
Unibuss oskarża...
Na pierwszy rzut oka widać, że artykuł w Aftenposten o tytule "Zabierają pasażerów autobusowi lotniskowemu" ("Kaprer passasjerer fra flybussen") pisany jest z punktu widzenia firmy Unibuss, obsługującej połączenie z Oslona lotnisko Torp w Sandefjord.
Oto, co w nim znajdziemy:
"Na siedem minut przed przyjazdem ekspresu lotniskowego, pod przystanek Ramstadsletta w Bærum zajedża kilkunastoletni mikrobus. Kierowca wyskakuje, podbiega do wiaty przystankowej, gdzie czeka pół tuzina podróżnych i pyta: - Torp?
Walka o pasażerów dojeżdżających na lotniska jest bezwzględna - również o tych, którzy dopiero co wylądowali. Kreatywni Polacy znaleźli sobie opłacalną niszę, Tuż obok zwykłego, rozkładowego autobusu lotniskowego, jeżdżą mikrobusami, oferując tańszy dojazd na lotnisko.
- Jest ich coraz więcej i robią się coraz bardziej bezczelni. Widziałem, jak ci piraci zbierali klientów tu, na lotnisku i zabierali ich do swoich busików, stojących na parkingu - mówi Erdal Selihic, kierowca ekspresu lotniskowego Unibuss.
- Ale najgorzej było wtedy, kiedy jeden z ich busów złapał w drodze powrotnej gumę. Kierowca zatrzymał nasz autobus, który jechał z tyłu, i poprosił, żebyśmy zabrali pasażerów do Oslo. Uważał, że przejazd powinien być dla nich darmowy, bo już zapłacili - jemu.
Śmieszna historia, ale Zelihic wcale nie uważa sytuacji za zabawną.
- Zdarzało się też, że piraci występowali z groźbami. Inną sprawą jest to, że ich działalność podkopuje opłacalność naszej firmy. Boimy się o swoje miejsca pracy."
Dziennikarz Aftenposten wybrał się na lotnisko Torp, by przekonać się naocznie, jak to wszystko wygląda. Oto jego relacja:
Wsiąść do busika bylejakiego, nie dbać o dziecko, nie dbać o bilet...
"- Privat, privat - mówi kierowca na przystanku Ramstadsletta, prowadząc wysłannika Aftenposten do mikrobusa, w którym siedzi już siedem osób.
Zanim dojedziemy do Drammen, kolejne trzy zostaną zabrane ze stacji benzynowych w Asker i Bærum. Tam stoją dodatkowe dwa mikrobusy.
Potem jedziemy wszyscy przez Vestfold na lotnisko Torp w starszym, ale zadbanym i sprawnym mikrobusie z pasami bezpieczeństwa. W 14-miejscowym busie jest nas jedenaścioro plus małe dziecko, siedzące na kolanach u taty. Żadnego dziecięcego fotelika nie widać.
Nasz mikrobus oraz dwa inne, z łącznie około trzydziestoma pasażerami i kilkoma wolnymi miejscami, docierają na Torp. Nieco wcześniej przyjechał Unibuss z 24 pasażerami i 39 wolnymi miejscami.
- To połączenie jest skomunikowane z samolotem do Polski. Ale poza sezonem zdarza się, że mamy tylko garść pasażerów w autobusie, podczas gdy piraci zabierają trzy pełne busy - mówi szef marketingu w firmie Unibuss, Espen Hveem.
- Gdyby to samolot z Londynu lądował, miałbym pełen autobus. Wtedy polskich mikrobusów tu nie ma - mówi Zelihic, który wraca do Oslo z ledwie połową zajętych miejsc w autobusie i zrozumiałą obawą o swoje miejsce pracy.
- Tak jak sytuacja wygląda na dzień dzisiejszy, tracimy pieniądze na autobusach skomunikowanych z samolotami do i z Polski. Utrzymujemy się z innych kursów - mówi Hveem."
Dziennikarz kontynuuje opisywanie podróży:
"- Pokwitowanie? - pyta szofer. Być może przejrzał wysłannika Aftenposten. Byłem jedyną osobą w autobusie, którą o to zapytał. Nikt z tych, którzy zapłacili 170 koron, bo tyle kosztuje transport na lotnisko, nie dostał biletu. Ekspres lotniskowy (Flybusekspressen) kosztuje 220 koron z Oslo.
Już na lotnisku w Torp kierowca klnie na taksówkę, która tarasuje mu drogę, a potem zajeżdża na postój dla taksówek, gdzie wysiadamy. Potem mikrobusy znikają.
