Strona korzysta z plików cookies

w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.

Przejdź do serwisu
16
Polacy - Norwegowie, czyli o stereotypach

Jak to jest z tą emigracją z Polski i imigracją do Norwegii?

Przed wojną nikogo nie dziwiły masowe wyjazdy z Polski do Kanady czy USA, lub sezonowe prace w Niemczech czy we Francji. Dopiero ustanowienie nowych podziałów politycznych w Europie zmusiło kandydatów na emigrantów lub pracowników sezonowych do większych kombinacji.

Z jednej strony były władze komunistyczne próbujące wstrzymać wyjazdy z Polski za pomocą problemów z uzyskaniem i utrzymaniem paszportu, a z drugiej strony system wiz wjazdowych do "lepszych" krajów i kłopotów związanych z ich uzyskaniem były dość skutecznymi barierami dla legalnych wyjazdów.

Ale jednak ludzie jeździli i zostawali

Zwykli emigranci często zmuszeni zostali przez życie do udawania uchodźców politycznych. Każdy kto trochę widział albo trochę słuchał opowiadań o komuniźmie pamięta historie o wycieczkach autobusowych, z których wracali do Polski tylko kierowca i pilot. Często mylono ich z ludźmi, którzy mieli problemy polityczne z komunistycznymi władzami i dlatego wyjeżdżali lub byli zmuszani do wyjazdu albo wręcz uciekali z Polski. Jednak my tu zajmujemy się osobami, których nie interesowała ani polityka, ani kolejki w sklepach, oni chcieli spokojnie żyć w warunkach, jakie sobie wymarzyli na podstawie filmów, książek czy opowiadań znajomych.

Czasem wystarczyło przepłynięcie Bałtyku, a w latach 80-tych opowiedzenie czegoś o "Solidarności", i system ochrony uchodźców pomagał stawiać pierwsze kroki na nowej drodze życia. Jeśli przybysz był oficjalnym uchodźcą to organizowano kursy językowe, pomagano znaleźć jakąś pracę, sprowadzić rodzinę i jakoś życie zaczynało się toczyć. Jeśli nawet nie miał problemów politycznych z władzami polskimi, to i tak rozwijające się gospodarki "lepszych" krajów przyjmowały wtedy każdego, kto był zdolny do pracy. Nikt nie oburzał się, że ktoś przyjechał do "lepszego" kraju tylko dlatego, że chciał lepiej żyć.

Potem, w 1989 roku już ogłoszono koniec ucisku politycznego w Polsce, więc prawdziwym kandydatom do wyjazdu zaczęło być trudniej zacząć. Niby już paszport już był na stałe w kieszeni, niby już nie trzeba było wiz na wjazd do lepszej Europy, ale formalnie można było przyjeżdżać jako turysta, o pozwolenie na pracę lub pobyt dłuższy niż 3 miesiące nadal trzeba się było długo starać w różnych urzędach, a za pracę na czarno można było dostać zakaz wjazdu na kilka lat. Na dodatek służby graniczne próbowały zmusić takiego turystę do udowodnienia, że ma dosyć pieniędzy na swoją turystykę. Wcale nie było łatwo, nawet, jeśli było łatwiej wjechać do "lepszego" kraju. Teoretycznie, dla poszukiwanych fachowców zawsze była otwarta furtka - zainteresowany pracodawca mógł zawsze załatwić wszystkie pozwolenia u wszystkich władz, aby tylko potrzebny pracownik mógł przyjechać.

Na dodatek zaczęła się na serio globalizacja i stopniowo przemieszczano pracochłonny przemysł do tańszych krajów. Przede wszystkim skończył się import robotników do fabryk. Bezrobocie zaczęło dotykać przede wszystkim robotników likwidowanych gałęzi przemysłu, a wśród nich było stosunkowo wielu imigrantów z różnych krajów, którzy już w międzyczasie zdążyli nawet odchować swoje dzieci. Wtedy to imigracja przestała być rozwiązaniem problemu braku pracowników, stała się problemem dla opieki społecznej. Imigracja zarobkowa zaczęła być naganna i w dużej części zastąpiona została imigracją polityczną.

