
Deficyt rodzimych blacharzy
- Zawód blacharza przeżywa kryzys. Prawie nikt spośród ludzi młodych nie chce zostać blacharzem – uważa Peter Dyrehauge z Tyristrand, blacharz zatrudniony w firmie Taktekkermester Bjørn Schramm AS, od dwudziestu lat pracujący w zawodzie.
Dyrehauge od dawna bezskutecznie poszukuje czeladnika. Taktekkermester Bjørn Schramm AS posiada uprawnienia do szkolenia uczniów, ale ci jakoś się nie zjawiają. Dyrehauge obawia się, że zawód wymrze, a cenne umiejętności, nieprzekazane nikomu, zanikną w społeczeństwie.
- Wcale nie tak łatwo znaleźć teraz blacharza, a liczba zamówień od zleceniodawców jest duża. Dlatego mamy nadzieję, że w końcu znajdziemy ucznia, któremu będziemy mogli przekazać tajniki zawodu i który zechce pracować u nas po zakończeniu praktyk.
Firma, w której pracuje Dyrehauge ma ośmiu pracowników. Ostatnio zajmowała się między innymi kładzeniem nowego dachu szkoły w Hønefoss. Sam blacharz podkreśla, że zawód o takich tradycjach nie powinien ginąć i dodaje:
- Ja sam bardzo lubię swoją pracę i jestem dumny z mojego fachu. Jako blacharz trzeba używać zarówno głowy, jak i rąk, by coś stworzyć. To bardzo inspirujące.
- Jak Pan sądzi, czemu tak niewielu młodych ludzi chce zostać blacharzami?
- Wydaje mi się, że wiele osób odnosi wrażenie, że to ciężka, fizyczna praca, do tego wymagająca przebywania na dworze przez cały rok, na okrągło.
W ramach zwalczania negatywnych stereotypów i reklamowania zawodu blacharza, Dyrehauge ma zamiar odwiedzać szkoły i opowiadać młodym o tym fachu.
- Potrzebna jest zmiana podejścia. Odnoszę wrażenie, że dziś wiele osób chce mieć pracę, która będzie polegać na siedzeniu przy komputerze.
Import rzemieślników z zagranicy
Niepopularność zawodów rzemieślniczych wśród Norwegów sprawia, że firmy muszą ściągać pracowników z zagranicy.
- Zwłaszcza w miastach takich jak Drammen, czy Oslo powszechnie zdarza się, że firmy rekrutują blacharzy z Polski. Uważam, że powinniśmy zadbać o to, by w tym zawodzie oraz ogólnie, wśród innych rzemieślników, było więcej Norwegów – podkreśla Dyrehauge.
Eli Heyerdahl z Centrum kształcenia zawodowego w Buskerud ma dokładnie takie samo podejście do zagadnienia, jak blacharz z Tyristrand:
- Mamy ogromne problemy ze znalezieniem odpowiedniej liczby uczniów-czeladników z powodu bardzo małej liczby osób, które chcą uczyć się zawodu blacharza. Wiele firm musi szukać i rekrutować pracowników na kontynencie, ale przecież i tam nie ma ich w nieograniczonych ilościach! Trzeba koniecznie kształcić więcej norweskich fachowców.
Rzemiosło nie jest „cool”
Heyerdahl zastanawia się, czemu jest tak mało chętnych do nauki rzemiosła:
- Być może nie jest to wystarczająco „cool”? - pyta samą siebie.
Jako konsultantka ds. wyboru kariery zawodowej obserwuje na co dzień, jak młodzi ludzi szerokim łukiem omijają zawody rzemieślnicze, związane z branżą budowlaną, a za to walą tabunami na kierunki takie jak media i komunikacja.
- Młodzi ludzie mają dziś niemal nieograniczone możliwości wyboru. Do tego często lubią siedzieć przed komputerem, a za to nie mają zbyt dokładnego pojęcia o tym, co robi taki na przykład blacharz. Tymczasem ten zawód też jest „cool” - mówi Heyerdahl i dodaje:
- Myślę, że młodym przydałyby się praktyki zawodowe w trakcie trwania nauki. Mając w kieszeni zawód mogą przecież potem, jeśli zechcą, zdobyć też wyższe wykształcenie jako inżynierowie, czy architekci.
Na podstawie: Ringerikes blad
To może Cię zainteresować
31-12-2020 13:56
1
0
Zgłoś
31-12-2020 13:33
1
0
Zgłoś
30-12-2020 23:03
1
0
Zgłoś
13-09-2018 23:26
0
0
Zgłoś
13-09-2018 23:23
1
0
Zgłoś
26-12-2012 11:17
1
0
Zgłoś
25-12-2012 22:39
0
-1
Zgłoś
19-12-2012 12:31
0
0
Zgłoś
19-12-2012 12:29
1
0
Zgłoś
19-12-2012 11:52
0
0
Zgłoś