
Reidar Hjermann, rzecznik praw dziecka |
Reidar Hjermann, rzecznik praw dziecka: „Wulgaryzacja dyskusji o Barnevernet"
Profesor Nina Witoszek pisze o urzędzie ochrony dzieci (barnevernet) pod tytułem „Tyrania dobroci". Robiąc aluzje do sposobu funkcjonowania potężnego Biura Politycznego w Związku Sowieckim, maluje bardzo mroczny i niepokojący obraz instytucji urzędu ochrony dzieci, sugerując nieprawomocność jego działań wobec rodziców pochodzenia zagranicznego. Barnevernet staje na co dzień przed olbrzymim wyzwaniem działania w społeczeństwie wielokulturowym, tymczasem postrzeganie przez panią profesor procedur obowiązujących w barnevernet opiera się o pojedynczą sprawę, w dodatku definitywnie tendencyjnie przedstawioną w felietonie. Uważam, że to prowadzi do wulgaryzacji całej debaty na temat barnevernet.
Urząd ochrony dzieci w Stavanger nie może wypowiadać się na temat sprawy [opisywanej w felietonie prof. Witoszek], obowiązuje go ścisłe zachowanie poufności ze względu na dobro dzieci i rodziców. Nie znam osobiście szczegółów tej akurat sprawy, ale uważam, że nie można pozostawić felietonu Witoszek bez odpowiedzi i że od naukowca, który podpisuje się jako profesor Uniwersytetu w Oslo należy wymagać bardziej krytycznego podejścia do źródeł i większej precyzji.
Selektywne źródła
Pani profesor korzysta ze źródeł w sposób dość wybiórczy. Rozmawiała z rodzicami i niektórymi sąsiadami. Oprócz tego przywołuje raport biegłego. Na tej podstawie wysnuwa wniosek, że decyzje w sprawie zostały podjęte na podstawie fałszywych przesłanek. Z samego felietonu wiemy jednak, że zapadła przynajmniej jedna decyzja ze strony wojewódzkiej komisji do spraw ochrony dzieci i spraw socjalnych (Fylkesnemnda for barnevern og sosiale saker) oraz wyroki w sądach co najmniej dwóch instancji. Jednak Witoszek nie odnosi się w swoim felietonie do tych źródeł, mimo że to właśnie są główne dokumenty w sprawie, w których można znaleźć uzasadnienie, dlaczego barnevernet przejął opiekę nad dziećmi.
Witoszek wydaje się nie rozróżniać pomiędzy samym urzędem ochrony dzieci, a instancjami, które faktycznie podejmują decyzje o odebraniu praw do opieki nad dzieckiem. Barnevernet może podejmować decyzje doraźne w sytuacjach kryzysowych, jednak postanowienie o trwałym pozbawieniu praw do opieki nie jest czymś, co dzieje się w środku nocy - a można odnieść wrażenie, że Witoszek tak właśnie uważa. Rozstrzygającą różnicą pomiędzy reżimami totalitarnymi, do których nawiązuje Witoszek, a norweskim urzędem ochrony dzieci A.D 2012 jest właśnie to, że decyzje w tego typu sprawach podejmowane są przez niezależne organy i że można się od nich odwołać do sądu.
Tekst Witoszek jest miejscami zarówno nieprecyzyjny, zwodniczy, jak i bagatelizujący sprawę. Zamiast posługiwać się pojęciem „przejęcie opieki" (omsorgsovertakelse), pisze, że barnevernet „konfiskuje" dzieci. Sprawia to wrażenie, że pani profesor ani nie zdaje sobie sprawy z tego jak poważną sprawą jest zaniedbanie opieki lub przemoc wobec dzieci, ani nie postrzega dzieci jako osób, podmiotów. Użycie słowa „konfiskować" czyni z dzieci przedmioty. Następnie Witoszek bagatelizuje szkodliwe skutki bicia dzieci w procesie wychowania. Bicie dzieci jest w Norwegii karalne. Jest karalne właśnie ze względu na szkody, jakie taka przemoc dzieciom wyrządza.