Godzinę później, na pięć minut przed wylądowaniem pierwszego samolotu z Polski, znów są na miejscu. Nie na przystanku dla autobusów, ale na parkingu.
Kierowcy ustawiają się tuż przed drzwiami, przez które pasażerowie wejdą do hali przylotów, zdecydowanie wchodząc poza barierki, czyli do strefy, gdzie zabroniony jest wstęp kierowcom autobusów i taksówkarzom. Tam stoją z tabliczkami, na których pisze po polsku, że jadą do Oslo i, podobno, z listami pasażerów, którzy z góry zamówili transport.
- Chodzą z tymi listami, ale nigdy nie widziałem, co jest na nich napisane. Nie wiem, czy ktoś coś zamawiał z góry - mówi Zelihic, który uważa, że większość pasażerów jest zgarniana w drzwiach hali przylotów i "uprowadzana" do mikrobusów.
- Prowadzą nielegalną działalność w biały dzień. Nie wygląda na to, że ktoś mógłby ich powstrzymać - wzdycha Hveem.
Zapytaliśmy kierowcę mikrobusa, czemu stoi na parkingu, gdzie wolno zatrzymywać się tylko na krótko, a nie na przystanku autobusowym, ale ten mówił bardzo słabo po norwesku i nie chciał z nami rozmawiać, ani powiedzieć jak się nazywa.
- Ja tu tylko pracuję - powiedział i odjechał do Oslo z busem pełnym ludzi.
Szef firmy nie był bynajmniej bardziej rozmowny, kiedy do niego zadzwoniliśmy:
- Nie będę z wami gadał. Norweskie gazety wypisują same bzdury. Zadzwońcie do Brønnøysund [tam mieszczą się rejestry firm - przyp. red.], oni wiedzą wszystko o mojej działalności.
No cóż..."
Artykuł w Aftenposten kończy się stwierdzeniem, że busy operują w szarej strefie. Czytamy tam:
"Funkcjonują bez biletów i czają się za krzakami i stacjami benzynowymi. To wszystko sprawia dość tajemnicze wrażenie. Ale nie jest wcale takie pewne, że mikrobusy jeżdżą nielegalnie.
W maju ubiegłego roku jedna z firm mikrobusowych została ukarana grzywnami w wysokości 49 500 koron i konfiskatą domniemanego zysku w wysokości 90 000 koron za jazdę bez odpowiednich zezwoleń. Ale po wyroku konieczne licencje i zezwolenia zostały załatwione i "obecnie firma prowadzi legalną działalność w zakresie przewozu osób."
Unibuss nie zgadza się z tym orzeczeniem i uważa, że konkurenci wciąż działają nielegalnie, nieprawidłowości są wyraźnie widoczne (ci, z którymi jechał dziennikarz Aftenposten nie tylko nie mieli elektronicznego systemu biletowego, oni w ogóle nie mieli biletów), a do tego działają na fałszywej podstawie:
- Tak właśnie, uważamy, że oni prowadzą przewozy rozkładowe (rutetrafikk): m.in. zajeżdżają na nasze przystanki i zabierają pasażerów, podczas, gdy mają licencję jedynie na przewozy turystyczne (turvogntrafikk). Uważamy, że z taką licencją nie mają prawa zabierania pasażerów po drodze.
- Ale oni nie mają przecież rozkładów jazdy i stałych godzin odjazdów?
- Nie, nie potrzebują tego. Małpują nasze godziny odjazdów - mówi wicedyrektor administracyjny Unibussa, Kjell Knarbakk.
W 2009 roku Unibuss złożył doniesienie na konkurencję. Policja chciała umorzyć sprawę, ale wszczęła dochodzenie z powodu silnego nacisku mediów. Skończyło się wyrokiem w sądzie pierwszej instancji, który sprawił że przynajmniej część z firm mikrobusowych zatroszczyła się o jakieś licencje i zezwolenia.
- Z prawnego punktu widzenia mikrobusy funkcjonują w szarej strefie - mówi inspektor Kjetil Baustad Egelie z policji w Sandefjord. - Wiemy o ich działalności, ale nie jest jasne, co im wolno, a co już stanowi złamanie prawa. Z własnej inicjatywy nie chcemy w tę szarą strefę ingerować.
Licencja na...?
Kierowca mikrobusa, Jan Stremliowski [chodzi o Sławomira Jana Stremilowskiego, szefa PKS Oslo] wozi jedynie kierowców, którzy z góry zamówili miejsce.
