Strona korzysta z plików cookies

w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.

Przejdź do serwisu

Pozostało jeszcze:

11
DNI

do zakończenia rozliczeń podatkowych w Norwegii

Rozlicz podatek

22
„Tyrania dobroci” czyli dyskusja o Barnevernet – cz. I

 
 prof. Nina Witoszek. Fot.: UiO
Felieton profesor Niny Witoszek z uniwersytetu w Oslo na temat Urzędu ochrony dzieci (Barnevernet) zamieszczony w Aftenposten z 17. lutego nosi prowokacyjny tytuł „Tyrania dobroci”. Rzecznik praw dziecka, Reidar Hjermann, uważa, że profesor Witoszek wulgaryzuje debatę na temat działania urzędu i że jej ocena tej instytucji i prawomocności jej działania opiera się na pojedynczej sprawie. Prezentujemy oba głosy w dyskusji:

prof. Nina Witoszek: „Tyrania dobroci", czyli przerażająca historia Tomasza i Marii

Jeśli miałabym wymienić jedną lekcję, którą wyniosłam z mojego dawnego życia pod rządami imperium sowieckiego, byłaby to ta: W każdej instytucji, będącej częścią wielkiego, potężnego systemu, czają się zalążki reżimu totalitarnego - potencjalne politbiuro, dyktujące normy i pilnujące ich przestrzegania. Jest to równie prawdziwe w systemach autokratycznych, jak i w demokracji. Ostatnio przekonałam się, że to samo zjawisko występuje również w legendarnym norweskim reżimie dobroci.  

Historia z życia wzięta
Oto historia zaczerpnięta z życia. W Polsce Maria (tak ją nazwijmy), kobieta po trzydziestce, męczy się, opiekując się swoimi autystycznymi bliźniętami. Kiedy jej mąż, Tomasz (tak go nazwijmy), inżynier elektryk, znajduje pracę w Stavanger, jest tak, jakby Dziewica Maryja spełniła wszystkie prośby Marii: Może przyjechać do Tomasza do Norwegii, prowadzić normalne życie rodzinne i lepiej zaopiekować się swoimi dziećmi! Kiedy więc przybywa do Stavanger, myśli, że znalazła się w filmie Disneya: Rodzina zamieszkuje w małym mieszkanku na idyllicznej farmie z końmi, królikami i kurami - istny raj dla dzieci z problemami rozwojowymi.  

Wąż w raju
Jednak, jak wiadomo, w każdym raju czai się wąż i po czterech tygodniach spędzonych w Norwegii do domu małżonków przybywa gość - napalony mechanik samochodowy Adam. Po kilku szklankach piwa Maria ma dość bezczelnych prób zbliżenia ze strony mechanika i prosi męża, by pokazał gościowi drzwi. To, czego żadne z nich nie wie to to, że Adam nie toleruje bycia wyrzuconym. Po drodze do domu prosi przypadkowego sąsiada o telefon na policję, by ta sprawdziła „hałasy" w domu Marii. Dalsza historia to klasyczny thriller: Marię i Tomasza budzą w nocy zjednoczone siły policji i urzędu ochrony dzieci. Tomasz zostaje zakuty w kajdanki. Krzyczące i płaczące dzieci zostają ubrane i wyprowadzone do radiowozu. Maria jest bombardowana pytaniami, których nie rozumie.  

Ludzie robią dziwne rzeczy, kiedy są w szoku i czują się bezsilni: Podczas czekania na koniec koszmaru Maria pije jeszcze więcej piwa. Tymczasem koszmar dopiero się zaczyna: Wąż Adam wraca i proponuje swe usługi jako tłumacz. Policja spisuje jego zeznania jako świadka: W domu Marii mają miejsce „imprezy" i przemoc domowa, ale Maria nie musi być zabrana do ośrodka kryzysowego, ponieważ on się nią zaopiekuje. Maria wybiega z domu za radiowozem, który zabrał jej dzieci. Na zawsze.

Horror
Tak wygląda horror, który przeżyli Tomasz i Maria. Przez krótką chwilę w ubiegłym roku zabłysło światełko nadziei, kiedy udało im się przedstawić swoją sprawę w sądzie rejonowym i wygrać. Po dłuższym okresie obserwacji biegły psychiatra napisał, że postrzega oboje małżonków jako „normalnie funkcjonujących rodziców i osoby dobrze dopasowane do życia w społeczeństwie, które aż dotąd nie były zamieszane w żadne czyny karalne". Politbiuro urzędu ochrony dzieci wybrało jednak dawne kłamstwa zamiast prawdy. Zmobilizowało wszystkie siły i skierowało sprawę do sądu okręgowego (lagmannsrett), gdzie wygrało. Obecnie Maria i Tomasz mają prawo widywać swoje dzieci co trzy miesiące przez dwie godziny - pod nadzorem. Bliźnięta, które były uczuciowo od siebie zależne zostały pod przymusem rozdzielone i umieszczone w różnych rodzinach zastępczych. Norwescy sąsiedzi, mieszkający tuż obok Tomasza i Marii mają tylko jeden komentarz: „Coś jest strasznie, przerażająco nie tak! Nie widzieliśmy absolutnie żadnych oznak przemocy lub braków w opiece!"
 
