
Więzienie Ullersmo. Fot. Tommy Gildseth |
- Po cichu lewicowy rząd szykuje się do wprowadzenia w życie polityki więziennej rodem z programu Partii Postępu (Frp). Oddzielne więzienia dla cudzoziemców mają stać się częścią norweskiej rzeczywistości - pisze w swoim felietonie Victor Lund Shammas, student socjologii na Uniwersytecie w Oslo. Oto całość jego tekstu o segregacji w więzieniach:
" - Nikt nie boi się norweskich więzień - powiedział w ubiegłym roku Per Sandberg podczas swego wystąpienia na konwencji krajowej Frp, a następnie przedstawił dziesięciopunktowy program, mający na celu pogorszenie komfortu życia norweskich więźniów: Nazwiska pedofilów powinny być podawane do wiadomości publicznej, więźniowie, którzy chcą podczas pobytu w więzieniu studiować, powinni mieć obowiązek pracy w ciągu dnia, powinno też być trudniej uzyskać zwolnienie warunkowe.
Wyraźniej zarysowana miałaby również zostać różnica między więźniami norweskimi, a cudzoziemcami: Podczas gdy zasiłek dla norweskich więźniów powinien zostać, według Frp, zredukowany o połowę (w 2011 roku wynosił on około 57 koron dziennie w przypadku większości osadzonych), w przypadku więźniów zagranicznych miałby zostać okrojony jeszcze bardziej. Poza tym więźniowie ci mieliby odsiadywać wyrok w więzieniach o "niższym standardzie", niż obywatele norwescy. Wygląda to tak, jakby Frp chciało powiedzieć, że nawet jeśli norwescy więźniowie to "sukinsyny", to są to w każdym razie nasze sukinsyny.
Ówczesny minister sprawiedliwości z Partii Robotniczej (Ap), Knut Storberget, bardzo ostro sprzeciwił się tym propozycjom. Odrzucił je jako populistyczny symptom "zbliżającej się konwencji krajowej" Frp i uznał, że propozycje te są w większości "niewymownie złe". Storberget wskazał też, że "kraje, które usiłują pogorszyć warunki życia więźniów to te kraje, które najbardziej zmagają się z problemem przestępczości". Miał rację. Mało osób chyba uzna, że upokarzające warunki w więzieniach w USA stanowią jakoś specjalnie skuteczny mechanizm odstraszania przestępców, gdyż za kratkami siedzi tam i bije się 2,4 miliona ludzi. W kraju tym jest - w liczbach bezwzględnych - więcej więźniów niż w Chinach, które mają czterokrotnie wyższą liczbę ludności.
Rządowy zwrot o 180 stopni
A teraz przewińmy taśmę historii naprzód, do roku 2012. Miejsce zdarzenia: nierzucający się w oczy, niebudzący uwagi mały akapit w propozycji do budżetu, przesłanej przez ministerstwo sprawiedliwości. Rząd właśnie zrobił po cichu zwrot o 180 stopni. Obiecuje stworzyć w więzieniu Ullersmo osobny oddział tylko i wyłącznie dla więźniów zagranicznych, w praktyce: zalążek więzienia "apartheidowego".
W ubiegłym roku dowiedzieliśmy się, że szkoła Bjerke w Oslo stworzyła "apartheidowe" klasy dla uczniów wywodzących się z mniejszości. Powstał wielki krzyk i protest. Dziennik Aftenposten na pierwszej stronie wyrażał ulgę z tego powodu, że minęło "zaledwie kilka godzin od pojawienia się informacji o segregacji etnicznej", a już na miejscu byli ministrowie i radni miejscy.
Natomiast plany zaprowadzenia segregacji w więzieniach przechodzą bez echa - nikt nawet nie uniesie brwi. To prawda, że jest pewna pryncypialna różnica pomiędzy segregowaniem ludzi ze względu na obywatelstwo, a ze względu na pochodzenie etniczne, ale jeśli chodzi o spodziewane rezultaty, konsekwencje nie są de facto takie znowu różne.
Korzyści z różnicowania
Ministerstwo sprawiedliwości usprawiedliwia segregację w więziennictwie na trzy sposoby. Według mnie, wszystkie podawane powody są słabe:
Po pierwsze: Jeśli zgromadzi się wszystkich zagranicznych więźniów w jednym miejscu, ułatwi to ich deportację. W końcu większość z nich po odsiedzeniu wyroku będzie deportowana z Norwegii. Deportacje odbywają się przede wszystkim przez lotnisko Gardermoen.
To cieniutki argument. Niektórych więźniów trzeba będzie najpierw przewieźć do Ullersmo z tego miejsca w kraju, gdzie przebywają i koszty transportu wewnątrz kraju mogą być zbliżone do kosztów transportu na lotnisko w celu deportacji.