Trzeba przyznać, że różni bandyci na wysokich stanowiskach dbali o wystarczającą liczbę wojen, masakr, czystek i innych konfliktów, aby uchodźców nie zabrakło. Przybyszów najpierw zamykano w obozach przejściowych, odsortowywano kilku uznanych uchodźców politycznych, jakiemuś procentowi zezwalano na pobyt z powodów humanitarnych a resztę deportowano do swoich krajów albo puszczano wolno, ale bez oficjalnego prawa do pracy i prawa pobytu, co się zwykle kończyło problemami. Co jakiś czas władze uznawały, że jakiś kraj był już bezpieczny i wyprawiały tam całe grupy uchodźców, dając im na drogę po kilka tysięcy koron na otarcie łez. W chwili pisania tego tekstu trwała akcja wywożenia z Norwegii Afgańczyków, którzy oczywiście protestują. Najsmutniejszy zwykle w tym zamieszaniu jest los dzieci, które często nie znają innego kraju, niż ten, w którym się znalazły razem z rodzicami.

Ale my tu nie o tym, wróćmy do naszego tematu...

Kto z Polski wyjeżdża w świat i szuka tam pracy?

Pytanie to ma kilka odpowiedzi, na przykład:

  • 1. Różne obieżyświaty, które łączą wędrówkę z zarabianiem po drodze na dalszą drogę.
    Jest to praktycznie forma finansowania turystyki indywidualnej.

  • 2. Młodzi (najczęściej) ludzie w poszukiwaniu praktyk zawodowych, a może w przyszłości dobrej pracy z dobrą wypłatą, może nawet i w Polsce, ale niekoniecznie.

  • 3. Ludzie szukający lepszego życia w lepszym kraju - chcą emigrować z Polski na stałe.

  • 4. Ludzie próbujący znaleźć sposób na załatanie dziur w domowym budżecie.
    Czasem chodzi o pieniądze na jakiś konkretny cel, czasem chodzi o utrzymanie rodziny w Polsce.

     

Zwykle osoby z 2 pierwszych grup nie mają wielkich zobowiązań w domu, ich potrzeby nie są wielkie i zwykle skutecznie porozumiewają się przynajmniej po angielsku lub po niemiecku. Podejmują się krótkich prac, niekoniecznie najlepiej płatnych, ale, które pozwalają im zrealizować swój cel: albo ruszyć dalej, albo dalej szukać porządnej praktyki w porządnej firmie. Takie osoby, szczególnie latem, konkurują czasem z miejscową młodzieżą dorabiającą sobie do wakacji lub do szkoły, albo nawet mogą prawie nie mieć miejscowej konkurencji przy sezonowych pracach w rolnictwie czy rybołówstwie.

Ich celem nie jest przywiezienie zauważalnych pieniędzy do domu w Polsce, wystarczy, jeśli jakoś pokryją koszty całego wyjazdu. Z drugiej strony, jeśli im się nie uda z pracą, zostawiają to bez żalu i szukają czegoś innego. Często pracują na czarno.

Osoby z grupy trzeciej, czyli planujących docelowo życie poza Polską w warunkach lepszych niżby mieli w Polsce, kiedyś miały łatwiejszy start, jeśli już tylko wyjechały za granicę.
Obecnie, od 01.05.2004, czyli po wejściu Polski do Unii Europejskiej, teoretycznie jest łatwiej: otwarto wiele rynków pracy i każdy może spróbować życia, tak, jak osiadli już poprzednio Polacy, Arabowie, inni imigranci, a nawet i miejscowi od pokoleń.

Nikt niczego imigrantom z Polski nie zakazuje, ale też i w niczym nie pomoże.
Oni nie mogą podjąć się pracy, która nie dałaby im realnie lepszego poziomu życia, niżby mieli w Polsce. Przynajmniej takie jest założenie. Wynika z tego, że musieliby rzeczywiście zarabiać tyle, aby utrzymać siebie i rodzinę na przyzwoitym poziomie w kraju, do którego wyjechali, bo inaczej cała emigracja nie miałaby sensu.

