Jak mieszkają Polacy w Norwegii?
fotolia.com - royalty free
– Jest wesoło – mówi Janusz, pracownik budowlany mieszkający w Bergen od trzech miesięcy. Odwiedzam go w mieszkaniu firmowym blisko centrum. – Lokalizacja bardzo dobra, ale warunki fatalne – ciągnie dalej. – Jeszcze jeden miesiąc i będę szukał z kolegą innego mieszkania, suchego i ciepłego. A wiedziałaś, że nie ma tu kaloryfera w pokoju? – pyta z niedowierzaniem. – Musiałem kupić grzejnik olejowy, bo zimno było niemiłosiernie. Ale teraz ciepło i żona się mniej denerwuje jak widzi, że jestem tylko w sweterku. Na początku to wyłączałem kamerę, że niby są zakłócenia, aby nie widziała mnie w kurtce – śmieje się. – Nie, żona teraz nie przyjeżdża – odpowiada przecząco na kolejne pytanie. – Chciałbym, ale to nie takie proste. W Polsce dom, dzieci... Tak się nie da. Córka właśnie zaczęła liceum. Nie chce słyszeć o żadnej zmianie. Żona pracuje, ma jeszcze 15 lat do emerytury, szkoda by było tak zaprzepaścić. Ale ja tu długo nie posiedzę. Tęsknię. Rok, dwa i zjadę do domu. A mieszkanie zmienię, bo jeszcze się jakiegoś reumatyzmu nabawię.
Święty spokój po całym dniu pracy jest na wagę złota. – Ja kocham swoje malutkie mieszkanko – wyznaje Basia. Kobieta po pięćdziesiątce mieszka już w Bergen osiem lat. – Po pracy uwielbiam zaszyć się w nim. Nastawiam romantyczną muzykę. Zapalam świeczkę. Mieszkam tu od samego początku. Trochę żałuję, że nie jest moje. Boję się, co będzie jak właściciel zechce je sprzedać. Chciałam pięć lat temu odkupić ten lokal, ale wtedy mieszkał ze mną syn i nie dostałam dostatecznego kredytu, choć miałam oszczędności na wkład własny. Dziś żałuję, że nie poszłam do innego banku, ale nie myślę już o tym. Żyję tym, co tu i teraz. Nie raz zastanawiałam się też nad zmianą lokalu, bo mieszkam w samym centrum, a mam psa i przydałby się jakiś park w pobliżu, ale kiedy kalkuluję, wypisuję plusy i minusy, to jednak widzę słuszność wyboru. Do pracy chodzę pieszo. Mam tu sklepy, kino i nawet małą piekarnię. Tu wynajem wynosi połowę wypłaty, więc lepiej nie dodawać sobie kosztów w postaci biletu miesięcznego.
Żona bardzo mnie docenia. Jest dumna z tego, że mogę sam utrzymać rodzinę. W Polsce niestety nie miałem takiej możliwości. Pracowałem jako sprzedawca w sklepie motorowym. Brałem nadgodziny i weekendy, a i tak było ciężko. Tu uzbierałem już połowę kwoty potrzebnej jako wkład własny. Myślę, że po wakacjach będziemy rozglądać się za jakimś małym domkiem poza miastem. Jedyne, na co wszyscy narzekamy, to jedzenie. Nie chodzi mi o to, że jest drogie, bo ja nie przeliczam, ale o smak, który jest zupełnie inny niż w Polsce.
Generalnie rata kredytu równa się kwocie, którą płacą za wynajem – przy założeniu, że jest to Bergen i za średniej wielkości mieszkanko trzeba zapłacić około 10 000 NOK. Ta grupa rośnie w siłę. Widać to szczególnie w niedzielę na polskiej mszy. Kościół pęka w szwach, wierni tłoczą się przed wejściem, a w środku pełno rodzin z maleńkimi dziećmi. Teraz, gdy obserwuje się niewielki, aczkolwiek zauważalny spadek cen, brokerzy będą mieli co robić, bo nasza mentalność jest taka, że lubimy mieć własny kąt.
To może Cię zainteresować
18-12-2015 23:05
0
-1
Zgłoś
18-12-2015 00:04
1
0
Zgłoś
17-12-2015 23:51
0
0
Zgłoś
17-12-2015 23:48
0
0
Zgłoś
17-12-2015 21:42
3
0
Zgłoś
17-12-2015 18:38
0
0
Zgłoś
17-12-2015 18:35
0
-1
Zgłoś
17-12-2015 18:27
1
0
Zgłoś