Nie twierdzę, że barnevernet nigdy nie popełnia błędów. Mimo to cieszę się, że mamy taką instytucję, która wkracza na miejsce w najtrudniejszych sprawach i która każdego dnia zapobiega temu, by dzieci były narażone na przemoc lub niedostatek opieki. Debata o tym, przed jakimi wyzwaniami stoi barnevernet w społeczeństwie wielokulturowym jest bardzo ważna, ale musi być ona oparta na faktach. Zawsze też trzeba patrzeć na sprawy przez pryzmat dobra dzieci.
[Od tłumaczki: Kiedy czytałam tę wypowiedź, nóż mi się w kieszeni otwierał. Mam do pana Hjermanna tylko jedno pytanie: Co bardziej świadczy o tym, że dziecko jest traktowane przedmiotowo: to, że ktoś pisząc o nim w jakimś tam felietonie (którego dziecko raczej nie przeczyta) użyje z ironią słowa „konfiskować", czy to, że państwowy urząd bez uprzedzenia pakuje się z butami do domu rodzinnego dziecka, odrywa rzeczone dziecko - w dodatku chore - od rodziców, nie pytając go o zdanie, rozdziela z bliźniakiem i umieszcza u całkiem obcych ludzi?
Pan rzecznik chyba sobie w kulki leci. Łagodnie rzecz ujmując.]
Obrońcy Barnevernet ze wszystkich urzędów i instytucji - łączcie się?
W sukurs Reidarowi Hjermannowi przychodzi wykładowca Wyższej szkoły w Oslo i Akershus (Høgskolen i Oslo og Akershus), Jan Storø. Jednak i on unika prawdziwej dyskusji o praktykach urzędu ochrony dzieci (otwarcie przyznając się - podobnie zresztą jak Reidar Hjermann - do nieznajomości opisywanej sprawy!), ograniczając się głównie do piętnowania nieodpowiedniego, według niego, języka, jaki zastosowała w dyskusji prof. Witoszek.
Oto fragmenty jego felietonu:
Czy intelektualiści ponoszą szczególną odpowiedzialność za swoje słowa? Pytanie to stało się ponownie aktualne z powodu felietonu Niny Witoszek „Tyrania dobroci" z 17. lutego. To była dziwaczna lektura. Witoszek opisuje sprawę dotyczącą polskiej rodziny, którą zajął się urząd ochrony dzieci. Ale do tego się nie ogranicza. Posługuje się określeniami i epitetami, które w niezwykle nienawistny sposób charakteryzują wielu ludzi.
Nie znam faktycznych wydarzeń. Mogę jedynie odnieść się do sposobu, w jaki Witoszek prezentuje swoją krytykę. Oto osoba biorąca udział w dyskusjach publicznych, ceniona jako jedna z najlepszych dyskutantek w kraju, przedstawia urząd ochrony dzieci jako instytucję stalinowską, której działania można porównać z prześladowaniem własnych obywateli przez państwo sowieckie. Witoszek nie tylko to sugeruje, ona „stwierdza z całą mocą", że to porównanie jest uzasadnione. A mimo to pani profesor nazywa swoje elukubracje „analizą". Tak właściwie to szkoda na nie czasu. Ale wypowiedzi Witoszek są drukowane. I dlatego trzeba na nie odpowiedzieć.
Niepoprawna
Kiedy Witoszek pisze o „politbiurze barnevernet", czy naprawdę myśli, że coś takiego istnieje?
Używa też słowa „konfiskowanie dzieci". Czy zapoznała się z norweskim prawem i stamtąd zaczerpnęła informację, jakoby takie coś było w ogóle możliwe w państwie prawa? Czy są to może tylko chwyty retoryczne, jakie stosuje w dyskusji? W jaki sposób należy zatem traktować inne jej teksty? Czy w ich przypadku również należy zastosować ten sam filtr?
