
Geir Lippestad |
Dlaczego ja?
Lippestad wspomina, że kiedy w dzień po zamachach odebrał telefon i dowiedział się, że Breivik chce, by to on został jego obrońcą, był w szoku i automatycznie powiedział "nie", myśląc, że "każda sprawa, tylko nie ta".
Lippestad był już adwokatem w sprawach o zabójstwo, m.in. był obrońcą Olego Nicolaia Kvislera, jednego z trójki oskarżonych w głośnej sprawie o morderstwo Benjamina Hermansena w 2001. Było to zabójstwo o podłożu rasistowskim. Bardzo możliwe zresztą, że to z tego względu Anders Breivik chciał, by bronił go właśnie Lippestad.
Ten uznał jednak, że tym razem sprawa jest inna, gorsza. Jak bronić kogoś, kto z zimną krwią zabił 77 osób, w tym 33 nieletnich? Lippestad ma ośmioro dzieci i był członkiem Partii Arobotniczej (Ap). Był w stanie wyobrazić sobie, że jedną z ofiar mogłoby być jego własne dziecko.
Do zmiany decyzji przekonała go żona, pielęgniarka. Gdy wrócił do domu i zwierzył się jej, powiedziała, że gdyby ranny Breivik pojawił się w szpitalu, udzieliłaby mu pomocy, bo na tym polega jej praca, taka jest jej misja. Poradziła mężowi, by odpowiedział sobie na pytanie, dlaczego został prawnikiem i na czym polega jego misja.
Relacjonując to wydarzenie studentom prawa, Lippestad powiedział:
- Zostałem prawnikiem, bo wierzę, że prawa należy przestrzegać i że każdy jest wobec niego równy. A zatem każdy oskarżony ma prawo do obrońcy.
I tak zaczęła się jego rola jako adwokata masowego mordercy.
Zwrot o 180 stopni
Pewnych rzeczy obrońca Breivika mógł się spodziewać. Na przykład tego, że stanie się sławny i niemal codziennie będzie oglądał swoją twarz w gazetach. Albo tego, że sprawa tego typu będzie wymagała zaangażowania 24 godziny na dobę 7 dni w tygodniu. I że będzie bardzo trudna emocjonalnie.
Geir Lippestad od początku postawił sprawę jasno: będzie adwokatem Breivika, ale nie będzie "tubą" dla jego poglądów. Ale przygotowanie obrony wymagało dogłębnego zapoznania się z przekonaniami klienta, wczucia się w jego sposób myślenia.
- Chodziłem na długie spacery, często po ciemku, by jakoś to sobie poukładać. Nawet jeśli człowiek stara się nie przyjmować wszystkiego za bardzo do siebie, takie coś pozostawia ślad - wspomina Lippestad. - Kiedy zaczął się proces, nawet w nocy śniła mi się sala sądowa, albo budziłem się i myślałem, jak to poprowadzić.
Jednak najbardziej zaskakująca informacja to ta, że decyzja o przyjęciu takiej linii obrony, by doprowadzić do uznania Breivika jako poczytalnego, pojawiła się dopiero zimą.
Przez sześć miesięcy Lippestad i jego współpracownicy przygotowywali argumentację za niepoczytalnością swojego klienta, uznając, że to byłoby dla niego najkorzystniejsze, że byłby to najłagodniejszy wymiar "kary" ("kary" w cudzysłowiu, gdyż w przypadku uznania oskarżonego za niepoczytalnego, sąd odstępuje od wymierzenia kary, a kieruje na leczenie, nawet jeśli przymusowe).
Jednak pod wpływem otrzymywanych listów od osób podzielających jego przekonania, które sugerowały, że dla "sprawy" byłoby lepiej, gdyby został normalnie osądzony i skazany, Breivik zdecydował, że chce, by adwokat udowadniał jego poczytalność.
- To było trudne. W tym momencie mieliśmy już niemal gotową obronę, a tak musieliśmy zaczynać sprawę poniekąd od nowa - mówi obrońca.
Ze zmianą koncepcji obrony wiązał się dodatkowy niepokój, spowodowany opóźnianiem się drugiego raportu biegłych.
- Gdyby również drugi raport stwierdzał niepoczytalność Breivika, bylibyśmy bez szans. Dla nas, jako jego obrońców dobrze się złożyło, że obydwa raporty były tak mocno rozbieżne. W tym momencie sąd musiał jeden wybrać, a drugi odrzucić.
To nie zwycięstwo, to ulga
Lippestad wspomina też o trudnościach na jakie jego zespół napotkał przy powoływaniu świadków.
Aby udowodnić poczytalność Breivika musieli wykazać, że poglądy jakie ten prezentuje nie są czymś niespotykanym oraz że można się z nimi utożsamić nawet nie będąc w bezpośrednim kontakcie z innymi ekstremistami. Że wystarczy podzielanie takich poglądów i ewentualnie kontakt za pośrednictwem internetu.
Nie wszystkie osoby, które chcieli powołać na świadków, wyraziły zgodę. A z niektórymi, które w sądzie się stawiły, wiązało się ryzyko.
