Polacy w Norwegii
Zmagania z Barnevernet – powstaje organizacja wspierająca walkę o dzieci
85
Katarzyna Szyżkowska, Polka, która walczyła z BV o odzyskanie dzieci, angażuje się w pomoc innym rodzicom.
O tym, jak działa Barnevernet i co można zrobić, aby odzyskać dzieci opowiedziała Katarzyna Szyżkowska, która na własnej skórze doświadczyła czym jest „troska o dzieci" w wykonaniu norweskiej instytucji.
MojaNorwegia: W jakich okolicznościach BV odebrało Państwu dzieci? Jakie podawali powody?
Katarzyna Szyżykowska: Mieszkaliśmy z mężem Sebastianem w Norwegii od 9 lat, nasze dzieci się tu urodziły. Nigdy nie mieliśmy do czynienia z Barnevernet (BV), czyste konto, nic, żadnego zgłoszenia nas. Mieliśmy wyłącznie dobre referencje od właścicieli mieszkań, sąsiadów oraz z pracy.
BV w Røyken zadzwoniło do nas o 12:40 16 września 2014 roku. Byliśmy w pracy i czym prędzej pojechaliśmy do ratusza, bo tam właśnie jest biuro BV. Tam zostaliśmy potraktowani w skandaliczny sposób - krzyczeli na nas a policjanci, trzymali nas mocno za ręce (potem doszliśmy do wniosku, że mieli na celu sprowokowanie nas do agresywnych zachowań). Zobaczyliśmy tylko dokument, vetdak 4-6, o natychmiastowym umiejscowieniu córki, która miała wtedy prawie 7 lat i 1,5-rocznego syna. Nie było słowa o żadnej pomocy.
Rzekomo zauważono w szkole u córki małą rankę na czole, była to prawda, bo przy zabawie na sofie młodszy brat upuścił na córkę zabawkę, co zostawiło zadrapanie. Oskarżono nas obojga o przemoc i od razu próbowaliśmy wyjaśniać pochodzenie ranki, ale wszystko to na nic. Rzekomo córka mówiła, że rodzice ją biją już od czterech lat, mama 49 razy, a tata 50 razy (jakoś przedszkola, lekarze i poprzednia szkoła nic nie zauważyli).
Pod eskortą policji rozdzielono nas do osobnych pokoi, cały czas czytając ten sam dokument. Był płacz, irytacja, bezsilność, ale na bunt i złość nie mogliśmy sobie pozwolić, wiedząc, że tylko sobie tym zaszkodzimy. Po godzinie wyrzucono nas z ratusza, było to dla nas dziwne, bo skoro nas oskarżono, to powinniśmy iść na co najmniej 48 godzin do aresztu. Wróciliśmy do pustego domu, gdzie babcia oznajmiła, że wyrwano jej małego wnuczka, a naszego synka z wózka i wsadzono do radiowozu, gdzie czekała już siostra i odjechano.
MN: Czy BV trzymało się procedur: otrzymali zawiadomienie, rozpatrzyli je w ciągu siedmiu dni i przez trzy miesiące monitorowali Państwa rodzinę, a potem podjęli decyzję o odebraniu dzieci? Czy BV odebrało dzieci bez uprzedniego poinformowania o swoich zamiarach? Odwoływali się Państwo do fylkesmanna? Czy BV w ogóle poinformowało Państwo o Waszych prawach?
K.S.: Absolutnie żadnych procedur. Donos ze szkoły był z tego samego dnia, którego zabrano dzieci. Jeden jedyny i żaden inny wcześniej.
Dzieci zobaczyliśmy po 4 tygodniach pierwszy raz, na pierwszej rozprawie. Wygraliśmy odtajnienie adresu i spotkania - 2 godziny na tydzień, pod kontrolą BV i policji.
O spotkaniach nie jestem w stanie teraz mówić, a było ich 18. Sprawę wygraliśmy 29 stycznia jednogłośnie i dzieci natychmiast wróciły do domu. BV nam nie odpuszczało i dość szybko wywieźliśmy dzieci do Polski oraz wymeldowaliśmy z norweskiego systemu.
BV nie poinformowało władz polskich, łamiąc konwencję genewską, na pisma z konsulatu odpisywano arogancko.
MN: Czy otrzymali Państwo pomoc z ambasady? Czy polskie służby dyplomatyczne w ogóle zainteresowały się sprawą?
K.S.: Tak, dostaliśmy wsparcie z konsulatu, pomoc psychologa, porady, dużo zrozumienia i współczucia, niestety Ambasada nie ma narzędzi prawnych i w sprawach BV jest bezsilna, a prawo BV jest nadrzędne nad innymi przepisami prawa. Historia 5 miesięcy jest nie do opowiedzenia w pigułce.
