„Polska to nie Norwegia”. Rodzice sześciolatków o tym, dlaczego w norweskiej szkole ich dzieci mają lepiej

W Polsce rok szkolny zaczynają siedmio- lub sześciolatki. W Norwegii do pierwszej klasy idą wyłącznie sześcioletnie dzieci, które obowiązkiem szkolnym objęte są tam od dawna fotolia.com - royalty free
Dla Norwegów to norma
Pan Maciej, Polak mieszkający w Norwegii, także nie rozumie polskich sporów wokół tematu. − To żaden problem, szkoły są gotowe na maluchy. Może to kwestia norweskiego podejścia, które naukę traktuje bezstresowo, ale wydaje mi się, że moje dzieciaki były i są na szkołę gotowe. Oczywiście, mieliśmy pewne obawy, ale chodziło bardziej o język, niż o gotowość do podjęcia nauki czy dojrzałość emocjonalną − tłumaczy. Norweską szkołę definiuje jako spokojne miejsce, w którym nauka sześciolatków odbywa się głównie przez zabawę.
Pani Karolina, młoda mama mieszkająca pod Stavanger, swoje dzieci do szkoły wyśle dopiero za rok. Jednak już teraz cieszy się na tę możliwość.− Będę mieć więcej czasu dla siebie, odpocznę i, co najważniejsze, zyskam pewność, że dzieci w niczym „nie odstają”. Może to głupie, ale jako imigrantka czasem miewam takie obawy. Z tego co wiem, norweska szkoła to dobre miejsce. Nauczyciele otaczają uczniów opieką, poświęcają im dużo uwagi. W każdym razie na pewno jest tak w przedszkolach. Dlatego absolutnie nie martwi mnie wizja pierwszej klasy dla moich maluchów! − deklaruje. Na pytanie, czy uważa, że każdy sześciolatek jest gotowy do pójścia do szkoły, odpowiada: − Na pewno w Norwegii. W Polsce zależy to chyba od charakteru dziecka i podejścia nauczycieli.
Sześciolatki w polskich szkołach wciąż kontrowersyjne
To przede wszystkim nauczyciele powinni się dopasować do maluchów, a nie odwrotnie. Polscy pedagodzy nie są przygotowani do innego niż tradycyjny, skostniały system nauczania
Uwagi za niedojrzałość emocjonalną
O niewystarczającym przygotowaniu emocjonalnym sześciolatków najlepiej świadczy jej opowieść o młodszej córce, Zuzi. Dziewczynka, w świetle prawa sześcioletnia, poszła do pierwszej klasy ze swoim rocznikiem − pech chciał, że urodziła się parę dni przed końcem roku, a zatem w praktyce była o rok młodsza od swoich kolegów z ławki. Choć w przedszkolu miała opinie bardzo bystrego, rozgarniętego dziecka, na pierwszą klasę nie była jeszcze gotowa. − Problemy zaczęły się już piątego dnia w szkole. Zuzia zaczęła spędzać lekcje pod ławką, bo bojąc się pani, wolała się schować. A my dostawaliśmy „listy” w dzienniczku, z poleceniem zaznajomienia dziecka z zasadami panującymi w szkole. − relacjonuje.
Za młodzi na szkołę?
– Rok różnicy w tym wieku to przepaść. To rząd postanowił o zmianie systemu, my musimy się do tego dopasować. Jednak de facto pierwsza klasa spadła do poziomu dawnej zerówki. Dzieci dopiero co zmieniły środowisko z przedszkolnego na szkolne − tłumaczy mama Zuzi. Dodaje, że dla maluchów taka zmiana to „rewolucja”, dlatego z dziećmi trzeba postępować ostrożnie.
Wprowadzane są reformy, które wnoszą jedynie chaos i, niestety, szkodzą. I to przede wszystkim dzieciom, jak zwykle najmniejsi płacą najwyższą cenę
Nauczyciele nieprzygotowani na sześciolatków
Pani Karolina wspomina, że pierwszą rzeczą, jaka zdziwiła ją w Norwegii, było podejście przedszkolanek do wychowanków. – Kucały, kiedy rozmawiały z dziećmi, żeby znaleźć się na tym samym poziomie. Nauczyciele też nie chcą dominować, a z uwagi na zasady językowe każdy automatycznie jest tu na „ty”. Atmosfera w norweskim szkolnictwie ma być luźna, bez niepotrzebnych stresów. − Ale w Polsce dzieci mają się dopasować i już, mają siedzieć w ławkach cicho przez 45 minut – zauważa pani Justyna. Za porażkę swojej córki wini przede wszystkim rewolucję w systemie szkolnictwa. − Wprowadzane są reformy, które wnoszą jedynie chaos i, niestety, szkodzą. I to przede wszystkim dzieciom, jak zwykle najmniejsi płacą najwyższą cenę…
„Za parę lat może być tu druga Norwegia, na razie nie skorzystam”
Rodzice sześciolatków mieszkających w Norwegii widzą w szkolnych instytucjach głównie pomoc i przyjazną atmosferę. W Polsce mali pierwszoklasiści wciąż jawią się jako duży problem. Jednak jest nadzieja – wielu rodziców przekonuje, że kontrowersje budzi nie sama wizja dzieci w szkolnej ławce, a chaos związany z turbulencjami spowodowanymi reformą polskiego rządu. Czy niedługo staniemy się drugą „szkolną Norwegią”? Choć rodzice mieszkający zagranicą powątpiewają, wciąż jest nadzieja – placówki są przygotowane, a nauczyciele mają odpowiednie kompetencje. Wygląda na to, że wystarczy zmienić podejście do dzieci na nieco bardziej bezstresowe, „norweskie”.
To może Cię zainteresować
28-08-2016 19:50
9
0
Zgłoś
28-08-2016 13:50
8
0
Zgłoś