Przeważnie takie osoby starają się porządnie przygotować do wyjazdu, a przynajmniej opanować komunikatywny język angielski lub niemiecki. Chociaż, należy tu uczciwie przyznać, że zdarzają się przykłady astronomicznej bezmyślności u niejednego kandydata na emigranta, z umiejętnością posługiwania się wyłącznie językiem polskim na czele.

Czy wszystkim to się udaje? To zupełnie inna historia, ale my tu się tym niekoniecznie będziemy zajmować.

Grupa czwarta, to zwykle ludzie, którzy chcą tylko popracować, nawet popracować ciężko, a zarobione pieniądze chcą przywieźć do domu. Oni są w stanie mocno ograniczyć swoje potrzeby, zrezygnować z wielu wydawałoby się oczywistych rzeczy, aby tylko wrócić z pieniędzmi. Czasem to są ludzie z rodzinami w potrzebie, często są albo bezrobotni, albo zatrudnieni w firmach, które nie dają rewelacyjnych i stabilnych wypłat. Czasem są to studenci, którzy chcą zarobić, by mogli dalej się uczyć - nawet formalnie darmowe studia dzienne w państwowych uczelniach nie zapewniają darmowych posiłków, przejazdów i zakwaterowania.
Często są świadomi swoich braków językowych, nie wiedzą jak szukać pracy w innych krajach a boją się jechać na wariata próbować szczęścia - dosyć się nasłuchali mrożących krew w żyłach opowiadań o ludziach, którzy pojechali i nawet na powrót do domu już nie mają pieniędzy, a na autostop nie mają sił ani odwagi.

To ta grupa najczęściej pada ofiarą różnych pośredników, bo mają nadzieję, że umowa ich zabezpieczy przed najgorszym, ale nie wiedzą, że umowa ma też przede wszystkim zabezpieczyć pośrednika. No i ta motywacja - cel, na który potrzebne są pieniądze, który nie pozwala im porzucić całego tego interesu, nawet, jeśli się okaże wielkim bagnem.

To ta ostatnia grupa jest postrachem miejscowych robotników i nadzieją miejscowych pracodawców - i tych malutkich, potrzebujących kogoś do opieki nad dzieckiem lub do wymalowania domu, i tych wielkich, którzy chcą szybko i może tanio skończyć jakąś wielką budowę. A nawet są nadzieją miejscowych rządów, że pracę wykonają, a swoje zobowiązania socjalne zostawili w domu. To oznacza, że nie trzeba nowych szkół, szpitali, mieszkań, placów zabaw, boisk, kursów językowych, tłumaczy, nie mówiąc już o opiece nad osobami niedołężnymi. Dla rządów to czysty zysk z podatków i zero wydatków z budżetu.

Gdyby nie groźba masowych nerwowych reakcji miejscowej ludności, która to ludność ciągle formalnie ma nawet prawo głosu i wyrzucenia kolejnej ekipy rządzącej ze stołków, to import pracowników z tańszych krajów, zatrudnianych wyłącznie na kontrakty byłby jeszcze bardziej rozwinięty.

Dlaczego postrach miejscowych robotników?

"Przyjdzie Polak i wykona to samo za pół ceny albo i mniej" - tym straszy się pracowników w "lepszych" krajach.

"Nie chcemy dumpingu socjalnego" (po polsku!) - takie transparenty były widoczne na demonstracji pierwszomajowej zorganizowanej przez związki zawodowe w Oslo w 2006 roku.

"Zanim gruby schudnie, to chudy zginie" - znane, prawda?

Dlaczego taki stereotypowy Polak może pracować taniej, niż miejscowy pracownik? Taniej nawet niż imigrant z Pakistanu lub Somalii?