Najwięcej wsparcia dostaliśmy z mężem od naszych przyjaciół i rodziny w Polsce i w Norwegii. Gdyby nie oni, to walka o dzieci byłaby znacznie cięższa. Chcemy wszystkim osobom, które nas wspierały serdecznie podziękować.
MN: W jakich warunkach przebywały dzieci pod opieką BV?
K.S.: Dzieci były u duńsko-norweskiej pary, której córka nie do końca rozumiała ich dialektu, ale jeśli chodziło o spisywanie zeznań dotyczących przemocy, to nagle wszystko rozumiano. Córka mówiła, że BV i zastępczy rodzice obiecali, że jak będzie mówić o tym, jak rodzice ją bili, to wróci z bratem do nas, a BV wyśle nas na kurs "nie bicia dzieci". To wszystko było celem zmuszenia nas do przyznania się do przemocy, której nie było. Nie przyznaliśmy się mimo szantażu i musieli szukać na nas dowodów, a my musieliśmy być nieskazitelnie czyści, skoro nic na nas nie znaleziono i sąd w styczniu wydał wyrok pogrążający BV. Tym samym wygraliśmy.
Syn był karcony po rączkach i zapinany pasami do łóżeczka w nocy, a córka zamykana w pokoju i straszona. Mamy na to dowody w postaci raportów BV ze spotkań, bo córka opowiadała nam co tam się dzieje, mimo że BV groziło, że przerwie spotkanie.
Raporty były oczywiście fałszowane i mamy na to niezbite dowody.
MN: Jak wyglądał proces odzyskiwania dzieci? Dokąd się Państwo udali? Jak przebiegały procesy? Czy polski organ sądowniczy był zaangażowany?
K.S.: Natychmiastowy kontakt i tylko z kancelariami poleconymi przez Ambasadę, codzienna współpraca z adwokatem oraz zbieranie masy dokumentów na swoją korzyść, bo oni prześwietlili nas z każdej strony. Jak oni kilo informacji na nasz temat, to my 3 kilogramy na naszą niewinność. Referencje z przedszkoli, szkół, policji, przychodni, lekarzy, sąsiadów, właścicieli mieszkań. Oni zbierali na swoją korzyść, a my na swoją.
Nie wolno się poddać. Każde opanowane działanie rodziców przybliża ich do wygranej.
Na procesach BV i ich adwokat łgali jak psy i nie boję się tego określenia użyć - w styczniu przesadzili już z kłamstwami i fałszowaniem dokumentacji, bo w końcu sąd zorientował się o co chodzi. Polski sąd nie może być zaangażowany, nie ma takiej możliwości.
MN: Jak się skończyła historia? Co myślą Państwo o Norwegii i zasadach działania BV? Jak rozłąkę przeżyły Państwa dzieci?
K.S.: Dzieci są w Polsce pod opieką psychiatry, terapeuty i neurologa, ale o tym na razie nie chcę opowiadać, bo to za ciężkie i ludzie nie byliby w stanie uwierzyć w pewne rzeczy. Rozłąka spustoszyła psychikę córki, syn przestał mówić i ma napady nieziemskiej histerii, pracujemy mocno ze specjalistami by im pomóc.
Po oddaniu dzieci nachodzono nas z policją i szpiegowano przyloty i wyloty nas, dorosłych.
Pomogli nam również przyjaciele, żaden norweski urząd nie zajął się sprawą - od wojewody, przez ministrów, premiera do króla, mamy wyłącznie pisma odmowne.
O BV wiedzieliśmy od 9 lat, ale nigdy ich się nie baliśmy, ponieważ rodząc tam dzieci wiedzieliśmy co wolno, a czego nie i do tego się stosowaliśmy. Uważamy, że zniszczono nam życie i pewnie pojawią się posty, że BV nie przychodzi bez przyczyny itp. Nie mam siły się tłumaczyć komuś, kto tego nie przeżył. I dla chętnych mam ok. 10 kg dokumentów po norwesku, jeśli ktoś chce zajrzeć, zanim zacznie wypisywać głupoty jakie to BV nie jest cudowne.
Wystarczy zajrzeć na oficjalną stronę Ambasady w załączniku „Porady dla osób przybywających do Norwegii" i ZAKŁADKA OPIEKA NAD MAŁOLETNIMI.
W naszym przypadku zmanipulowano córkę do zeznań i rozmawiano z nią bez tłumacza, oni mają swoje metody. Oczywiście uważam, że BV powinno istnieć, ale w tej chwili z tymi metodami przypomina mafię, która handluje dziećmi i zarabia na tym ogromną kasę. Instytucja musi przejść reformę i to gruntowną, żeby ich idea TIL BARNAS BESTE (dla dobra dzieci) była prawdziwa.