- Na kursie, kiedy starałam się o licencję, dowiedziałem się, że z licencją na przewozy turystyczne (turvognløyve) tylko do tego mam prawo.
Tak samo rozumie ten przepis Unibuss, ale w urzędzie licencyjnym gminy Oslo dowiadujemy się, że to nieprawda. Pojazdy turystyczne również mają prawo do zabierania przypadkowych pasażerów.
- Urząd licencyjny ma rację. Kiedyś przepis brzmiał tak, że "Przewóz turystyczny osób może odbywać się jedynie po wcześniejszym jego zamówieniu przez zamkniętą grupę, składającą się z co najmniej pięciu osób", ale już tak nie jest - mówi starszy doradca w ministerstwie transportu, Jan-Vidar Weltzien.
Obecnie przewóz turystyczny definiuje się negatywnie w odniesieniu do przewozu rozkładowego, tj, to, co nie jest przewozem rozkładowym, jest przewozem turystycznym. Do przewozów rozkładowych zaś zalicza się po prostu "regularny transport osób przez określonego operatora, jeśli oferta transportowa jest otwarta dla wszystkich, a wsiadanie i wysiadanie odbywa się na z góry wyznaczonych przystankach".
Mikrobusy spełniają warunek regularności, jeśli jeżdżą na konkretne godziny odlotów samolotów, ale mimo to Weltzien nie ośmiela się pokusić o ocenę, czy na swoich licencjach turystycznych zajmują się przewozami rozkładowymi.
- O tym musi zadecydować urząd licencyjny, po zbadaniu wszystkich okoliczności sprawy - mówi."
Tyle dziennik Aftenposten.
...PKS Oslo kontratakuje
Skontaktowaliśmy się z właścicielem PKS Oslo, Sławomirem Stremiłowskim, by usłyszeć jego wersję historii.
- Czytał Pan artykuł w Aftenposten?
- Tak, to same pomówienia. Kontaktowałem się już z Aftenposten w tej sprawie. Dałem im ultimatum na napisanie sprostowania, ale nie jakiejś małej wzmianki na końcu gazety, tylko takiego samego artykułu, jak ten. Jeśli tego nie zrobią, podam ich do sądu, mam dobrego prawnika.
- Co w artykule jest nieprawdą?
- Prawie wszystko. Przede wszystkim tak: ja wiem, że są nielegalne busy, które jeżdżą bez zezwoleń itp. i mnie też to przeszkadza, ale moja firma działa legalnie od 15 lat, mamy wszystkie potrzebne dokumenty, licencje, zezwolenia. Kierowcy byli szkoleni tu, w Norwegii. Tymczasem artykuł o praktykach, których być może dopuszczają się te nielegalne busy, zilustrowano zdjęciem PKS Oslo, wymieniono moje nazwisko. To jest działanie na szkodę mojej firmy, sugeruje się klientom, że nasza działalność jest nielegalna. Ten artykuł bardzo nam szkodzi wizerunkowo. W dodatku ten dziennikarz, który to pisał [Stein Erik Kirkebøen - przyp. red.] nawet nie wie, że w Polsce PKS jako przewoźnik państwowy nie istnieje od lat 90! [pod zdjęciem w artykule był podpis, mówiący, że nazwa firmy została ściągnięta od polskiego przewoźnika PKS]. Teraz PKS-ów jest dużo, a skrót znaczy Prywatna Komunikacja Samochodowa, a nie Państwowa Komunikacja Samochodowa i nie jest to nazwa zastrzeżona, każdy może jej używać.
- Dobrze, ale zacznijmy od początku. Powiedział Pan temu dziennikarzowi, że w Brønnøysund wiedzą wszystko o pana działalności. Sprawdzałam, nie ma tam firmy PKS Oslo...
- Mam spółkę AS, zarejestrowaną w roku 1997 pod nazwą GM Kolleksjon AS, numer organizacyjny to 979 317 506. PKS Oslo to jeden z rodzajów działalności tej spółki. Wszystko jest legalne.
Spółka pod tym numerem i nazwą faktycznie istnieje i, według rejestrów z Brønnøysund, zajmuje się przewozami turystycznymi. Pytam więc dalej:
- Jak to jest z tymi przewozami rozkładowymi? Jeżdżą państwo na licencji na przewozy turystyczne (turvognløyve), czy regularne (rutebilløyve)? Na państwa stronie nie widziałam żadnego rozkładu jazdy, tylko informację, żeby dzwonić i zamawiać transport. Jak to wygląda w praktyce?