Nie dlatego, że jest pracowitszy, wydajniejszy, skromniejszy itp.
Przede wszystkim dlatego, że jego rodzina została w Polsce. To oznacza, że koszty utrzymania tej rodziny są niższe. Niższe czynsze, tańsza żywność, ubrania, podręczniki. Nie mówimy już o ewentualnych kosztach leczenia na przykład dziurawego zęba. To te koszty wyznaczają granicę, poniżej której zaczyna się bieda. Dokładnie dlatego Ukraińcy w Polsce są tańsi, niż Polacy, a robotnicy ze wsi godzą się na niższe stawki niż ludzie z miasta. I dlatego ten stereotypowy, tani Polak nie przyjedzie na stałe do "lepszego" kraju. On wróci do siebie po wykonaniu pracy, może z zaoszczędzonymi pieniędzmi. On nie chce sprawdzić szczegółowo, jak wygląda bieda w "lepszym" kraju. On raczej wie, jak wygląda bieda w Polsce, bo to ona go wysłała w świat, a nie chęć przeżycia nowych przygód.

Wystarczy, że w zasadzie zgodził się na pracę jako biały Murzyn: marne mieszkanie, marne jedzenie, marna wypłata, dużo pracy i daleko do domu. To dlaczego nie zacząć od stosunków z miejscowym systemem opieki społecznej, o którym opowiadano tyle legend, jak to dobrze i łatwo z niego korzystać? Oprócz bariery językowej wymyślono inne skuteczne bariery: finansowe. Zasiłek dla bezrobotnych przysługuje dopiero po roku legalnej pracy, prawo do oficjalnego sprowadzenia rodziny z zagranicy przysługuje od niedawna dopiero po przekroczeniu granicy około 180 tysięcy rocznego legalnego dochodu. To oznacza średnio 15 tysięcy koron legalnego dochodu miesięcznie, czyli nie mniej, niż 93-94 korony na godzinę.

Prasa norweska regularnie opisuje perypetie ludzi, którym zabrakło kilku koron dochodu do sprowadzenia rodziny z zagranicy. Dotyczy to także absolutnie norweskich Norwegów, którym los przydzielił ślub z osobą z innego, nie dość dobrego kraju.

Ale miejscowi mogą korzystać z opieki społecznej, w końcu Norwegia to jeden z najbogatszych krajów świata, więc o co się martwić? Zasiłek dla bezrobotnych przysługuje przez 2 lata, a potem, jeśli nie ma nadal pracy, to zaczyna być problem. Jeśli znajdzie się jednak praca, choćby na drugim końcu tego długiego kraju, to nie ważne, że dzieci, dom, chorzy rodzice, rodzina, znajomi, dialekt... Albo się bierze, albo koniec z zasiłkiem.

Polscy politycy też wypominają Polakom, że nie są dość mobilni, przy czym system opieki nad osobami chorymi i starymi jest z dumą oddany rodzinie, prawie bez szans na systemową pomoc. W Norwegii ten system opieki trochę lepiej działa - osobami niesamodzielnymi trzeba było w końcu się albo systemowo zająć, albo przestać wymuszać "mobilność" na członkach ich rodzin.

Czasami prowadzi się prace aktywizacyjne, czyli bezrobotni są kierowani do pracy takiej, której nikt inny już nie chciał. Prasa norweska niedawno opisywała historie ludzi w wieku przedemerytalnym poddawanych "aktywizacji", mimo, że w ich stanie zdrowia, ich rówieśnicy, gdyby tylko pracowali mieliby dawno prawo do emerytury. Wiek emerytalny w Norwegii to 67 lat, dla niektórych zawodów i branż objętych szczególnymi umowami jest prawo do wcześniejszego odejścia z pracy w wieku 62 lat, pod warunkiem, że w tym czasie jest się na etacie.

To gdzie idą te wielkie pieniądze z norweskiej ropy i gazu? Pytanie bardzo podobne do pytania "gdzie jest ten wzrost gospodarczy w Polsce?". Rządy są w stanie zagospodarować każdy nadmiar pieniędzy tak, aby niektórym było lepiej, o wiele lepiej, ale niektórym bywa gorzej. Wielomilionowe wypłaty dla szefów "skomercjalizowanych" firm państwowych, skandale dookoła spekulacji giełdowych, gigantyczne spadochrony dla wyrzucanych za nieudolność szefów. Ta moda już doszła też i do Polski, a w Norwegii ma już wieloletnią tradycję. Szczególny dla Norwegii jest Oljefond (Fundusz Naftowy) - jest to fundusz, do którego idą pieniądze zarobione ze sprzedaży ropy i gazu, który ma być zabezpieczeniem dla kraju na czas "po ropie". Teoretycznie te fundusze nie są inwestowane w Norwegii, bo z jakiegoś powodu "przegrzanie gospodarki" jest rzeczą szkodliwą. To gdzie one idą? Po opłaceniu kosztów wszelkiej maści pięknie usadowionej czapki, pieniądze te są inwestowane. Na giełdzie lub bezpośrednio w różnych inwestycjach poza Norwegią.