Po drugie: Jeśli wszyscy cudzoziemcy będą odbywać wyroki w jednym miejscu, łatwiej będzie też zgromadzić w jednym miejscu specjalistyczne usługi z tym związane, na przykład tłumaczy.
To też słaby argument. Zgadza się, że podczas przesłuchań policyjnych i rozpraw sądowych usługi tłumaczeniowe są często potrzebne, ale w więzieniu, na co dzień, nie jest to tak pilna potrzeba.
Służby więzienne dokonały w ubiegłym roku nieformalnego mapingu problemów językowych w regionie. Spośród 203 więźniów zagranicznych 154 miało problemy językowe, ale 78 z nich dawało sobie radę w życiu codziennym, a tylko niewielki odsetek, 28% więźniów, nie był w stanie się porozumieć. Poprawa nauki języków norweskiego i angielskiego powinna pozwolić na uporanie się z problemem tej małej grupki.
Po trzecie: Rząd chciałby mieć ofertę dopasowaną specjalnie do tej właśnie grupy osadzonych. W tym sformułowaniu czai się wiele pułapek. Tak długo, jak długo nie zostanie wyjaśnione, na czym właściwie ma polegać to dostosowanie oferty więziennictwa do potrzeb cudzoziemców, ciężko jest tę propozycję krytykować, ale wolno podejrzewać, że to "dopasowanie" to po prostu eufemizm na określenie gorszych warunków.
Amerykanie funkcjonowali bardzo długo, mając zapisaną w prawie zasadę "oddzieleni lecz równi" ("separate but equal"). Wolno było na przykład mieć w pociągach osobne przedziały dla Białych i Czarnych, o ile miały one ten sam standard. Historycy wykazali jednak, że konsekwencją istnienia osobnych udogodnień dla grupy silnej i dla grupy słabej było to, że nacisk kładziony na to, by jakość oferty dla grupy słabszej była taka sama jak dla silniejszej, osłabł.
Kryminolog Thomas Ugelvik bardzo precyzyjnie podsumowuje problem, pytając: "Czy więzienia mają resocjalizować Norwegów, a cudzoziemców jedynie karać?" Czy będziemy mieć więzienia A i B?
Wymuszona wielokulturowość
Propozycja rządu została przedstawiona na skutek nacisków ze strony Związku zawodowego pracowników służb więziennych (Kriminalomsorgens Yrkesforbund), ale źródło dla przynajmniej części tych żądań znajdziemy wśród samych zainteresowanych.
Podczas moich własnych badań nad "otwartymi" norweskimi więzieniami odkryłem niezadowolenie wśród niektórych więźniów norweskich. Niezbyt podobało im się to, że odsiadują wyroki wspólnie z cudzoziemcami. Niektórzy uważali też, że cudzoziemcy "zabierają" środki, które powinny przysługiwać więźniom norweskich. Mówili: Jeśli celem resocjalizacji w więzieniu jest to, by człowiek mógł wrócić na łono społeczeństwa, dlaczego również cudzoziemcom ma przysługiwać prawo do nauki i pracy? Przecież po odsiadce po prostu wsadzi się ich do najbliższego samolotu i odeśle do domu.
Najkrótsza odpowiedź brzmi tak, że wszyscy więźniowie mają wrócić na łono społeczeństwa: tego lub innego, niekoniecznie norweskiego.
Można by pomyśleć, że powodem trzymania Norwegów i cudzoziemców osobno jest chęć uniknięcia konfliktów etnicznych. Więzienia mogą być jak naczynia pod ciśnieniem, gdzie niekiedy obowiązują inne zasady, niż na zewnątrz. Wszyscy mamy w głowie obrazy z amerykańskich filmów więziennych, gdzie neonaziści, Meksykanie i Afrykanie prowadzą ze sobą "wojnę rasową", a przemoc jest czymś na porządku dziennym.
Ale nie jest wcale oczywiste, że w Norwegii jest tak samo. Moje własne badania wskazują w każdym razie raczej na to, że w norweskich więzieniach rozwinęło się coś, co można by nazwać "wymuszoną wielokulturowością". Chodzi o niespokojny pokój pomiędzy różnymi grupami etnicznymi i narodowymi. Niektóre z tych grup od czasu do czasu spoglądają na siebie z zazdrością lub z pogardą, ale w gruncie rzeczy dogadują się ze sobą.
Funkcjonariusz z więzienia Ullersmo, Thomas Engebretsen, zapytał w wywiadzie dla Aktuell.no, czy "ideą jest to, by wydawać mniej pieniędzy na zagranicznych więźniów dlatego, że nie są Norwegami?" To bardzo precyzyjna analiza nowego rządowego flirtu z bardzo niebezpiecznymi ideologiami."
Victor Lund Shammas
Źródło: Aftenposten
To może Cię zainteresować
26-05-2012 18:26
0
-1
Zgłoś
26-05-2012 17:06
0
-1
Zgłoś
26-05-2012 16:10
0
-1
Zgłoś