Szkolny Robin Hood

Minister zabierze najlepszym i da gorszym szkołom. Czy jest w tym jakaś logika?
Norweski minister edukacji, Torbjørn Røe Isaksen bawi się w Robin Hooda. Postanowił przekazać część dofinansowania, które miało trafić do najlepszych szkół, w ręce placówek, które nie odnoszą spektakularnych sukcesów. Co z tego może wyniknąć?
Minister tchnie nowego ducha
Dziewięć lat temu przeprowadzono w Norwegii dużą reformę szkolnictwa, tzw. kunnskapsløftet (czyli “promocję wiedzy”). Przemeblowanie dotyczyło całego systemu, zarówno szkół podstawowych, jak i wyższych, i obejmowało zmiany w strukturze, organizacji i nauczanych treściach. Miało to w założeniu wyrównać szanse: teraz każdy uczeń w każdym zakątku Norwegii mógł pobierać nauki na tym samym poziomie. Ta obietnica zrodziła bardzo wiele oczekiwań - i na razie je zawiodła.
Nie wszystkie gminy radzą sobie z wprowadzaniem wymaganych zmian w programie szkolnym.
- Wymagane zmiany nie są wprowadzane we wszystkich regionach - stwierdził Isaksen. I obiecał: - Zamierzam tchnąć w reformę nowe życie.
Zabierze zdolnym, odda słabszym
Na czym ma polegać reforma w nowym wydaniu? Minister zamierza odebrać część środków finansowych szkołom z dobrymi wynikami (m.in Osloskolen, która słynie z najlepszych wyników) i dać je placówkom, które nie radzą sobie z wprowadzaniem wytycznych o “promocji wiedzy”.
- Nigdy wcześniej nie mieliśmy tyle środków na dofinansowanie, ale musimy przestać rozdawać je wszystkim po równo - powiedział Isaksen - Powinniśmy skierować nasze wsparcie w stronę szkół, które sobie nie radzą.
Najzdolniejsi nie potrzebują wsparcia od państwa, uznał.
Szkoła równości, szkoła dyskryminacji
W raporcie “Zbyt wielkie oczekiwania?”, NOVA (Norweski Instytut Badań nad dojrzewaniem, opieką i starzeniem) zbadał, czy reformy wpłynęły na wyrównanie poziomu w szkołach.
Okazuje się, że w Norwegii nadal znaleźć można szkoły, które wypuszczają dzieci bez podstawowych umiejętności. Wielu uczniów nie potrafi czytać ze zrozumieniem, pisać zgodnie z zasadami norweskiej pisowni, o wynikach w matematyce nie wspominając.
Raport porusza różne kwestie. Badacze sprawdzili między innymi jaki wpływ na oceny ma pochodzenie dziecka i status socjoekonomiczny rodziców. Okazuje się, że uczniowie pochodzenia imigranckiego (czyli dzieci, których oboje rodziców są imigrantami w pierwszym pokoleniu) mają nieco gorszą średnią ocen (o 0,35) od dzieci, których rodzice są Norwegami. Dzieci urodzone w Norwegii w rodzinach imigranckich mają już nieco lepsze wyniki, bo tylko o 0,7 gorsze od ich norweskich rówieśników.
Polskie dzieci coraz słabsze
Na słabsze oceny nie wpływa jedynie pochodzenie imigranckie: status socjoekonomiczny ma tu prawdopodobnie znacznie większe znaczenie. Najlepiej widać to na przykładzie uczniów pochodzenia polskiego.
Dzieci polskich imigrantów uczące się w Norwegii w latach 2003-2006 (czyli przed wprowadzeniem reform) miały lepsze wyniki w nauce niż polskie dzieci w latach 2009-2011. Zdaniem naukowców wynika to z faktu, że reformy odbyły się po otwarciu granic UE. Wcześniej do Norwegii przyjeżdżali przede wszystkim Polacy z wyższym wykształceniem, zaś obecny typ imigranta z Polski to pracownik fizyczny. Socjoekonomiczny status takich osób jest zazwyczaj nieco niższy niż osób pracujących umysłowo. A jak wynika z badań NOVA, dzieci tej drugiej grupy odnoszą lepsze wyniki w nauce. Niestety, nierówność jest dziedziczna.
Zasypywanie społecznych dołów
Jeśli przepaść w statusie społecznym to główny powód tak dużych różnic w szkolnych wynikach, to największym grzechem ministerstwa edukacji jest brak pomysłu na jej zasypanie, zarzucają autorzy raportu.
Z kolei nowy pomysł ministra edukacji nie spodobał się innym krytykom. Ci twierdzą, że wyrównywanie poziomu odbędzie się kosztem dobrych szkół i może doprowadzić do ich powolnego upadku.
Źródła: udir.no, aftenposten.no
Zdjęcie frontowe: MN

To może Cię zainteresować