Darmowy kurs języka norweskiego
Norweski z przymrużeniem języka – R jak Rodzina
3
Jak po norwesku nazwać członków rodziny? Ilustracja: Katarzyna Sadowska
Podobno z rodziną najlepiej wychodzi się tylko na zdjęciu. Tylko problem polega na tym, że to zdjęcie trzeba potem podpisać. Po polsku, wiadomo – mama, taka, ciotka, wujek, szwagier... A po norwesku?
Podobno z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu. Tylko, jak później to zdjęcie opisać? Tu stoi mama, tu babcia... ale ten łysy pan z wąsami, trzeci od lewej w drugim rzędzie? Ach, to przecież stryjeczny brat przyrodniej córki szwagierki cioci... A po norwesku?
Mama, tata, córka, syn, wujek, ciocia – najbliższa rodzina nie stanowi problemu – kolejno od lewej: mor, far, dattera, sønn, onkel, tante.
Ale jeśli wujek jest od strony taty, to – choć mało kto już w Polsce tego używa – jest nie wujkiem, ale stryjem. Taki stryjek to po norwesku farbror, czyli brat taty.
Zostajemy przy stosunkowo bliskiej rodzinie, brat cioteczny lub siostra cioteczna to søskenbarn, bez względu na płeć. Więc nawet jeśli ją zmienią, nadal będą tak nazywani.
Jedziemy dalej – do rodziny może w każdej chwili dołączyć zięć – svigersønn, brzmi doprawdy jak jakiś sfingowany syn, ale czasem się trafi taki, że ech, może to i dobre określenie...
To samo szwagier, nie wiemy, kogo siostra wybierze albo z kim niechcący wpadnie... na rodzinną imprezę oczywiście... Tak czy inaczej szwagra z Oslo nazywajmy svoger, żeby wiedział, że my wiemy.
Teść to też rodzina, choć z punktu widzenia zięcia svigerfar to trafne określenie.
Teściowa to wobec tego svigemor, ale mówiąc szczerze córki nigdy bym nie skrzywdził takim imieniem. Ale nie wybrzydzajmy, to są po prostu typowe norweskie słowa. A nietypowe dla nas jest to, że norweską teściową nazywamy svigemor nie dopiero po ślubie, ale od samego początku związku z jej córką, czyli już w drodze z dyskoteki, w której się poznaliśmy.
Sytuacja, gdy teść i teściowa są razem, a my siedzimy przed nimi, oznacza, że albo jesteśmy na obiedzie, albo coś nieźle przeskrobaliśmy. W obu przypadkach są to dla nas svigerforeldre, choć po wypiciu kilku toastów możemy zaryzykować i przejść na potoczne svigers.
Kuzyn to fetter, kuzynka to kusine, krewny – slekt, a krewni w gromadzie – slektninger. Zawsze kojarzyło mi się to z rzeźnikami i szlachtowaniem, dlatego widząc ich w mieście na wszelki wypadek przechodzę szybko na drugą stronę ulicy i, udając że patrzę na zegarek, podbiegam żwawo i wskakuję do najbliższego tramwaju.
Jeżeli gromada krewnych się na nas za to obrazi, zawsze możemy sobie adoptować nowych.
Adoptowane dziecko to fosterbarn a stefar to ojczym. Brzmi swojsko jak Stefan.
Natomiast macocha brzmi po norwesku tak jak kwiatek bratek – stemor.
Dalsi kuzyni ojca lub matki to filletante lub filleonkel.
A jak przetłumaczyć tzw. dziesiątą wodę po kisielu, skoro w Norwegii nie ma kisielu?
No właśnie filletante, czyli dosłownie – szmaciana ciocia albo tiende påfyll – dziesiąta dolewka.
I na koniec omówimy najstarszych członków rodziny, czyli naszych przodków – forfedre.
Problemy zaczynają się już z babcią i dziadkiem – znamy ich jako bestemor i bestefar, ale mogą też występować w mutacjach typu morfar, mormor (prawie jak Mordor) farmor i farfar.
Cofamy się wehikułem czasu i na przejściu dla pieszych wyskakują nam oldefar i oldemor, czyli pradziadek i prababcia. A my to dla nich prawnuk i prawnuczka, czyli odpowiednio en oldebarn i ei oldebarn. Konieczne z rodzajnikami dla określenia płci, bo inaczej mogą nam zacząć zaglądać tam, gdzie nie trzeba, żeby to sprawdzić empirycznie.
Czy zatem prapraprapraprababcia od mieszanej strony mamy i taty to farfarmorfarmormormor?
Raczej nie, choć z prapradziadkiem mam problemy.
1.Słownik polsko-norweski podaje że prapradziadek to tipoldefar.
2.Norwesko-polska część słownika twierdzi, że jest to tippoldefar.
3.Mój konsultant określa prapradziadka jako tipeoldefar i tej wersji się trzyma rękami i nogami, ale zalecam pewną podejrzliwość, ponieważ złapałem go telefonicznie na wolnym powietrzu i bez słownika, a wiecie, jak to jest z ludzką pamięcią i jak telefony potrafią zmieniać słowa w sms-ie...
W razie draki i tak zrzucimy wszystko na nich, a prapradziadka, w ramach przeprosin, zabierzmy na górską kolejkę czy coś.
