Strona korzysta z plików cookies

w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.

Przejdź do serwisu

Pozostało jeszcze:

10
DNI

do zakończenia rozliczeń podatkowych w Norwegii

Rozlicz podatek

Polityka

„Norwegia to nie Francja ani Niemcy” – szefowa PST krytykuje radykalizm i wzywa do „otwartości” na uchodźców

Redakcja

29 lipca 2016 00:00

Udostępnij
na Facebooku
„Norwegia to nie Francja ani Niemcy” –  szefowa PST krytykuje radykalizm i wzywa do „otwartości” na uchodźców

Bendicte Bjørnland wikimedia.org - Bair175 - Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported

Po lipcowych atakach terrorystycznych w Europie temat uchodźców budzi wśród Norwegów niemałe kontrowersje. W teorii dla przybyszów dostępne jest niemal wszystko – edukacja, nauka języka, a nawet rozrywki kulturalne. Jednak nie wszyscy Norwegowie są przychylni takim prawom. Szefowa PST, Benedicte Bjørnland, krytykuje taki „radykalizm” i wzywa do otwartości. – Norwegia to nie Francja ani Niemcy – twierdzi.
Według danych norweskiego Centralnego Biura Statystycznego (SSB) w Norwegii żyje obecnie 848 200 imigrantów, czyli aż 16 proc. społeczeństwa. Uchodźcy stanowią 28 proc. tej grupy, a tym samym 3,6 proc. całego społeczeństwa. Ze względu na trwający kryzys w Syrii liczba azylantów, czyli przybyszów ubiegających się o status uchodźcy i prawo do pobytu w kraju, wciąż rośnie. Z uwagi na fakt, że w Norwegii azylant ma prawo do opieki medycznej, edukacji (jako dziecko), a także nauki norweskiego i korzystania z usług tłumacza ustnego, przyjezdni, przynajmniej w teorii, mogą, a nawet powinni, integrować się ze społeczeństwem. Jednak wygląda na to, że nie zawsze jest to możliwe.

Niebezpieczny radykalizm

Jednak ta nieco idealistyczna wizja stosunków między społecznością lokalną a azylantami codziennie zderza się z brutalną rzeczywistością. Już w styczniu tego roku Marie Benedicte Bjørnland, szefowa norweskiej Policyjnej Służby Bezpieczeństwa (PST), wypowiadała się publicznie na temat potencjalnego zagrożenia związanego z wykluczeniem imigrantów z życia społecznego. Jej wypowiedzi mogą wydawać się nieco kontrowersyjne, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że miały miejsce zaraz po styczniowym incydencie w Szwecji, gdzie dwóch azylantów molestowało seksualnie młodą mieszkankę Sztokholmu. Wyglądało na to, że szwedzka policja próbowała zatuszować sprawę. Bjørnland podkreślała wówczas, że „zatrważająca liczba uchodźców, tworzące się gangi imigranckie prowadzą do zaognienia konfliktu pomiędzy imigrantami i Skandynawami”. Jak wyjaśniała, te obawy norweskiej społeczności mogą prowadzić do skrajnie radykalnego myślenia, a radykalizm czy to ze strony imigrantów, czy „prawicowych ekstremistów” zawsze jest niebezpieczny. Złość, nienawiść i szykanowanie nie prowadzą do niczego dobrego. Bjørnland poruszyła też temat asymilacji uchodźców, wypowiadając kontrowersyjne słowa: „Nie możemy oczekiwać, że tak duża grupa azylantów natychmiast dostosuje się do naszych norm kulturowych”.

„Monitorujemy sytuację”

We wczorajszej wypowiedzi będącej reakcją na lipcowe zamachy terrorystyczne w Europie, Bjørnland potwierdziła swoje zdanie na ten temat. Przestrzegała zarówno przed ekstremistami muzułmańskimi, jak i prawicowymi, tłumacząc, że radykalizm prowadzi do frustracji i aktów przemocy. Polityk wzywała też, by zachęcać azylantów do integrowania się ze społeczeństwem. Wykluczenie ich ze szkół, instytucji kulturalnych i życia społecznego prowadzi do agresji, która jest odpowiedzią na początkową bezsilność. – Oczywiście, sytuacja w Europie jest poważna i zawsze istnieje ryzyko ataku. Monitorujemy sytuacje, ale nie możemy dać stuprocentowej gwarancji, że taka sytuacja nie będzie mieć tutaj miejsca. – Dodaje z przekonaniem, że „Norwegia to nie Francja ani Niemcy”.

Nie chcą ich „u siebie”

Wygląda na to, że niektóre gminy rzeczywiście próbują integrować azylantów z lokalną społecznością. Nie wszyscy jednak są otwarci na nowych przybyszów. Przykładem jest właściciel Nissegården w Lom, który odmówił uchodźcom wstępu na teren swojego parku rozrywki. Jak mówi, ma do tego prawo, które gwarantuje mu demokracja. Opiekunowie z ośrodka dla uchodźców tłumaczą z oburzeniem, że to klasyczny przykład wykluczenia kogoś ze społeczeństwa. – Chcieli zapłacić za swoje bilety, jak każdy inny turysta. Wycieczka to był ich pomysł, ci ludzie też potrzebują „normalnego życia” – tłumaczą dotknięci zachowaniem właściciela działacze.
Reklama
Gość
Wyślij
Reklama
Facebook Messenger YouTube Instagram TikTok