- My co dzień mamy inny rozkład jazdy. Układamy go na bieżąco, biorąc pod uwagę to, skąd lub dokąd chcą jechać nasi klienci. Zanim zacząłem z panią rozmawiać, siedziałem właśnie, układając rozkład na dziś.
- Czyli państwa klienci faktycznie zamawiają transport z wyprzedzeniem, nie jest tak, jak napisano w Aftenposten, że zbieracie przypadkowych ludzi, najchętniej przez odjazdem autobusu kursowego?
- Unibuss próbuje w ten sposób zwalczać konkurencję, ale tak naprawdę nie jesteśmy dla nich konkurencją, bo oni zabierają ludzi co najwyżej z terminala autobusowego w Oslo albo tam ich dowożą. I tylko tam. A jeśli ktoś przylatuje wieczornym samolotem? Oni go dowiozą do centrum Oslo, a jak on ma potem dostać się do np. Hegedal, Asker, czy gdzie indziej w środku nocy? A wielu Polaków mieszka właśnie w tych miejscowościach wokół Oslo, bo jest tam taniej, niż w samej stolicy. My zabieramy ludzi pod dom, do tych wszystkich okolicznych wiosek, tak że nie muszą martwić się o to, jak w środku nocy dotrą do domu. Pytałem kiedyś jednego kierowcę z Unibussa, czy dowiezie ludzi pod dom na jakimś tam osiedlu. Powiedział: "Nie da się". No właśnie. A u nas się da i dlatego klienci z nami jeżdżą. Poza tym jesteśmy elastyczni. Polacy w Norwegii często np. chcą jechać do domu na weekend. Załóżmy, że ktoś pracuje w piątek do piątej po południu, a samolot leci o 18.40. Gdyby ten ktoś chciał pojechać autobusem Unibussa, musiałby jechać dopiero w sobotę, bo tak nie zdążyłby dotrzeć na terminal autobusowy. Ale do nas można zadzwonić, żebyśmy po piątej przyjechali pod taką, a taką budowę. Zabieramy pracowników prosto na lotnisko i dzięki temu już piątkowy wieczór mogą spędzić z rodziną w Polsce. Tak samo zabieramy ich z lotniska w niedzielę wieczorem, po powrocie. I druga sprawa: rodzina, która przyjeżdża z wizytą z Polski. Unibussowi może wydaje się, że to nie problem, ale dla przyjeżdżających członków rodziny nawet kupno biletu w norweskim autobusie może być trudne, ze względu na brak znajomości języka. A u nas jest tak, że np. dzwoni jakiś Polak i mówi: "Słuchaj, matka do mnie przylatuje, a ja nie mogę po nią pojechać na lotnisko samochodem, bo muszę być w pracy. Przywieziesz ją pod taki to, a taki adres?" Odpowiadam:"Nie ma problemu, jak się matka nazywa?"
- I stąd potem te kartki z imionami osób do odebrania na lotnisku?
- Tak właśnie.
- Czyli państwa kierowcy nie wchodzą tam, gdzie kierowcom i taksówkarzom jest wstęp wzbroniony i nie naganiają sobie klientów?
- Absolutnie nie. Stoimy, tam gdzie wolno, tam gdzie stoją wszyscy, którzy czekają na czyjś przylot. Jeśli ktoś szuka i nagabuje przylatujących Polaków to może są właśnie ci busiarze, którzy działają nielegalnie. Jak mówiłem, są tacy. U nas ludzie zamawiają transport i na podstawie tych zamówień układane są trasy i rozkłady jazdy.
- Porozmawiajmy jeszcze o innych zarzutach z artykułu. Jak to było z tą przebitą oponą?