Cofając się jeszcze dalej, napotkamy jeszcze praojca Adama - stamfar Adam, praczłowieka, czyli urmenneske, i w końcu przodka Darwina, czyli szympansa - sjimpanse. Wówczas mamy dwa wyjścia – albo szybko włączamy całą naprzód i wracamy do XXI wieku, albo kierujemy się w stronę bramy i kończymy tę męczącą wyprawę do ZOO.
Do zobaczenia!
Jacek Janowicz
Ale jeśli wujek jest od strony taty, to – choć mało kto już w Polsce tego używa – jest nie wujkiem, ale stryjem. Taki stryjek to po norwesku farbror, czyli brat taty.
Zostajemy przy stosunkowo bliskiej rodzinie, brat cioteczny lub siostra cioteczna to søskenbarn, bez względu na płeć. Więc nawet jeśli ją zmienią, nadal będą tak nazywani.
Jedziemy dalej – do rodziny może w każdej chwili dołączyć zięć – svigersønn, brzmi doprawdy jak jakiś sfingowany syn, ale czasem się trafi taki, że ech, może to i dobre określenie...
To samo szwagier, nie wiemy, kogo siostra wybierze albo z kim niechcący wpadnie... na rodzinną imprezę oczywiście... Tak czy inaczej szwagra z Oslo nazywajmy svoger, żeby wiedział, że my wiemy.
Teść to też rodzina, choć z punktu widzenia zięcia svigerfar to trafne określenie.
Teściowa to wobec tego svigemor, ale mówiąc szczerze córki nigdy bym nie skrzywdził takim imieniem. Ale nie wybrzydzajmy, to są po prostu typowe norweskie słowa. A nietypowe dla nas jest to, że norweską teściową nazywamy svigemor nie dopiero po ślubie, ale od samego początku związku z jej córką, czyli już w drodze z dyskoteki, w której się poznaliśmy.
Sytuacja, gdy teść i teściowa są razem, a my siedzimy przed nimi, oznacza, że albo jesteśmy na obiedzie, albo coś nieźle przeskrobaliśmy. W obu przypadkach są to dla nas svigerforeldre, choć po wypiciu kilku toastów możemy zaryzykować i przejść na potoczne svigers.
Kuzyn to fetter, kuzynka to kusine, krewny – slekt, a krewni w gromadzie – slektninger. Zawsze kojarzyło mi się to z rzeźnikami i szlachtowaniem, dlatego widząc ich w mieście na wszelki wypadek przechodzę szybko na drugą stronę ulicy i, udając że patrzę na zegarek, podbiegam żwawo i wskakuję do najbliższego tramwaju.
Jeżeli gromada krewnych się na nas za to obrazi, zawsze możemy sobie adoptować nowych.
Adoptowane dziecko to fosterbarn a stefar to ojczym. Brzmi swojsko jak Stefan.
Natomiast macocha brzmi po norwesku tak jak kwiatek bratek – stemor.
Dalsi kuzyni ojca lub matki to filletante lub filleonkel.
A jak przetłumaczyć tzw. dziesiątą wodę po kisielu, skoro w Norwegii nie ma kisielu?
No właśnie filletante, czyli dosłownie – szmaciana ciocia albo tiende påfyll – dziesiąta dolewka.
I na koniec omówimy najstarszych członków rodziny, czyli naszych przodków – forfedre.
Problemy zaczynają się już z babcią i dziadkiem – znamy ich jako bestemor i bestefar, ale mogą też występować w mutacjach typu morfar, mormor (prawie jak Mordor) farmor i farfar.
Cofamy się wehikułem czasu i na przejściu dla pieszych wyskakują nam oldefar i oldemor, czyli pradziadek i prababcia. A my to dla nich prawnuk i prawnuczka, czyli odpowiednio en oldebarn i ei oldebarn. Konieczne z rodzajnikami dla określenia płci, bo inaczej mogą nam zacząć zaglądać tam, gdzie nie trzeba, żeby to sprawdzić empirycznie.
Czy zatem prapraprapraprababcia od mieszanej strony mamy i taty to farfarmorfarmormormor?
Raczej nie, choć z prapradziadkiem mam problemy.
1.Słownik polsko-norweski podaje że prapradziadek to tipoldefar.
2.Norwesko-polska część słownika twierdzi, że jest to tippoldefar.
3.Mój konsultant określa prapradziadka jako tipeoldefar i tej wersji się trzyma rękami i nogami, ale zalecam pewną podejrzliwość, ponieważ złapałem go telefonicznie na wolnym powietrzu i bez słownika, a wiecie, jak to jest z ludzką pamięcią i jak telefony potrafią zmieniać słowa w sms-ie...
W razie draki i tak zrzucimy wszystko na nich, a prapradziadka, w ramach przeprosin, zabierzmy na górską kolejkę czy coś.
Cofając się jeszcze dalej, napotkamy jeszcze praojca Adama - stamfar Adam, praczłowieka, czyli urmenneske, i w końcu przodka Darwina, czyli szympansa - sjimpanse. Wówczas mamy dwa wyjścia – albo szybko włączamy całą naprzód i wracamy do XXI wieku, albo kierujemy się w stronę bramy i kończymy tę męczącą wyprawę do ZOO.
Do zobaczenia!
Jacek Janowicz
Tekst: Jacek Janowicz
Ilustracje: Katarzyna Sadowska
Ilustracje: Katarzyna Sadowska
Reklama
Reklama
To może Cię zainteresować
3
25-02-2016 15:45
3
0
Zgłoś
25-02-2016 11:47
1
0
Zgłoś