[Pan Jan sprytnie przystępuje tu do mordu cywilnego na prof. Witoszek: czytelnik ma albo uznać, że kobieta nie zna kompletnie tematyki, o której pisze i ją wyśmiać, albo też przyjąć, że wszystkie jej teksty i prace są czymś w rodzaju ironicznego felietonu, a zatem nie można traktować ich jako tekstów naukowych. Bardzo brzydka manipulacja, bardzo. Zwłaszcza w zestawieniu z następnym akapitem, gdzie mowa o normach etycznych... - przyp. tłum].
Witoszek pisze, że nie jest specjalistką od zawiłości funkcjonowania barnevernet. Z tym mogę się zgodzić. Może po prostu bardzo niewiele wie o tej instytucji? W norweskiej przestrzeni publicznej trzymamy się prawa, norm etycznych i mamy systemy kontrolne, które same w sobie sprawiają, że porównania ze stalinowskimi strukturami władzy są raczej mało trafne.
Uzależnione od zaufania
Mamy w Norwegii urząd ochrony dzieci, który popiera coraz więcej osób. Wiemy, że jego postępowanie nie zawsze jest prawidłowe. Jednak większość z nas rozumie, dlaczego jest on nam potrzebny. Aby móc działać na rzecz poprawy warunków bytowania najbardziej narażonych dzieci, barnevernet jest uzależnione od zaufania. Kiedy popełni błąd, trzeba go oczywiście skrytykować. Ale wszyscy powinniśmy wyrazić wiarę w to, że potrzebujemy instytucji spełniającej takie zadania.
Przez wiele lat apelowałem o to, żeby główni uczestnicy życia publicznego wzięli na siebie odpowiedzialność za urząd ochrony dzieci - poprzez dyskusję na jego temat. Nikt nie podniósł rękawicy. Nina Witoszek będzie mile widziana jako uczestnik takiej debaty. Jeśli chce, niech prezentuje ostrą krytykę barnevernet. Jeśli mogłaby również powiedzieć coś o dobrych stronach tej instytucji, byłoby to pomocne, chociażby po to, by wzmocnić jej własną pozycję w dyskusji. [Mały szantażyk emocjonalny, hmmm? - przyp. tłum] Jednak kwestią barnevernet należy zająć się równie profesjonalnie, jak innymi obszarami życia społecznego.
Obraza
Żółć, wylewająca się z tekstu Witoszek wskazuje na to, że jeśli chodzi o barnevernet, można napisać dosłownie cokolwiek i piszącemu ujdzie to na sucho. Jest to obraza licznych osób, które pracują w urzędzie ochrony dzieci i które wkładają wiele sił w to, by dobrze wykonać swoją pracę. Jest to w końcu brak szacunku wobec dzieci i młodzieży, którzy faktycznie otrzymują pomoc ze strony barnevernet. Co mają sobie po czymś takim pomyśleć? Że uważa się je za więźniów GUŁAGU?
Za jedną rzecz chciałbym Witoszek pochwalić. Korzysta ze swej pozycji, by okazać wsparcie ludziom, którzy są zrozpaczeni. Za to cześć jej i chwała.
Ale: Czy znani uczestnicy życia publicznego nie powinni ponosić większej odpowiedzialności za swe słowa, niż inni? I czy niepoprawna nienawiść, bijąca z wypowiedzi Niny Witoszek, to nie właśnie ta „technika dyskusji", co do której zgodziliśmy się w ostatnich miesiącach, że lepiej jej w naszym kraju unikać?
[Od tłumacza: Chciałoby się powiedzieć, że czasu szkoda, ale na wypociny pana wykładowcy, który stara się zepchnąć dyskusję na boczne tory, czepiając się stylu wypowiedzi itp., samemu przy tym stosując chwyty erystyczne!]
Źródło: Aftenposten
To może Cię zainteresować
06-03-2012 13:24
0
0
Zgłoś
01-03-2012 22:29
0
0
Zgłoś
27-02-2012 21:03
0
-4
Zgłoś
27-02-2012 20:49
0
-2
Zgłoś
27-02-2012 17:51
1
0
Zgłoś
27-02-2012 17:03
0
0
Zgłoś