.
Od konsultacji u lekarza specjalisty, badań, rozmów z pielęgniarzami, fizjoterapeutami, sekretarkami, pracownikami społecznymi, położnymi, pedagogami – tłumacz medyczny bierze udział w rozmowach dotyczących wszystkich etapów życia pacjenta, od poczęcia i narodzin aż po starzenie się i opiekę nad najbliższymi. Ale tłumacz jest najbardziej uskrzydlony, kiedy nikt go nie zauważa.

– Najlepsza sytuacja jest wtedy, kiedy staję się niewidoczna dla innych – opowiada Aleksandra Søderlind, licencjonowana tłumaczka ustna specjalizująca się w tłumaczeniach medycznych. – Kiedy pacjent i lekarz „łapią” ze sobą kontakt i zamiast zwracać się do mnie, zaczynają rozmawiać ze sobą, mimo, że każdy we własnym języku.

Od maja zeszłego roku Søderlind współpracuje z Tolkesentralen – centralą tłumaczy stworzoną specjalnie na potrzeby trzech dużych stołecznych szpitali: szpitala uniwersyteckiego w Oslo, Akershus universitetssykehus i Sunnaas sykehus HF. Wcześniej placówki były obsługiwane przez firmy pośredniczące, ale od jesieni 2014 roku zatrudniają tłumaczy bezpośrednio z centrali.

Polski jest językiem, na który najczęściej składane są zamówienia.

Polski w pierwszej czwórce

Na razie Tolkesentralen zrzesza 250 tłumaczy z 60 języków, ale ośrodek rozwija się i rekrutuje – docelowo nawet 350 tłumaczy ma obsługiwać 85 języków. Obok arabskiego, urdu i somalijskiego, polski jest w tej chwili jednym z czterech najczęściej obsługiwanych języków.

– Polski jest językiem, na który zgłaszane jest największe zapotrzebowanie – mówi Vibeke Kaasi Eilertsen, specjalista ds. komunikacji w Oslo universitetssykehus HF. – Zamówienia na tłumaczenia z polskiego realizuje jedna osoba zatrudniona na stałe i trzynaście osób na zlecenie. 

Dla polskich pacjentów to dobra wiadomość, bo oznacza duże możliwości skorzystania z pomocy tłumacza, również w nagłej w potrzebie. Jak często z niej korzystają? 

– W pierwszym kwartale 2016 roku Tolkesentralen obsłużyła 700 zleceń w języku polskim – informuje Eilertsen. – 700 zleceń nie oznacza jednak, że 700 pacjentów poprosiło o tłumacza, bo jeden pacjent może wielokrotnie prosić o tłumacza, a zapotrzebowanie do Tolkesentralen zgłasza personel medyczny, a nie pacjenci.

Dzień z życia tłumacza

Zlecenia z Tolkesentralen planowane są tak, żeby tłumacz mógł przygotować się do rozmowy w danej dziedzinie i jak najefektywniej wykorzystać czas. Samo przemieszczanie się między budynkami kompleksu szpitalnego może być czasochłonne – tylko Ullevål sykehus składa się 60 budynków.

– To właściwie miasteczko szpitalne – opowiada Søderlind. – Do tego dochodzą pozostałe lokalizacje w Oslo i Akershus.

Dzień pracy trzeba więc dobrze zaplanować logistycznie. Ale dzięki nowej organizacji tłumacze mają teraz „bazę”. – Taka organizacja daje nam wsparcie zawodowe, możliwości dokształcania i miejsce, gdzie możemy zwrócić się po poradę oraz przygotować do tłumaczenia. Jak wygląda typowe zlecenie? 

– Pacjenta spotykam przed gabinetem i żegnam się z nim po wizycie – opowiada Søderlind. Co prawda terapie długofalowe zdarzają się w jej praktyce, ale z reguły tłumacz nie „prowadzi” pacjenta tak jak lekarz.

– Tolkesentralen nie ma na razie tylu ludzi do dyspozycji, a poza tym wchodzenie w relacje z pacjentem może być obciążeniem – mówi Søderlind. – Może też wpływać na niezawisłość i bezstronność tłumacza wobec personelu medycznego i samych pacjentów – dodaje.

Tłumacz ze smykałką

Søderlind do Norwegii przyjechała po raz pierwszy w 2000 roku, jeszcze w trakcie studiów skandynawistycznych w Gdańsku. Dyplom magistra zrobiła już w Norwegii, a w 2011 roku zrobiła studia tłumacza w norweskim sektorze publicznym, tolking i offentlig sektor, a w 2015 roku licencję.

– Poprzeczka dla chętnych tłumaczy medycznych jest w Norwegii postawiona wysoko – ocenia.

Nie jest wprawdzie wymagane wykształcenie medyczne, ale jeśli jakiś język jest już wśród oferowanych przez Tolkesentralen, to trzeba mieć wykształcenie wyższe ze specjalizacją tłumacza w sektorze publicznym, mile widziana jest też licencja państwowa na wykonywanie zawodu. A ponieważ język polski należy do języków, w których Høgskolen i Olso og Akershus już kształci tłumaczy, dlatego Polaków obowiązuje wymóg zarówno wyższego wykształcenia, jak i licencji. Nie jest to zresztą jedyne kryterium.

– Rekrutuje się ludzi, którzy czują się dobrze w tłumaczeniach medycznych – opowiada Søderlind, która wcześniej długo pracowała jako instruktor na kursach językowych i kursach poszukiwania pracy. – Taka wiedza przydaje się również w szpitalu, gdzie często pojawiają się kwestie zatrudnienia i świadczeń – dodaje.

Cztery wesela i pogrzeb

Søderlind obserwuje, że Polacy w Norwegii coraz częściej i śmielej korzystają z norweskiej służby zdrowia. Najbardziej sceptyczny stosunek miewają ci, którzy regularnie jeżdżą do Polski, bo tam pozostawili rodziny. Wtedy zdarzają się sytuacje podwójnego leczenia, kiedy pacjent nie polega wyłącznie na norweskich lekarzach i leczy się w obu krajach jednocześnie.

– Są pacjenci, którzy przychodzą do lekarza „uzbrojeni” w wyniki badań zrobionych w Polsce. Co może niekoniecznie jest złe, bo zawsze warto zasięgnąć opinii innego lekarza – przyznaje Søderlind. 

Jednak jej zdaniem coraz więcej Polaków kompleksowo korzysta z norweskiej służby zdrowia i coraz częściej decyduje się na całościowe leczenie w Norwegii. Tak dzieje się na przykład, kiedy norweski lekarz prowadzi polskiego pacjenta z chorobą nowotworową. Może to świadczyć o tym, że polscy migranci powoli zakorzeniają się w nowym kraju.

– Tutaj mieszkają, pracują, mają rodziny, tutaj też korzystają z prawa do opieki medycznej od niemowlęctwa po starość. Niekiedy praca tłumacza to takie „Cztery wesela i pogrzeb” – żartuje.
Reklama
Gość
Wyślij
Reklama
Facebook Messenger YouTube Instagram TikTok