- Oprócz nas, świadków mogło przesłuchiwać również oskarżenie. O ile byliśmy mniej więcej pewni, czego możemy spodziewać się ze strony Arnego Tumyra [lider organizacji Stop Islamizacji Norwegii - przyp. red], o tyle np. powołanie na świadka Torego Tvedta [założyciel neonazistowskiej i neopogańskiej organizacji Vigrid] mogło być ryzykowne - mówi Vibeke Hein Bæra.
Również wypowiedzi samego Breivika mogły, w ocenie jego adwokatów, spowodować skutek odwrotny do zamierzonego. Lippestad obawiał się zwłaszcza, że szczegółowe relacje z Utøyi oraz przyznanie się przez Breivika do chęci odcięcia głowy Gro Harlem Brundtland mogą przechylić opinię sędziów w stronę uznania go za psychicznie chorego.
Koniec końców jednak sąd przychylił się do opinii obrony i stwierdził poczytalność terrorysty.
Geir Lippestad nie uważa tego za zwycięstwo. Odczuwa raczej ulgę, że już po wszystkim. Cieszy się też, że sprawa zakończyła się w sądzie rejonowym.
Anders Breivik i jego obrońca zadeklarowali już w dniu ogłoszenia wyroku, że nie będzie apelacji.
Breivik, konsekwentny do końca w demonstrowaniu swojego stosunku do obecnych władz norweskich, wyraził to następująco:
- Ponieważ nie uznaję kompetencji tego sądu, nie mogę legitymizować sądu rejonowego w Oslo poprzez przyjęcie wyroku. W moich oczach ten wyrok jest nieprawny. Jednocześnie nie mogę złożyć apelacji od wyroku, gdyż złożenie apelacji byłoby legitymizacją sądu.
Ostatecznie sędzina Wenche Arntzen, nie uzyskawszy odpowiedzi na pytanie, czy Breivik przyjmuje wyrok, kazała zaprotokołować jedynie, że nie będzie składał apelacji. Co, koniec końców, w praktyce wychodzi na jedno.
Również w późniejszych dniach Geir Lippestad powtarzał wielokrotnie, że nie będzie apelacji, a Breivik jest zadowolony z wyroku:
- Mój klient wyrażał się bardzo jasno, że nie chce składać apelacji. Jest zadowolony z wyroku. Ja ze swej strony cieszę się, że wyrok jest już prawomocny i uważam, że jest to bardzo słuszny i dobrze uzasadniony wyrok. Sprawa została gruntownie naświetlona ze wszystkich stron.
Oskarżenie poprosiło o czas do namysłu, ale ostatecznie też zrezygnowało z wnoszenia apelacji. Tym sposobem wyrok bez przeszkód nabrał mocy prawnej.
Życie po wyroku
Anders Behring Breivik najbliższe 21 lat spędzi w więzieniu. Co dalej? To zależy, czy nadal będzie stanowić zagrożenie dla demokratycznego społeczeństwa. ( Albo - jak zapewne powiedziałby sam Breivik - czy wciąż w Norwegii będzie istnieć demokratyczne społeczeństwo, czy Islamska Republika Norwegii...).
A Geir Lippestad? Przede wszystkim musi odpocząć. Pozwolić opaść emocjom związanym z procesem i całą sprawą. Poświęcić więcej czasu rodzinie. Wiosną, w trakcie najbardziej intensywnych przygotowań do procesu jego córeczka przeszła bardzo ciężką chorobę. Niedawno jego żona urodziła kolejne dziecko. Adwokat uważa, że ma sporo do nadrobienia.
W ostatnich dniach doszło też do przykrego incydentu. Ktoś odłączył hamulce w rowerze prawnika. Na szczęście kiedy to odkrył, nie jechał z dużą prędkością, ale teraz dokładnie sprawdza rowery swoich dzieci. Lippestad i jego żona dostali też około 200-300 listów i maili z pogróżkami od osób, które mają mu za złe, że podjął się obrony masowego mordercy. Adwokat jest w tej sprawie w kontakcie z policją.
A jeśli chodzi o sprawy zawodowe...
- Jestem niezmiernie szczęśliwy, że mogę znów pracować od wpół do dziewiątej do czwartej po południu - śmieje się Lippestad.
Dzięki roli odgrywanej w procesie Andersa Breivika Geir Lippestad stał się sławny. Do jego kancelarii zgłasza się teraz mnóstwo klientów, tak że adwokat musi zatrudnić nowych współpracowników. Tak więc jego życie chyba nie do końca ma szansę wrócić na dawne, spokojne tory.
(Zanotowano na podstawie programu Brennpunkt, wyemitowanego 11. września br. przez telewizję NRK, oraz przeglądu prasy)
To może Cię zainteresować
16-09-2012 20:24
1
0
Zgłoś
16-09-2012 15:42
2
0
Zgłoś
16-09-2012 12:51
0
0
Zgłoś
15-09-2012 23:14
0
-1
Zgłoś
15-09-2012 23:05
0
0
Zgłoś
15-09-2012 22:27
0
0
Zgłoś