9

NIE DLA DUMPINGU: W roku 2006 po raz pierwszy na pochodzie pierwszomajowym w Bergen pojawił się polski transparent - widomy dowód tego, że Polacy zaczęli stanowić stały element norweskiego rynku pracy. Mimo wszystko polscy pracownicy wciąż doświadczają nierównego traktowania i dyskryminacji na placach budowy w Norwegii. FOTO: PAUL S. AMUNDSEN
WYWIAD
- Siedmiu polskich pracowników zginęło w ubiegłym roku w pożarze w Drammen, w miniony weekend to samo spotkało dwie osoby w Bergen. Pochodzi Pani z Polski i ma na co dzień do czynienia z polskimi pracownikami sezonowymi. W jaki sposób tego typu tragedie wpływają na środowisko Polaków?
- Najczęściej rozmawiamy z pracownikami o warunkach pracy. Rzadko kiedy poruszane są inne tematy, jednak wydarzenia tego typu zawsze wywołują szok. Wielu pracowników zatrudnianych jest przez firmy, które zapewniają im zakwaterowanie. Powszechne są sytuacje, gdy w jednym domu mieszka kilkadziesiąt osób. Jest bardzo ciasno. Pracownicy sami widzą, że może to mieć tragiczne konsekwencje. Często mówią, że to nie przypadek, że w pożarach domów w Norwegii giną właśnie Polacy.
- Czy Polakom ciężko jest zaakceptować sytuację, kiedy jedna i ta sama firma jest zarówno pracodawcą jak i właścicielem domu, który wynajmują?
- Jest to bardzo często spotykane rozwiązanie. Sprawia ono, że pracownicy stają się jeszcze bardziej zależni od pracodawcy, jeszcze bardziej bezbronni - w sytuacji, gdy pracodawca chce ich wykorzystać. Często prowadzi to do nienaturalnej wręcz lojalności wobec osoby, czy firmy, która wypłaca pracownikowi pensję. Problemem jest to, że wiele osób przebywa w Norwegii tylko tymczasowo i trudno jest im znaleźć mieszkanie w zwykły sposób, przeglądając i sprawdzając oferty wynajmu. Ciężko jest wydobyć się z takiej zależności od pracodawcy - właściciela wynajmowanego lokalu.
- Obecnie przebywa w Norwegii około 100 000 polskich pracowników. Jakie są ich opinie na temat pracy w Norwegii?
- To zależy. Mamy tu przede wszystkim bardzo wyraźny podział na tych, którzy mają stałą pracę, i tych, którzy pracują tylko tymczasowo - poprzez biura pośrednictwa pracy czy agencje zatrudnienia. Ci, którzy są zatrudnieni przez agencję często odnoszą wrażenie, że istnieją dwa całkowicie różne kodeksy pracy. W okresie dobrej koniunktury w ostatnich latach wielkie przedsiębiorstwa produkcyjne prowadziły politykę bronienia się przed zatrudnianiem na etat. Wobec tego pojawiło się całe mnóstwo biur pośrednictwa pracy, które zaspokajały nieustanny popyt na siłę roboczą. W czasie kryzysu redukcje zatrudnienia prowadzone były zupełnie „na dziko". Egzystencja pracowników z Polski stała się bardzo niepewna. Cieszą się, że mają pracę i otrzymują wynagrodzenie, ale pracują w norweskich firmach budowlanych, obok Norwegów, którzy mają zupełnie inne płace i inne warunki zatrudnienia. Myślę, że oburzają ich tak wielkie różnice.
- Czy mamy w takich momentach do czynienia z jakimiś dużymi różnicami kulturowymi pomiędzy Norwegami a Polakami, np. w kwestii podejścia do autorytetów?
- Myślę raczej, że problem tkwi w tym, że pracownicy nie zgłaszają sytuacji tego typu ze strachu przed konsekwencjami. Zauważam przykładowo, że ciężko skłonić ich do wystąpienia pod własnym imieniem i nazwiskiem, czy do wyrażenia zgody na zamieszczenie zdjęcia w gazecie, jeśli sprawa dotyczy np. ujawnienia nieprawidłowości w firmie. W chwili obecnej duża część tych ludzi zatrudniona jest przez agencje zatrudnienia i jeśli będą sprawiać kłopoty, czy domagać się swoich praw, otrzymają gorszą pracę lub w ogóle nie będzie dla nich zleceń.
- W Bergen podejrzewa się, że polscy pracownicy sezonowi zatrudnieni w gminnym przedsiębiorstwie BIR zostali poinstruowani przez swoich pracodawców, by posługiwali się fikcyjnymi umowami o pracę. Czy zaskakują Panią tego typu sprawy?
- Absolutnie nie. To znany proceder. Naprawdę nie jest trudno oszukać Inspekcję Pracy. Zdarza się to nagminnie.
- Czy norweskim pracodawcom łatwo jest wykorzystać pracowników z Polski, a jeśli tak, to co można w tej sprawie zrobić?
- Aż za łatwo. Bardzo wielu pracowników z Europy Wschodniej trafia do branży budowlanej, w której już wcześniej roiło się od rozmaitych przestępstw skarbowych. Wiele podmiotów ma wprawę w takich „zabawach" z kontraktami i pracownikami tymczasowymi. Jeśli mamy zacząć rozwiązywać ten węzeł gordyjski, musimy zacząć od sprawy oczywistej: języka. Żaden z pracowników, którzy przyjeżdżają, nie mówi po norwesku czy po angielsku. Oprócz tego bardzo by się przydało, gdyby pracownicy otrzymujący pozwolenie na pracę i pobyt, mogli jednocześnie otrzymać pouczenie na temat najważniejszych obowiązków i praw przysługujących pracownikom sezonowym.
- My dostajemy nowe łazienki i domki letniskowe, oni dostają pensję. Czy brak nam talentu lub wrażliwości, by zauważyć polskich pracowników sezonowych poza tym kontekstem i włączyć ich jakoś w życie społeczne Norwegii?
- Owszem, ale to zrozumiałe i naprawdę trudno oczekiwać, żeby cała ludność Norwegii nagle zaczęła czuć się odpowiedzialna za przyjeżdżających tu Polaków. Ci ludzie pracują po 10-12 godzin dziennie, żyją osobno i generalnie ciężko ich włączyć w normalny rytm życia Norwegów. Uważam, że najpotrzebniejszym „lekarstwem" są kursy języka norweskiego. Mamy tu do czynienia z prawdziwą barierą językową, ale z pewnością da się coś z tym zrobić.
- To Polacy, między innymi, mają stanowić odpowiedź na braki kadrowe w Norwegii. Czy jesteśmy przygotowani na wszystkie konsekwencje, które mogą z tego wyniknąć?
- Myślę, że pierwszą rzeczą, jaką musimy sobie jasno uświadomić, to to, że Polacy, a także ludzie z innych krajów, którzy pracują w Norwegii, mają takie same prawa na rynku pracy jak Norwegowie. Wydaje się, że nie wszyscy o tym pamiętają. Nie sądzę też, by coś stało na przeszkodzie temu, by Polacy, jeśli mają na to ochotę, mogli się tu osiedlać.
Źródło: bt.no
Reklama
Reklama
To może Cię zainteresować
20-11-2009 20:39
2
0
Zgłoś
19-11-2009 23:38
1
0
Zgłoś
19-11-2009 10:08
0
0
Zgłoś
19-11-2009 09:46
0
0
Zgłoś
19-11-2009 09:34
0
-2
Zgłoś