- To absolutnie nie dotyczyło mojej firmy. U nas jest tak, że na 4 mikrobusy jakie mamy, jeden zawsze stoi w rezerwie, na wypadek gdyby coś się stało. Nie może być tak, że klient nie dojedzie na lotnisko. Wiem, że takie coś za drogo by nas na dłuższą metę kosztowało, nawet gdyby chodziło tylko o kilkanaście osób, które przez to spóźniłyby się na samolot. Powiem więcej. Raz zdarzyło się, że to autobus Unibussa się zepsuł i pasażerowie dzwonili wtedy do nas, żeby ich zabrać. Tak więc to, co napisano, to zwykłe pomówienie, ewentualnie przypisanie nam jakiegoś zdarzenia z udziałem przewoźników nielegalnych. Podobnie jest z karami pieniężnymi, o których mowa w artykule. Nigdy nie byliśmy za nic karani grzywnami ani sądzeni [tak naprawdę w artykule mowa jest w tym miejscu o "jakiejś" firmie mikrobusowej, nie o PKS Oslo, ale wydźwięk całego artykułu, a zwłaszcza użycie zdjęcia PKS-u faktycznie może sprawiać wrażenie, że cały czas mowa jest o tej właśnie firmie - przyp.red.]. Unibuss próbował wprawdzie zgłaszać nas na policję, byliśmy wielokrotnie kontrolowani, policja sprawdzała nas chyba ze 20 razy, ale zawsze wszystko było w porządku. Tu, w Norwegii, od ścigania nielegalnej działalności jest policja. Ja zawsze mówię: Jeśli robię coś nielegalnego, możecie zgłosić to na policję i zobaczymy. Na pewno nie można pomawiać legalnej firmy norweskiej w taki sposób, jak to właśnie zrobiło Aftenposten do spółki z Unibussem. To jest próba nieuczciwego zwalczania konkurencji. Dlatego mają to odwołać, albo będzie sprawa w sądzie. Ja jestem spokojny, mam na wszystko dokumenty: licencje, zezwolenia, rozkłady jazdy z tych wszystkich lat i tak dalej.
- A zatrzymujecie się państwo faktycznie na parkingu przy lotnisku, tak jak napisano, czy na przystanku autobusowym?
- To chyba jedyna rzecz w artykule, która się zgadza. Stajemy na parkingu, bo nie jestem pewien, czy jako autobusy prowadzące przewozy turystyczne, a nie rozkładowe, możemy stawać na miejscu postoju autobusów regularnych linii. Wolimy być ostrożni. Ale teraz to sprawdzę. Bo, jak się okazuje, nasza licencja zezwala na zabieranie przypadkowych podróżnych, nie tylko tych, którzy wcześniej zamówili przejazd, więc może i z tym będzie podobnie?
- Dziennikarz Aftenposten napisał, że tylko jemu zaproponowano pokwitowanie za opłatę za przejazd, a nikt inny nie dostał biletu...
- Jeśli tak, to na pewno nie był nasz mikrobus. My zawsze drukujemy bilety. Cały czas tak robiliśmy i robimy.
- Spróbujmy zatem podsumować: czyżby najlepszym podsumowaniem i uzasadnieniem, czemu powstał artykuł Steina Kirkebøena była ta wypowiedź kierowcy Unibussa: " Ich działalność podkopuje opłacalność naszej firmy. Boimy się o swoje miejsca pracy."?
- Prawdopodobnie. Oni nie lubią konkurencji. Boją się jej, nie radzą sobie w sytuacji, kiedy muszą z kimś konkurować. Woleliby administracyjnie zakazać konkurentom działalności. A przecież konkurencja przynosi lepsze usługi dla ludzi, a o to przecież chodzi. Kiedyś powiedziałem jednemu kierowcy z Unibussa, który zarzucił mi, że zabieram im klientów: - Tak, tak właśnie jest. Co więcej, będę robił wszystko, żeby zabrać ich jeszcze więcej, a najchętniej wszystkich. Na tym to polega. Nie chcecie ich tracić? Zaoferujcie im coś, co sprawi, że pójdą do was, a nie do mnie. Nie odwieziecie ich pod dom? No to może zróbcie tańsze bilety? Nie da się? No to zaproponujcie im występy artystyczne na pokładzie i darmowy posiłek. Cokolwiek. To nie moja sprawa, jak WY chcecie przyciągać klientów. A jeśli nie potraficie, to trudno. Zawsze jest NAV, jeśli stracicie pracę możecie iść na zasiłek, a w tym czasie się przekwalifikować. Mają w NAV-ie bardzo fajne kursy, pozwalające zmienić zawód. Nikt ci nie gwarantował, że całe życie będziesz kierowcą.
To może Cię zainteresować
29-11-2015 14:51
0
0
Zgłoś
29-11-2015 13:08
0
0
Zgłoś
29-11-2015 11:47
1
0
Zgłoś
29-11-2015 10:18
0
-1
Zgłoś
28-11-2015 21:11
1
0
Zgłoś
28-11-2015 21:06
0
-1
Zgłoś
28-11-2015 21:05
1
0
Zgłoś
28-11-2015 21:03
1
0
Zgłoś
28-11-2015 20:53
1
0
Zgłoś