Niszczą dzieci i rodziców, nie myśląc o konsekwencjach. Owszem, pomagają, ale to jest tylko dla poprawy statystyk. Zmieniłam zdanie o Norwegii, to piękny kraj fiordów, natomiast w zderzeniu z BV ani to przestrzeganie praw człowieka i dziecka, ani demokracja, ani praworządność, fałsz i obłuda, dyskryminacja i znęcanie się nad rodzicami i dziećmi.
MN: Co planujecie Państwo teraz zrobić? Czy może Pani opowiedzieć więcej o marszu?
K.S.: Możemy razem pomagać tym, którzy przeżywają traumę związaną z utratą ukochanych dzieci i tym, którzy chcą wiedzieć więcej o tym systemie. Nasza organizacja będzie informować i doradzać konkretnie w tym temacie.
30 maja 2015 w Oslo norweska społeczność rodzin pokrzywdzonych przez Barnevernet organizuje pochód ze świecami i pochodniami za odebrane dzieci, jako cierpiące ofiary systemu. Połączyliśmy siły i demonstracje będą również pod norweskim ambasadami w Londynie, Dublinie, Pradze, Bratysławie, Wilnie, Sztokholmie oraz Stavanger i prawdopodobnie w Turcji i Indiach. Ja czekam na pismo odnośnie marszu w Warszawie, bo podjęłam się organizacji, więc problem nie jest wyłącznie Polaków.
Ponieważ nauczyłam się norweskiego prawa dotyczącego BV na pamięć i mam duże doświadczenie z dokumentami z BV, mówię i czytam po norwesku, znamy metody BV, chcemy doradzać i pomagać rodzicom przed, nie daj Boże w trakcie, lub po sprawach z BV. Dlatego będzie to organizacja głównie informacyjna i wspierająca.
MN: Dlaczego inne rodziny powinny się zgłosić, jak mogą pomóc?
K.S.: Z systemem się nie wygra, a na pewno nie my, obcokrajowcy, więc można walczyć o zmianę np. paragrafu 4-6 i 4-12 barneverloven, bo opiera się on na domysłach i przypuszczeniach często niedoświadczonych pracowników BV i jest nadmiernie nadużywany. Nie chcemy być kontrowersyjni, chcemy informować, radzić, pomagać i skupiać wokół siebie ludzi, którzy wesprą naszą inicjatywę celem obniżenia liczby zabieranych dzieci bez powodu lub pod błahym powodem.
Pracujemy nad powołaniem organizacji i sztabu ludzi, którzy pomogą nam wspierać rodziny od początku do końca spraw z BV.
MN: Co Polacy powinni wiedzieć o BV?
K.S.: Polacy powinni wiedzieć, że BV jest i nie śpi i jeśli rodzice mają tendencję do klapsów, kar i krzyków, lepiej niech wywiozą dzieci lub natychmiast zaprzestaną tych metod. Alkohol i używki poza dyskusją. Oczywiście zdarza sią, że BV pomaga, ale to już jest kontrola i obserwacja rodziny. Bardzo ciężko wygrać dzieci, tylko 6% rodziców odzyskuje potomstwo. Uważać, uważać i kontrolować, przypatrzeć się Norwegom, oni na zewnątrz nie mówią o kłopotach i nie wstawiają na facebooka zdjęć z imprezy zakrapianej alkoholem, a w tle dzieci.
Trzeba wiedzieć, że norweskie wychowanie opiera się również na absurdach, które BV wykorzystuje, np. wyrwanie mleczaka przez tatę zamiast przez dentystkę jest powodem do zabrania dziecka.
Poszukujemy rodzin, które miały z BV styczność i walczą o odzyskanie dzieci. Jeśli poszukujecie pomocy, nie zastanawiajcie się, skontaktujcie się ze mną pod poniższymi numerami telefonów i mailem:
+47 41213765 no
+48 692 899 951 pl
lub mail: katrrrin@gmail.com
MN: Dziękujemy za rozmowę!
WIĘCEJ:
Polskie rodziny boją się Barnevernet
Barnevernet odebrało mi dziecko
Prezydent Czech porównuje Barnevernet do nazistów
Litewski talk-show: chów wsobny powoduje, że Norwegia zabiera zagraniczne dzieci
zdjęcie: fotolia - royalty free
Reklama
To może Cię zainteresować
10-05-2018 13:52
06-03-2018 13:36
0
-5
Zgłoś
14-05-2016 13:10
15
0
Zgłoś
05-07-2015 16:45
23
0
Zgłoś
23-05-2015 19:34
5
0
Zgłoś
23-05-2015 17:22
5
0
Zgłoś
28-04-2015 10:23
1
0
Zgłoś
26-04-2015 23:56
3
0
Zgłoś
25-04-2015 17:01
4
0
Zgłoś
25-04-2015 14:07
14
0
Zgłoś