Nie jestem specjalistką od zawiłości funkcjonowania urzędu ochrony dzieci. Przeczytałam jedynie najważniejsze dokumenty w sprawie, rozmawiałam z rodziną oraz z zaszokowanymi, oburzonymi sąsiadami. I tym, czego nikt z nas nie rozumie jest to, czemu barnevernet w Stavanger jedynie na podstawie nieszczęsnego epizodu z mechanikiem zdecydował się na permanentną „konfiskatę" dzieci. Podstawy dla tego działania są żałośnie kruche:
1. Wypowiedzi odrzuconego mechanika samochodowego i jego zmanipulowane tłumaczenia polskojęzycznych wypowiedzi Marii, które były wielokrotnie cytowane przez sąd okręgowy bez ich weryfikacji.  
2. Wypowiedzi jednego z autystycznych dzieci o tym, jakoby rodzice go bili, mimo że nigdy nie przedstawiono najlżejszych nawet fizycznych dowodów na przemoc wobec dzieci. To, że chłopiec od czasu do czasu dostał klapsa na pupę, co wciąż zalecane jest w Polsce w procesie wychowania dziecka, a w Norwegii było zalecane nie tak znowu wiele lat temu, uczyniło bardzo prawdopodobnym to, że odpowie tak, jak sobie barnevernet tego życzyło.

Poważne zaniedbania
Nie argumentuję za tym, by urząd ochrony dzieci lekceważył takie zgłoszenia i nie przejmował się losem dzieci. Moja krytyka dotyczy dwóch poważnych zaniedbań. Pierwsze polegało na tym, że urząd nigdy nawet nie spróbował dać biologicznym rodzicom dzieci szansy, a i sąd również nie wziął takiej możliwości pod uwagę. Aby usprawiedliwić konfiskatę dzieci dobrano selektywną i samopotwierdzającą się argumentację, a poza tym założono klapki na oczy, by nie dopuścić nawet widoku argumentów drugiej strony.  

Jeśli ktoś się temu sprzeciwił, jak na przykład pozytywnie nastawiony biegły psychiatra, zostawał zlekceważony, a jego miejsce zajmował ekspert popierający stanowisko barnevernet. Potrzeba pomocy ujawnia się wyraźnie w dokumentach sądu okręgowego, w których powiedziane jest, że dzieci musiały zostać rozdzielone i skierowane do dwóch rodzin zastępczych z powodu obciążenia, jakie opieka nad nimi stanowi dla rodziców zastępczych. Gdyby te środki, pomoc została udzielona Marii i Tomaszowi, wtedy właśnie Barnevernet zadbałby należycie o dobro dzieci - za mniejsze pieniądze.  Drugi błąd polegał na tym, że przesłuchanie autystycznego dziecka - które miało [przesłuchanie] takie tragiczne skutki dla rodziny - odbyło się po norwesku, bez żadnego dodatkowego przygotowania.  

Stalinizm dnia codziennego
Ironia losu jest w historii Marii i Tomasza kolosalna. Oto kobieta taka jak ty, czy ja przyjeżdża do Norwegii, by skorzystać z norweskiej „dobroci" i uzyskać pomoc dla swoich autystycznych dzieci - i otrzymuje tyle tej państwowej dobroci, że jej życie rwie się na strzępy. Rodzina, która chciała zakosztować norweskiej wolności, zamiast tego doświadcza tego, że jej życie znajduje się pod ciągłą obserwacją. Zanim będą mogli spotkać się ze swoimi dziećmi - przez dwie godziny, raz na trzy miesiące - Maria i Tomasz muszą przestudiować przygotowaną przez barnevernet listę pytań, których nie wolno im zadawać, np.: „Jak ci idzie w szkole?" Podczas wizyt urzędników barnevernet w ich domu kamera rejestruje, w jaki sposób Maria karmi piersią swoją nowonarodzoną córeczkę. Jeśli popełni jakiś błąd, straci również swoje ostatnie dziecko. Rodzina żyje w ciągłym strachu i w atmosferze, którą można określić jedynie jako „stalinizm dnia codziennego".