W skrócie sprawa wygląda tak, że bogate warstwy społeczeństwa niekoniecznie zbiednieją, ale niższe jego warstwy mają dużo do stracenia. Na przykład pracę.


Źródło:Blog- praca-w norwegii.info

Reklama
Gość
Wyślij
Komentarze:
Od najnowszych
Od najstarszych
Od najnowszych


M C

07-12-2009 10:45

moj komentarz byl nie tyle do artykulu ile do reakcji na artykuł. "Komunizm, Nacjonalizm, Faszyzm itd", w Norwegii jest tak samo jak w Polsce", "oszusci, na kazdym kroku próbują cię wykorzystać".. no prosze was. Polak = malkontent. Trzeba być ślepym żeby tego nei dostrzegać.

M C

07-12-2009 10:39

Gnoisz mnie a praktycznie piszesz dokladnie to samo co ja! Przeczytaj Cały czas zwracam uwage na to ze polacy maja kompleksy i nie umieja docenic swojej wartosci. Slitsomt? tu też nie trafiłeś, bo często Norwedzy nie dowierzają że jestem Polakiem - bo nie jestem takim malkontentem i nie alienuje sie tak jak reszta. Wogole napisales stek bzdur i pewnie już ci lepiej że kogoś zbluzgałeś. Sam pracuje jako inzynier i mam wymarzone miejsce w szeregu, nie mam zamiaru niczego zmieniać, jeśli chodzi o czytanie w językach obcych to z całym szacunkiem, podejrzewam że mógłbym niejednego na tym portalu tych języków uczyć. Pomyśl trochęzanim zaczniesz bluzgać.

M C

30-11-2009 08:35

słowej. Norwegia ma swój mały przemysł którego bynajmniej nie trzeba dofinansowywać. (Kongsberg, Telenor, Norspace). Norwegia ściąga inzynierów z całego świata i pracowników fizycznych ze wschodniej europy, i ciągle brakuje pracowników, a autor boi się że ludzie stracą pracę bo państwo nie inwestuje lokalnie. To nie Polska. Tu nie trzeba pompować kasy w stocznie, bo te radzą sobie wyśmienicie!

M C

30-11-2009 08:30

..o Norwegii i polska swołocz się cieszy! Żałosne! To tylko pokazuje nasze miejsce w szeregu i nasze kompleksy. Cóż.. negatywne komentarze na temat norwegii można znaleźć wyłącznie w języku polskim. Co to artykułu: Po pierwsze porównywanie Norwegii do Polski to nieporozumienie to dwa drastycznie różna kraje zarówno pod względem geograficznym, surowcowym i ekonomicznym. Po drugie w Norwegii jest drogo, ale dla gościa pracującego za 120NOK/h i przyzwyczajonego do cen z żabki. Po trezcie polecam autorowi powtórkę z ekonomii: Norwegia wreszcie przestała oszczędzać kasę w skarpecie i inwestuje na całym świecie tam gdzie są największe pieniądze. Oljepenger to gigantyczne sumy których nie da się inwestować w Norwegii gdzie mieszka zaledwie 4 mln ludzi a połowa biega za kozami i owcami po zadupiach. Trudny i bardzo kosztowny dojzad. Norwegia nie ma szans konkurować z mocarstwami na arenie przemysłowej. Norwedzy mają swój mały przemysł którego nie trzeba wspierać z budżetu państwa. (np Kongsberg Maritime, albo Norspace) Ludzie stracą pracę? Nie bądźmy niepoważni. Norwegia ma jeden z najniższych poziomów bezrobocia w Europie i stale spada.

Reklama
Facebook Messenger YouTube Instagram TikTok