Zderzenie kultur
W tej sprawie mamy w sposób oczywisty również do czynienia ze zderzeniem kultur. Aby zapobiec kolejnym ofiarom proponuję, by urząd ochrony dzieci ze Stavanger porozwieszał na norweskich lotniskach plakaty z napisem: „Wszyscy imigranci z dziećmi, którzy stawiają stopy na norweskiej ziemi, powinni zapamiętać sobie co następuje:
1. Nie będziesz myślał, że masz władzę nad swoimi dziećmi. Państwo ma władzę nad tobą.
2. Nie będziesz dawał swoim dzieciom klapsów na pupę, bo inaczej zostaną skonfiskowane przez Państwo.
3. Zadbasz o to, by dzieci chodziły uśmiechnięte w szkole, bo inaczej mogą zostać zabrane przez Państwo.
4. Nie będziesz myślał, że cokolwiek znaczysz.

(Autorka felietonu dziękuje p. Elżbiecie Toporowskiej za pomoc w zapoznawaniu się ze sprawą.)

Imiona bohaterów zostały zmienione, ale wydarzenia opisane w felietonie naprawdę miały miejsce. 
 
 
Jutro opublikujemy odpowiedź rzecznika praw dziecka (barneombud), Reidara Hjermanna, na felieton prof. Witoszek.


Źródło: Aftenposten





Reklama
Gość
Wyślij
Komentarze:
Od najnowszych
Od najstarszych
Od najnowszych


Rafał M.

24-02-2012 22:11

Czy możecie zobaczyć cz. II tego artykułu? Gdy probuję ją zobaczyć to dostaję się na pustą prawie stronę z tekstem:
----------------------------------------------------------------
Treść, którą chcesz zobaczyć, nie istnieje.
Wybierz inną z głównego menu.
----------------------------------------------------------------

kryss d

24-02-2012 16:50

makaryna-vel ankaw vel ankadoro vel vel........ ktore to juz twoje wcielenie tutaj?pewnie sama nie pamietasz,zajmij sie lepiej nastepna czekolada.

durna baba jestes a informacje maga pochodzic nie tylko od rodzicow czy znajomych,ale i z innych zrodel.

a wogole dyskusja z toba to jak wracajaca sraczka,najpierw zdecyduj sie kim sama jestes

lingua franca

24-02-2012 14:48

Najlepsze jest to, że niedawno był tu artykuł, w którym guru nauczania języków mówiła, że dzieci potrzebują 4-6 lat na opanowanie norweskiego. A tu autystyczny chłopiec po kilku tygodniach w rodzinie zastępczej cudownie konwersuje z Barnevarnet w ich ojczystym języku. Cóż, sędzia, który dopuścił takie coś jako dowód powinien stracić pracę. I na przykład w UK straciłby, bo tam prawo mowi jasno, że w takich przypadkach rodzina (rodzice i dzieci) mają mieć niezaleznego i certyfkowanego tłumacza. A nie napalonego mechanika samochodowego.

Makaryna kowalska

23-02-2012 23:45

Grubas napisał:
kryss napisał:
pewnie jego zona nie wie,ale sie DOWIE....

jesli to czytasz kolego to juz wiem kim jestes


Kryss jezeli wiesz jak sie typ nazywa to moze wrzucisz mi dane typa na priv?
Zamiast pochukiwac na forum chetnie go tu z kolezkami ogarniemy. Mowie powaznie


Wy sie chlopaki tak nie podniecajcie, bo wiecie tyle o sprawie co Pani Witoszek napisala, a ona wogole nie powinna sie wypowiadac na ten temat, bo zna sprawe tylko z jednej strony. Zazwyczaj kij ma dwa konce. Tutaj mamy relacje rodzicow, ktorzy mowia, tak jak im instynkt podpowiada byleby odzyskac dzieci...... Ta osoba posiadajac jakims cudem tytul profesorski powinna miec "we krwi" akademickie podejscie do rzeczywistosci i nie wypowiadac sie jak "baba z magla", to co jedna baba uslyszala od drugiej. Slusznie zauwazono, ze calosc wydarzenia zwulgaryzowala.

Pani Witoszek jest autorka powiesci fantastycznych i sama ma problemy z wlasna osobowoscia: raz przedstawia sie jako Nina Witoszek, a raz jako Nina Fitzpatrick, a w zasadzie to Walentyna Witoszek.
Pamietam, ze na poczatku lat 90-tych opowiadala jakies glodne kawalki o duszkach i innych tam, bez mala jak obecnie Martha Louise.
W jakims wywiadzie twierdzi nawet, ze nie czuje sie nawet Polka " z krwi i kosci", bo duzo podrozowala (?!)

Krzysztof G

23-02-2012 23:12

Pan mechanik znany jest w Stavanger-wszak to on rozliczal wielu ze skattu.Sam za te uslugi podatku nie odprowadzil...

Reklama
Facebook Messenger YouTube Instagram TikTok